Hej ludzie. Jak tam Walentynki? Szkoda gadać, czy może aż tak dobrze? Z okazji dzisiejszego dnia umieszczam tę oto miniaturkę, która nie mogła się zdecydować czy nią być, czy nie. Dedykuję ją Jordbær, gdyż naprawdę mi pomogła. Z góry przepraszam za błędy i chaotyczność. Pozostaje mi tylko zaprosić Was do czytania i komentowania.
Mecz, choć każdy się tego spodziewał, był niesamowicie
wyrównany. Jednak Scorpius Malfoy, Ślizgon z krwi i kości
wierzył, że rozgromią Krukonów. Drużyny grały już od dobrej
godziny i końca nie było widać, tak samo, jak złotego znicza.
Młody Malfoy jako szukający Ślizgonów widocznie tracił nad sobą
panowanie
„Gdzie do cholery jest ten znicz?”
Blond włosy chłopak robił okrążenia wysoko nad boiskiem,
wykręcając głowę we wszystkie kierunki, z determinacją wypatrując
małej złotej kulki.
-Spójrz na nich – Rose Weasley, Krukonka od siedmiu już lat, z
uśmiechem patrzyła na męczące się drużyny. Nie, żeby była od
razu sadystką, nie! Po prostu nie potrafiła pojąć, co jest
takiego w Quiddichu. Czternaścioro zawodników, którzy jak szaleńcy
latają w pogoni z piłkami. Już mugolska piłka nożna
wydawała się po stokroć interesująca. - Są tacy zabawni.
Siedząca obok Rose, również rudowłosa dziewczyna spojrzała na
nią z politowaniem.
-Rosie, jak możesz tak mówić? Wszyscy w twojej rodzinie, no
oprócz cioci, interesują się Quiddichem. Jak to możliwe, że
ty tego nie doceniasz? Jesteś wybrykiem natury – stwierdziła Lily
Potter. - Powiesz tak jeszcze raz, to wyślę sowę do wujka Rona
– zagroziła.
-Lily, moja droga kuzynko... To smutna prawda, ale ten sport nie ma sensu...Poza tym,
dopiero teraz dostrzegłaś, że jestem wyjątkiem w naszej
rodzince? Od pokoleń nie mieliśmy Krukona. Jedynie mama była temu
bliska. Pogódź się z tym – Rose odwracając się twarzą do
kuzynki, potrząsnęła rudymi włosami, typowymi dla jej
pochodzenia.
Nagle rozbrzmiał ryk Śligonów, którzy cieszyli się jak głupi z
powodu zdobycia kolejnych punktów przez ścigającego Arnolda
Wilksa.
-A Ci to już zupełnie przesadzają – spojrzała na nich z
niesmakiem Rose.
Tymczasem na boisku młody Malfoy nadal wypatrywał złotego znicza.
Był zadowolony ze swojej drużyny. Długo z nimi trenował, by nic
nie mogło ich pokonać. Tygodnie zmęczenia były według niego małą
ceną za zdobycie Pucharu Quiddicha. Nagle coś błysnęło po jego
lewej stronie. Gwałtownie okręcił się w powietrzu. Tak, to
znicz. Pochylił się do przodu, przyśpieszając lot. Złota kulka
leciała obok trybun Gryffindoru. Na wargach zaigrał mu cień
uśmiechu. William Smith nie zauważył znicza, więc Scorpius
zyskał niemałą przewagę. Nie zważając na nic leciał szybko niczym błyskawica.
-Uważaj! - usłyszał krzyk. Chwilę potem tłuczek zderzył się z
jego ciałem. Usłyszał jedynie chrupnięcie, a chwilę później
wszystko przyćmił ból. Z ręki wymsknęła mu się miotła. Pędził
na spotkanie z ziemią.
Skrzydło Szpitalnie było zatłoczone jak nigdy wcześniej. Ludzie przepychali
się, by zobaczyć, w jakim stanie znajduję się dziedzic
Malfoy'ów. On sam leżał niczym kłoda na szpitalnym łóżku,
zupełnie nieświadomy tego, jaką stał się sensacją.
-Przepraszam, przepraszam! Proszę się rozejść – pani Pomfrey
rozgarniała tłumek uczniów niczym taran bojowy. - Pani
McGonagall proszę tu podejść!
Była profesor transmutacji Minewra McGonagall spojrzała srogim
wzrokiem na ucznia Slytherinu, który nieśpiesznie wychodził z
pomieszczenia.
-Tak, Poppy? - spytała szczerze zmartwiona. Scorpius Malfoy był
jednym z najlepszych uczniów na siódmym roku. Co prawda
podobieństwo między nim, a jego ojcem było ogromne, jednak
Minewra zdawała sobie sprawę, że nawyki trudno wykorzenić. -
Co z nim jest?
-Znajduje się w magicznej śpiączce. Tłuczek uderzył w płat
ciemieniowy. Całe szczęście został dość szybko
przetransportowany, jednak jest pewna przeszkoda...
Szkolna pielęgniarka zwiesiła głowę, a na twarzy pojawił się
tik nerwowy. Dyrektora wiedziała, że to nie bez powodu. Musiało
stać się coś jeszcze.
-Poppy, czy on z tego wyjdzie?
-Minewro...Jego rdzeń magiczny...W ostatnich chwilach musiał
nieświadomie użyć magii, by zmniejszyć swoje obrażenia. Rdzeń
jest prawie wyczerpany. Nie wolno używać na nim eliksirów ani
żadnych zaklęć, by nie pogłębić urazu. Jedyne co nam pozostaje
to mugolskie leczenie, jednak nie możemy go nigdzie przewieźć.
Mung korzysta tylko z magii, natomiast niemagiczne szpitale także
nie mogą go przyjąć. Istnieje zbyt duże ryzyko, że może dość
do niekontrolowanych wybuchów magii – pani Pomfrey wyrzuciła
te słowa niczym strzały z karabinu maszynowego – Trzeba go leczyć
tutaj. Wszystko tutaj mam...Oprócz jednego.
McGonagall uważnie słuchała słów swojej przyjaciółki. Sytuacja
była skomplikowana, żeby nie użyć słowa pogmatwana. Stanęły
właśnie w niespodziewanej sytuacji.
-Czego?
-Scorpius doznał krwotoku. Niezbyt silnego, ale jednak na tyle
poważnego, że potrzeba mu jest transfuzja krwi. Nie byłoby
problemu, gdyby nie to, że jego grupa to 0 rh-. Teoretycznie jest to
popularna grupa krwi, ale w naszej szkole jest bardzo mało
osób, które mogłyby zgodzić się na pobranie krwi.
Skonsultowałam się również z uzdrowicielami z Munga. Dysponują
grupą zero, ale z czynnikiem rh. Po prostu stoimy w miejscu.
Poppy Pomfrey jak nigdy czuła się zdenerwowana i pobudzona
jednocześnie. Po raz pierwszy w czasie jej pobytu w Hogwarcie
zdarzyło się coś takiego. Nawet po Bitwie o Hogwart dała sobie
radę, a to już o czymś świadczyło! Czuła się beznadziejnie.
Twarz miała poszarzałą i pobrużdżoną zmarszczkami. Jej
poprzetykane siwizną włosy, które zwykle związywała w koczek
były nie do opamiętania. Jednym słowem totalna rozsypka.
Zupełnie inaczej prezentowała się dyrektorka Hogwartu. Chociaż i
ją nadgryzł ząb czasu, nie było tego po niej widać. Takie samo
surowe spojrzenie i mina jak dwadzieścia sześć lat temu. Żadna
sytuacja nie mogła jej wytrącić z równowagi, a nawet gdyby
to nie było tego po niej widać. Dlatego jak zwykle i na ten problem
znalazła wyjście.
-Poppy, moja kochana...Po prostu przebadajmy uczniów...Ktoś musi
się nadać i się zgodzić.
W Wielkiej Sali panowało poruszenie. Uczniowie rozmawiali ze sobą,
wymieniając uwagi na temat nagłego obwieszczenia McGonagall.
Wszyscy uczniowie mający skończone siedemnaście lat mają
obowiązek stawić się natychmiast w Wielkiej Sali. Słowa te, co
chwila rozbrzmiewały w myślach nastolatków. Co to miało
oznaczać?
-Ciekawe czego od nas chce dyrektorka? - Albus Severus Potter
siedział obok swojej kuzynki i tęsknie patrzył w stronę
Gryffindoru, gdzie w sumie powinien siedzieć, ale nie chciał
zostawić swojej ciotecznej siostry. – Rose! Ty zawsze wszystko
wiesz?!
-Tym razem nic. Moje źródło informacji się wyczerpało – Rose
bezradnie wzruszyła ramionami.
-Widzisz, wypaliłaś się siostruniu – stwierdził Hugo i
wyszczerzył zęby w stronę swojej starszej siostry.
-Zamknij się jełopie. Podejrzewam, że to jest coś pilnego.
Inaczej nie wywołałaby nas w sobotnie popołudnie i to po meczu,
gdy wszyscy są zajęci.
-Dobra, dobra. Nie gorączkuj się. Ja spadam. Oh...jakże się
cieszę, że nie muszę tu być – Hugo prawie zanucił z radości.
Jego brązowa, odziedziczona po mamie potargana czupryna, korciła
Rose, aby ją poczesała. – Pa misiaczki! - Hugo tanecznym krokiem
wyszedł z Wielkiej Sali. Ludzie patrzyli na niego z uśmiechem
na ustach. Zawsze wywoływał takie reakcje. Był wierną kopią
swojego ojca. Tak samo leniwy i zafascynowany Quiddichem,
przynajmniej tak twierdziła jego własna matka.
-Nie przyznaję się do niego! - wymamrotała rudowłosa Krukonka. To
nie był pierwszy raz, gdy jej młodszy brat zachowywał się jak
pomyleniec, nazywając ją publicznie misiaczkiem, ptysiem, bądź
innym określeniem których bardzo, ale to bardzo nie lubiła.
-Daj spokój. To na swój sposób urocze... - Albus stanął w
obronie nieobecnego kuzyna.
-Lily tobie tego nie robi, a James jest na to za stary. Nie znasz
tego bólu.
-Melodramatyzujesz – stwierdził – Dobra bądź cicho McGonagall
idzie.
Albus miał rację. Dyrektorka Hogwartu majestatycznym krokiem
podeszła do mównicy.
-Sonorus! Tak dobrze...Dziękuję wszystkim za przybycie. Po
pierwsze chciałabym Was przeprosić za przerwanie wolnego czasu. Z
pewnością każdy z tutaj obecnych zastanawia się, po co ogłosiłam
tę nagłą zbiórkę. Wszyscy byliśmy dzisiaj świadkami tego, jak
Scorpius Malfoy został zraniony podczas meczu Quiddicha. Jego stan
jest poważny i nie można go leczyć za pomocą magii. Z tego powodu
proszę Was o pomoc – dyrektorka pokrótce objaśniła zaistniałą
sytuację. Puchoni i Ślizgoni byli zszokowani. Puchoni z dobroci ich
serc, a uczniowie domu Slytherina dlatego, że był to ich
przyjaciel. Nie sądzili, że ten uraz mógł spowodować takie
szkody. Uczniowie z pozostałych domów również byli
poruszeni. Martwili się o zdrowie swojego kolegi. Scorpius może i
przypominał swojego ojca oraz dziadka, ale przecież nie powinno się
oceniać dzieci za błędy rodziców, dlatego też każdy w Hogwarcie
odnosił się do niego i jemu podobnych z uprzejmym dystansem. Lubimy
go, ale niekoniecznie chcemy w swoim towarzystwie. Takie słowo
można było usłyszeć, gdy wspomniało się o owym Ślizgonie.
-Dlatego proszę Was o możliwość przebadania pod kątem możliwości
pobrania krwi. Nie trzeba się niczego bać. Chcemy tylko jak
najlepiej. Dla tego chłopca możecie być jedyną nadzieją. Za parę
minut będziemy Was wywoływać grupkami, osoby te pójdą do
Skrzydła Szpitalnego. Informuję, że to zależy od Was czy chcecie
oddać swoją krew. Wystarczy, iż powiecie o tym pani Pomfrey.
Po tych słowach McGonagall zeszła z podestu i usiadła na swoim
miejscu. Gdy usiadła, przeczytała parę nazwisk.
-Axel Charles, Berry Johanna, Blackwell Jason, Blinch Judith, Caddy
Arthur.
Grupka uczniów; dwóch Puchonów, jeden Krukon i dwie Gryffonki
wyszły z Sali. W tym samym czasie kolejne osoby zostały
wyczytywane. Jednocześnie Rose z kuzynem rozmawiali na temat
zaistniałej sytuacji.
-I co o tym sądzisz? – spytał Al.
-No cóż – rudowłosa zmarszczyła brwi i nieświadomie zaczęła
nawijać włosy na palec. – Przykro mi z powodu Scorpiusa. Chociaż
muszę stwierdzić, że to uświadomiło fakt, iż Hogwart powinien
być zaopatrzony we wszystkie potrzebne medykamenty. Do tej sytuacji
w ogóle nie powinno dojść.
-Masz rację...Mnie dziwi jedno. Malfoy ma rodziców. Na pewno są
poinformowani, bo kto jak kto, ale oni powinni mieć taką samą
grupę krwi.
-Niekoniecznie. Dorwałam się kiedyś do mugolskich książek mamy,
które dotyczyły biologii. To możliwe, że nie mają tej samej
grupy. Genetyka – powiedziała z miną znawcy Rose. Uwielbiała
wiedzieć coś, czego inni nie rozumieli.
-E tam. Nie długo się wszystkiego dowiemy – zakończył rozmowę,
bo właśnie został wyczytany.
-Parker Sarah, Perry Nicholas, Potter Albus Severus, Smith Jesabelle,
Snow Xavier – ciągnęła McGonagall.
-To do zobaczenia – powiedział czarnowłosy i kiwnął ręką.
-Pa!
Rose siedziała obok pozostałych Krukonów, których liczba z każdą
kolejną chwilą malała. Niecałych parę minut później sama
została wywołana. Wyszła z Sali razem z dwiema dziewczynami z
Slytherinu oraz dwoma chłopakami z Hufflepuffu. Równym krokiem
zbliżali się do Skrzydła Szpitalnego.
Kiedy do niego weszła od razu zauważyła paru magomedyków
pobierających krew od uczniów z jej rocznika. Gdzieś przed nią
zamajaczyła czupryna kuzyna. Rose wzruszyła ramionami. Później
się z nim zobaczę – stwierdziła w myślach. – Jest zbyt
duży tłok, by do niego dojść.
Rose zauważyła, że większość osób zdecydowało się na
badanie. Sama już wcześniej zastanowiła się, czy pozwolić na
analizę krwi. Stwierdziła, że nic jej nie szkodzi. Tak naprawdę
to nigdy nic nie miała do Scorpiusa. Jedynym problemem do, chociażby
zaprzyjaźnienia się był fakt, że ich ojcowie się nie lubili oraz
to, że czasami odnosił się do niej z wyższością. I oczywiście
ta ich ciągła rywalizacja. Chociaż po wojnie jego ojciec i
dziadek przestali wygłaszać poglądy na temat czystości krwi nadal
zdarzały się niemiłe incydenty. Czasami dzieci półkrwi i
mugolaki były traktowane jak powietrze, jednak jak to mówi
mama Rose „Świat nie może być idealny”.
Czekała, aż chłopak przed nią przeszedł przez wszystkie
procedury. Po paru minutach sama usiadła na krześle obok
pracownika z Munga.
Był to mężczyzna około czterdziestoletni. Miał burzę kręconych
blond włosów oraz błękitne oczy koloru nieba. Plakietka na jego
fartuchu lśniła lekkim szmaragdowym kolorem. Cormac McLaggen –
przeczytała Rose. Facet uśmiechał się do dziewczyny i starał
się uprzyjemnić zabieg.
-Dzień dobry – powiedziała Krukonka. Głos lekko jej schrypnął.
Czuła się trochę niepewnie. Kojarzyła skądś jego nazwisko,
tylko nie wiedziała skąd.
-Cześć – odparł wesoło i mocno potrząsnął jej ręką.
Ekstra. Prędzej potrzebna mi będzie amputacja.
-Imię i nazwisko?
-Rose Weasley.
-Ooo. Córka Ronalda i Hermiony Weasley? - spytał retorycznie. -
Chodziłem z nimi do jednego domu. Dobrze znałem twoją
matkę...Tak. Data urodzenia?
-Dwudziesty szósty marca 2006 roku. Przepraszam, ale skąd
dokładniej pan ich znał? – spytała pchana ciekawością.
-Grałem w Quiddicha. Jako rezerwowy bramkarz, oczywiście. Twój
tata natomiast dostał się do drużyny. Hermionę znałem z Klubu
Ślimaka i no...Mniejsza z tym – McLaggen był nieco zmieszany
i lekko się zarumienił. Samopiszące się pióro szybko notowało
to, co mówiła Rosie, wypełniając na kartce dane pacjenta. Sam
magomedyk przez chwilę grzebał w szufladzie wyciągając świeżą
igłę. – Chorujesz na coś przewlekłego? Cukrzyca? Czy ostatnio
byłaś chora?
-Nie, nie i nie – odpowiedziała Rose lekko zdenerwowana widokiem
igły. Żołądek zacisnął się w supeł.
-Okej. Podciągnij rękaw i wyprostuj rękę – rozkazał. Rose
wykonała polecenie. Patrzyła na strzykawkę z niepokojem.
Czarodziejom nigdy nie było to potrzebne. Zawsze to zaklęcia
wykonywały swoją rolę. Dopiero ostatnio magiczny świat
został zrewolucjonizowany przez mugolskie narzędzia.
Spoko, luz. Robisz to dla czyjegoś dobra. Oddychaj.
Pan McLaggen to zauważył i uśmiechnął się ze zrozumieniem.
-Spokojne. Teraz Cię ukłuje. Nie będzie bolało, raczej odczujesz
to jako szczypnięcie.
Rudowłosa spojrzała na niego sceptycznie. Lekko przymknęła oczy.
Czekała na coś. Na paraliżujący ból, ogień. Cokolwiek. A
tu nic. Otworzyła oczy. Strzykawka była już do połowy pełna.
Nawet tego nie poczułam – stwierdziła. Spojrzała na
rankę, która już powoli zaczęła się goić. - Czasami magia
nadal potrafi zadziwiać.
-Brawo! – pogratulował jej magomedyk, przelewając krew do
próbówki.
Rose spojrzała na niego z zainteresowaniem, patrząc jak rzuca
nieznane jej zaklęcie.
-Kiedy będzie wiadomo czy moja krew się nadaje? – spytała pewnym
głosem.
-Za chwilkę. Właśnie rzuciłem na nią zaklęcie analizujące –
powiedział wesoło. – O popatrzmy!
Z różdżki wypłynęła zielona ciecz, która spłynęła na
kawałek pergaminu. Tam zamieniła się w rząd słów, zdań, a
nawet dwa wykresy.
Rudowłosa przez chwilę milczała zaciekawiona działaniem zaklęcia.
-Hmm. Masz grupę krwi 0-, czyli taką samą jak Scorpius. Nawiasem
mówiąc, do tej pory tylko pięć osób taką posiadały. Oprócz
tego, jeżeli Cię to zaciekawi jesteś okazem zdrowia, chociaż masz
nieco zwiększoną liczbę trombocytów. Nie, to nie jest nic
groźnego. To normalne – dodał, widząc jej niepewną minę.
-Okej – Rose nie wiedziała co powiedzieć. Cieszyć się, czy coś?
Co zrobić?
-Idź teraz do pani Pomfrey, powiedz jej o wynikach i zadecyduj czy
chcesz oddać krew.
Pan McLaggen uśmiechnął się uprzejmie, po czym nagle spoważniał.
-Jeszcze jedno. Nie pozwól, by Twój osąd był podjęty przez
twojego ojca – skinieniem ręki wskazał na następnego ucznia
w kolejce.
-Do widzenia – mruknęła Rose. Po paru sekundach usłyszała za
sobą głos lekarza: „Imię i nazwisko?”
Pani Pomfrey liczyła na cud. Do tej pory znalazło się pięcioro
uczniów o tej samie grupie krwi co Scorpiusa, jednak żaden z nich
nie miał zamiaru jej oddawać. Na pytanie, dlaczego wykręcali się
zadaniami typu: „Czy on naprawdę tego potrzebuje?” „Może
ktoś inny?” „Boję się.”, jedynie jedna osoba miała na tyle
odwagi, by powiedzieć wprost, że nie chce ratować syna
Śmierciożercy. Bardzo ją to ubodło. Liczyła, że uczniowie będą
bardziej miłosierni, że nie zawiodą.
-Przepraszam – usłyszała nad sobą głos.
Poppy podniosła głowę znad notatki od Minewry. Informowała ona o
tym, że Draco Malfoy postara się jak najszybciej przybyć do
Hogwartu. Przez cały czas zastanawiała się, jak będzie musiała mu
powiedzieć, że nikt nie chce pomóc jego synowi.
-Tak, panno Weasley – Pani Pomfrey wyjątkowo polubiła Rose. Tak
bardzo przypominała jej Hermionę. Ta sama chęć zdobywania
wiedzy i upór w oczach, które sobie ceniła. Jednocześnie miała
coś ze swojego ojca. Kolor włosów, bladość skóry oraz piegi,
które pokrywały jej twarz.
-Pan McLaggen kazał mi do pani iść...Powiedział, że mam idealną
krew, aby zostać dawcą – dziewczyna zarumieniła się. Nie lubiła
mówić o sobie w samych superlatywach. Zwykle traktowano ją
wyjątkowo dlatego, że była córką Ronalda i Hermiony Weasley'ów,
przyjaciół Wybrańca. Nigdy z powodu jej własnych osiągnięć.
Z tego właśnie powodu nigdy nie starała się wychylać spomiędzy
tłumu wybitnych Krukonów. Tam była tylko jedną z wielu. Rose
usiadła przy biurku pielęgniarki.
-Oh, to idealnie – Poppy odchrząknęła. – A zamierzasz nim
zostać?
-Nie wiem.
-Rose...Muszę Ci powiedzieć, że do tej pory nikt się nie zgodził,
każdy uczeń odmówił. Jego ojciec ani matka nie mogą mu
pomóc, bo nie mają odpowiedniej grupy krwi. Zauważ, że jesteś
jedną z ostatnich siódmoklasistów przystępujących do badania.
Być może tylko ty już zostałaś – Pani Pomfrey starała
się przekonać Rose, tak jak tylko mogła. Nie potrafiła się
poddać, gdy istniał choćby cień nadziei.
-Proszę pani, ja nie mam nic do Scorpiusa, choć mogłoby się
wydawać inaczej. Zupełnie inne zdanie na ten temat ma mój tata. A
on się o tym dowie – przyznała się.
-Niekoniecznie. A twoja mama? Hermiona? Ona z pewnością przyzna Ci
rację, a ponieważ masz skończone siedemnaście lat, sama możesz
zdecydować.
Rose chwilę milczała. Niechętnie się zgodziła ze słowami
pielęgniarki.
-Dobrze, zgadzam się.
Poppy uśmiechnęła się promiennie. Już nie musiała się
zastanawiać co powiedzieć Malfoyowi.
-Ale w razie czego proszę się skontaktować z moją mamą. Ma pani
rację, tata nie musi wiedzieć.
-Oczywiście panno Weasley – zgodziła się. – Pójdź teraz do
koleżanek, odpocznij i wróć za pół godziny, dobrze.
Rose przytaknęła głową i wyszła z gabinetu. Chwilę po niej
wyszła pani Pomfrey, która skierowała swoje kroki ku
gabinetowi dyrektorki. Wymówiła hasło i weszła do pomieszczenia.
Minewra McGonagall siedziała za biurkiem otoczona portretami byłych
dyrektorów. Albus Dumbledore wisiał dumnie obok Severusa
Snape'a, który nawet na obrazie wyglądał jakby miał kogoś
przekląć. Nad nimi znajdował się Fineas Nigellus Black. Mamrotał
do siebie pod wąsem, by niedługo później wykrzykiwać uwagi
pod adresem nowej dyrektorki
-Za moich czasów nic takiego się nie wydarzyło! To
niekompetentne powierzać takie stanowisko kobiecie!
-Minewro, panna Weasley się zgodziła – powiedziała Poppy
ignorując krzyczący portret.
-To cudowna informacja. Poinformuję o tym jej rodziców.
-Panna Rose chce, aby o tym zdarzeniu dowiedziała się tylko jej
matka. Boi się, że jej ojciec nie zaakceptuje tej decyzji.
-To zrozumiałe. Wiem, w jakich stosunkach są ich ojcowie. Hermiona
na pewno będzie dumna z decyzji córki – stwierdziła dyrektorka, przywołując do siebie siedzącą na żerdzi płomykówkę.
-Masz rację, ale obawiam się reakcji Dracona. Czy pozwoli wymieszać
krew swojego syna z krwią córki mugolaczki? Bądźmy rozsądne.
-Możemy mieć nadzieję, że pod tym względem pan Malfoy się
zgodzi. W końcu tu chodzi o zdrowie jego pierworodnego.
Rose, zamiast iść w stronę wieży Krukonów skierowała się do
pokoju wspólnego Gryffindoru. Wiedziała, jakie jest hasło, więc
Gruba Dama przepuściła ją bez problemu. Tam została przywitana
przez swojego kuzyna i jego siostrę. We trójkę usiedli na sofie.
-Hej! Widzieliście Hugo?
-Nie, ale słyszałem, że może być razem z Lysandrem na błoniach.
Po co pytasz?
-Jakbyś nie wiedział. Jeszcze znowu powie coś dziwnego. Brrr –
Rose wzdrygnęła ramionami.
-No i jak tam badanie? Ja chociaż dowiedziałem się, że mam AB+.
-Właśnie, a jak tam u ciebie – wtrąciła latorośl Potterów.
-Całkowita zgodność ze Scorpiusem...Mogę być dawcą –
westchnęła Rose. – Za półgodziny mam iść do Skrzydła
Szpitalnego na pobranie krwi.
Albus skrzywił się, a Lily spojrzała na brata z ciekawością.
-Aż tak ciebie bolało?
-Nieee no. Mnie?! Chyba sobie żartujesz. Twój brat miałby się bać
igły. Proszęęę cię – Albus wybuchł wymuszonym śmiechem.
Lily spojrzała na niego, tak jak babcia Molly na wujka Rona, gdy ten
wjechał samochodem w ogródek.
-Znam Cię, ale mniejsza z tym. Rose, a co z wujkiem Ronem? Przecież
on i jego uczulenie na Malfoyów...? On prędzej by Cię zabił, niż
pozwolił ratować syna swojego dawnego nemezis!
-A czy on musi o tym wiedzieć – Rosie powtórzyła dokładnie
kuzynostwu, to co powiedziała pani Pomfrey.
-Czyli po prostu buntujesz się przeciwko ojcu, by pomóc
Scorpiusowi. Jakie to...wzruszające. – stwierdziła Lily, która
była niepoprawną romantyczką. Na twarzy wykwitł jej rozanielony
uśmiech, który świadczył, iż błąka się w odmętach w swojej
wyobraźni.
Rose wiedziała, że kuzynka może pozostać w takim stanie przez
dość długi czas. Już nieraz z nią przez to przechodziła,
dlatego zignorowała zachowanie najmłodszej pociechy Potterów.
-Więc ciocia Hermiona przyjedzie? Wiesz kiedy?
-Sądzę, że jak najszybciej. W zasadzie to nie wiem, po co jest
potrzebna. Raczej nie wyobrażam sobie, że mugole też przy
pobieraniu krwi potrzebują rodziców...Dziwne – stwierdziła Rose
– Pora się zbierać, bo muszę jeszcze wpaść do dormitorium.
Chcesz ze mną pójść do Skrzydła Szpitalnego?
-Okej – zgodził się – Ehhh, Lily. Halo! Hogwart do Lily!
-Taaak? - Lily ocknęła się ze swoich rozmyślań nieświadoma
dalszego toku rozmowy. – Gdzie idziecie?
-Odprowadzam Rose do Skrzydła. Pójdziesz z nami?
-Nie, muszę zrobić referat na transmutację. Zabieram się do niego
od czwartku i po prostu nie mogę go dokończyć.
-Nie powinnaś zostawiać rzeczy na ostatnią chwilę – pouczyła
ją Rose tonem własnej matki.
-Tak, tak.
Rose razem z Albusem wyszli z wieży Gryffindoru. Pogadali na temat
zbliżających się OWTM-ów i nie minęło parę minut jak
stali w drzwiach wejściowych do królestwa pani Pomfrey.
Zza nich dobiegały niezrozumiałe głosy. Znajome głosy –
stwierdziła panna Weasley.
-Rose, czy to nie twoja...?
Nie zdążył dokończyć, gdyż jego kuzynka już uchyliła drzwi.
Dwie osoby stojące przy łóżku Scorpiusa w ogóle nie zauważyły
ich przybycia.
Hermiona Weasley stała obok Dracona Malfoya. Obydwoje stali
naprzeciwko siebie i milczeli. Rose weszła do sali sama, żegnając
się z kuzynem.
Magiczna śpiączka nie jest taka sama jak mugolska. Owszem są do
siebie podobne pod wieloma względami, ale istnieją pewne różnice.
W obu przypadkach poszkodowany jest świadomy otaczającego go
świata, ale nie potrafi na nie go oddziaływać. Słyszy głosy
ludzi znajdujących się w pobliżu, odczuwa zmiany w
przestrzeni...W magicznej śpiączce jedynym plusem jest to, że
wiesz co dokładnie „dzieje się” w głowie. Możesz
zobaczyć reakcje mózgu i być stuprocentowo pewnym, że pacjent
jest w stabilnym stanie.
Scorpius Malfoy był właśnie w takim stanie. Wiedział, co się
działo dookoła niego. Słyszał głosy szkolnej pielęgniarki oraz
profesor McGonagall mówiące o potrzebie transfuzji krwi. Był
świadomy tego, w jakim poważnym jest stanie i cholernie się bał.
W pierwszej chwili był zdezorientowany. Pamiętał lot oraz to, że
już prawie miał znicz. Potem usłyszał krzyk, znajomy krzyk i
poczuł ból. Następnie „odzyskał” świadomość w Skrzydle
Szpitalnym, co wywnioskował z głosu Poppy Pomfrey. Nie mógł
otworzyć oczy, co doprowadziło do tego, że spanikował. Zbił
wazon swoją magią, a sam leżał jak kłoda.
Kilka chwil później przypomniał sobie o ojcu. Ojcu, który zawsze
starał się mu pomagać w przeciwieństwie do dziadka.
Z pewnością się martwi – pomyślał Scorpius.
Naprawdę miał nadzieję, że wyjdzie z tego cało. W końcu miał
siedemnaście lat, czyli całe życie przed sobą. Nie dramatyzuj
– zbeształ się, ale było coraz gorzej.
Grupa krwi.
Malfoyowie od pokoleń czystokrwista rodzina. Co to w ogóle
znaczyło? Nieskalani szlamem. Silniejsi, pełnoprawi
czarodzieje. To symbolizowała czysta krew. Po II Wojnie o Hogwart
tata Scorpiusa odwrócił się od doktryn Voldemorta i swojego
ojca. Starał się być lepszym człowiekiem, którym zresztą
zawsze pragnął być. I widać było progres.
Dał Scorpisowi wolną rękę w wyborze partnerki, odchodząc od
tradycji aranżowania małżeństw w celu przedłużenia rodu.
Ale...Skoro w szkole było tak mało osób z taką samą grupą co
on, jakie było prawdopodobieństwo, że osoby te będą półkrwi
albo nawet mugolakami? Czy w tej sytuacji ojciec zgodziłby się na
transfuzję? Rodzina to jedno, krew to coś innego. Toujours pur.
Motto Blacków oddawało wszystkie pytania, którymi dręczył
się Scorpius od zawsze.
Kiedy tak leżał na szpitalnym łóżku i słuchał rozmów pani
Pomfrey wywnioskował jedno. Ojciec nie może być dawcą tak samo, jak matka, bo nie mieli tej samej grupy krwi. Był zdany na łaskę
swoich rówieśników. Słyszał, że do tej pory każdy, kto się
nadawał, odmówił. To zabolało. Owszem może nie traktował innych
z typowo puchońską przyjacielskością, ale przecież nie był aż
takim złym kolegą?
Prawda? Może jakiś Ślizgon mi pomoże? – Scorpius oddawał
się swoim myślom. Czekał i czekał na „coś”. Aż w końcu tym
czyś została Rose Weasley. Jego ratunek. Merlinie jak to brzmiało!
Córka byłego wroga jego ojca. Dziewczyna, z którą musiał
rywalizować od siedmiu lat o lepsze oceny, reputację, a nawet tak
po prostu dla odrobiny przyjemności. To było silniejsze od niego.
Już na pierwszym roku, na peronie 9 i 3/4 zobaczył ją i jej
rodzinę. Ronald Weasley spojrzał wtedy w jego stronę i powiedział
te słowa
-Musisz być od niego lepsza ze wszystkim”
Zupełnie jakby był czymś gorszym. Owszem jego ojciec popełnił
błędy, ale przyznał się do nich, więc dlaczego on musi za nie
płacić?
Od tamtej pory Scorpius postawił sobie za cel być lepszym od Rose
Weasley, przez co wszystko zataczało błędne koło. On ją wkurzał,
ona się irytowała i odpłacała, co powodowało, że od znowu coś
robił i tak dalej. Tak szczerze to nawet nic do niej nie miał. Był
inteligentna, nawet ładna, co stwierdzili jego kumple z roku, a on
wyśmiał. Ot, zwykła Gryfonka z dobrej, aż za dobrej rodziny.
Ale karma to suka, więc to od niej teraz zależy jego zdrowie!
Zawiadomiono jego ojca. Miał przyjechać, ale sam bez matki. O czym
to świadczyło?
Pierwszy głos, jaki usłyszał, był kobiecy. Delikatny, choć z nutką
stanowczości. Znajomy.
-Taki podobny – stwierdził. Scorpius poczuł dotyk dłoni na
policzku. Palce przebiegły przez łuk brwiowy i zatrzymały się na
czole. Tam odgarnęły zbłąkane kosmyki jego blond włosów.
-Proszę, proszę – młody Ślizgon
rozpoznał w drugim głosie jego ojca. Jego kroki rozbrzmiewały po
sali. Miał rację Draco Malfoy wszedł do Skrzydła Szpitalnego
swoim charakterystycznym krokiem, a zanim powiewał czarny
płaszcz. Absolwenci Hogwartu mogliby pokusić się o stwierdzenie,
że był w iście Snape'owskim stylu.
-Pan Malfoy – powiedział kobiecy głos.
-Pani Weasley – odparł Draco z ironią. – Chyba już dawno
przeszliśmy na ty?
-Masz rację.
Scorpius zorientował się, że kobieta, z którą rozmawiał jego
ojciec to Hermiona Weasley, mama Rose. Przypomniał sobie jej burzę
kręconych, brązowych włosów oraz wyraz wiecznie uśmiechniętej
twarzy, gdy patrzyła w stronę swej jedynej córki.
-Czy mam wziąć do serca, to co robisz z moim synem? – spytał
chłodno pan Malfoy.
-Nie bądź śmieszny – podniosła głos Hermiona – TO się
skończyło z chwilą, gdy wyszłam za Ronalda i oboje dobrze
wiemy dlaczego!
Młody Malfoy nie wiedział, o co
chodzi. Jakie TO?
-Było tuż po wojnie.
Chciałabyś tego dla siebie? - Scorpius usłyszał szelest materiału
oraz kroki zbliżające się do jego łóżka. Oh, jak bardzo
chciałby teraz otworzyć oczy. Choćby na sekundę. Wydawało
mu się, że ojciec zbliżył się do matki Rose. – Odstawmy to na
inny bok. Jesteśmy tu z innego powodu.
-Masz rację. Rose zgodziła się zostać dawcą. Chyba nie masz nic
przeciwko, aby krew mojej córki, w tym także moja, zbrukała
twojego syna... - Hermiona spytała z całą uszczypliwością, na jaką
ją było stać.
-Przestań! Zupełnie jakby to akurat teraz miało sens?! – ojciec
Scorpiusa podkreślił ostatnie słowa. Sam Scorpius czuł, że
kryje się za nimi coś więcej. Nagle rozmowa ucichła. Ktoś wszedł
do sali.
-Dzień dobry panie Malfoy.
Rose przywitała się uprzejmie z ojcem Scorpiusa, a sama przytuliła
się mocno do matki. Scorpius leżał na szpitalnym łóżku blady i
wyczerpany. Z jego ręki wystawało kilka rurek, którymi
doprowadzane były substancje odżywcze. Jego blond włosy
rozłożyły się na poduszce, tworząc niby to aureolę.
-A więc to twoja córka, no cóż widać rodzinne podobieństwo –
głos starszego Malfoya by ochrypły i głęboki. Takie same
blond włosy, jakie miał jego syn, sam gładko zaczesał do tyłu.
Był wysoki i dobrze zbudowany, co podkreślała jego czarna szata.
-A co my możemy powiedzieć? – spytała Rose, nie mogąc się
powstrzymać. Dracon Malfoy uniósł brew i wygiął usta w lekki
uśmieszek.
-Taki sam cięty język, doprawdy Hermiono...
Mama Rose oblała się rumieńcem. Objęła córkę ramieniem.
-Może chodźmy do Poppy. Wszyscy już tu jesteśmy, więc miejmy to
za sobą. Ja z Draco wszystko już ustaliliśmy. Rose, nie martw się
tatą – dodała, widząc minę córki.
-Okej.
Wszyscy poszli w kierunku gabineciku pielęgniarki. Ta siedziała za
biurkiem ze stosem papierów.
-Dzień dobry – powiedziała. Przywitała się z każdym po kolei i
kazała im usiąść – Wszyscy wiemy, jak wygląda sytuacja.
Mam nadzieję, że się dogadaliśmy. Panie Malfoy nie ma pan nic
przeciwko transfuzji?
-Oczywiście, że nie – odparł – Razem z panią Weasley już o
tym rozmawialiśmy. Sam chętnie poddałbym się temu, ale z przyczyn
biologicznych nie mogę, z resztą wie pani o tym.
-Tak, wiem. Pani Weasley ma pani coś przeciwko? Rose jest
pełnoletnia, ale w tym szczególnym przypadku, ponieważ obie strony
mają magiczne pochodzenie, istnieje szereg innych czynników
związanych z wymianą krwi. Scorpius poniekąd będzie miał cząstkę
magii Rose. Nie jest to nic wielkiego, ale procedura wymaga, że
muszę zapytać – Poppy spokojnie zadawała pytania i odetchnęła
z ulgą, gdy wszystko przebiegło spokojnie.
Kilkanaście minut później, kiedy obie strony wszystko uzgodniły
Poppy zabrała się do dzieła. Pobrała odpowiednią ilość
krwi od Rose, gdy ta kurczowo trzymała matkę za rękę. Draco
przyglądał się temu z zaciekawieniem w oczach. Mugolskie rzeczy
były ostatnio bardzo cenione w czarodziejskim świecie. W ten
sposób chciano, aby nie doszło to powstania nowego Voldemorta.
-Jeszcze tylko trochę Rosie – powiedziała mama. Głaskała prawie
dorosłą córkę po głowie, patrząc, aż woreczek nie
wypełnił się krwią. Co chwilę rzucała okiem na ojca Scorpiusa,
co nie uszło uwadze córki. Gdy pobieranie się skończyło i Poppy
podziękowała Rose, mówiąc, że jest dumna z tego jak postąpiła,
Hermiona z Rose wyszły ze Skrzydła Szpitalnego.
-Rosie, ja też jestem z ciebie dumna. Wiem, że Scorpius nie jest
najmilszą osobą w Hogwarcie, ale dobrze postąpiłaś –
przytuliła córkę.
-Wiem. Ale to nie było problemem. Problemem jest tata i jego wieczna
niechęć...
-Rozumiem, ale to tata. On nie były sobą, gdyby nie wspominał
szkolnej niechęci do Dracona, więc logiczne jest to, że tak samo
jest w przypadku twoim i Scorpiusa – wyjaśniła Hermiona.
-A gdybym...Z resztą nie ważne. To głupie – Rose zarumieniła
się. Chciała coś powiedzieć, ale nie wiedzieć czemu się
powstrzymała.
Jej mama spojrzała na nią ze zrozumieniem i uśmiechnęła się.
-Nie słuchaj taty, on takich rzeczy nie zrozumie. Przez sześć lat
zbierał się, aby wyznać co do mnie czuje, więc nie oczekujmy od
niego niemożliwego. Jesteś jego córeczką i chce dla ciebie jak
najlepiej, co oznacza, że na niektóre rzeczy będzie patrzył w
zupełnie inny sposób niż ja. W końcu to facet. A jak już kiedyś
powiedziałam, jego wrażliwość uczuciowa mieści się w łyżeczce
od herbaty.
Obie wybuchnęły śmiechem.
-Może poproszę Minewrę, żeby pozwoliła mi cię zabrać do
Hogsmeade. Pójdziemy do Miodowego Królestwa? – zaproponowała
Hermiona.
-Pewnie.
Obie poszły pod ramię do gabinetu dyrektorki. Śmiejąc się z
anegdotek opowiadanych przez mamę Rose. Na całą sytuację z
ukrycia patrzył Dracon Malfoy i uśmiechał się pod nosem.
Dni od tego wydarzenia płynęły szybko. Scorpius był pod kroplówką
i wracał do zdrowia. Wszystko przebiegło spokojnie. Czas
rekonwalescencji odbył w Skrzydle odwiedzany przez znajomych z
domu. Kiedy się wybudził, pamiętał wszystko z czasu spędzonego
podczas śpiączki. Dziwną rozmowę pani Weasley z jego ojcem,
wszystkie rozmowy przebyte w jego towarzystwie. Oraz jeszcze
jedno. Było to w noc poprzedzającą jego wybudzenie.
Było cicho. Pani Pomfrey chyba już spała, bo nie słyszał jej
cichej krzątaniny. Drzwi do sali się otworzyły. Scorpius nie
wiedział, kto wszedł. Postać ta zbliżyła się do jego łóżka i
usiadła na krześle znajdującym się obok niego. Poczuł delikatny
zapach nagietków. Rozpoznał go od razu. Były to ulubione perfumy Rose Weasley. Nie powiedziała nic, po prostu trzymała go za
rękę przez dobre pół godziny.
Scorpius poczuł dziwny ucisk w klatce piersiowej. Oczywiście był
wdzięczny dziewczynie, że mu pomogła. Ale czuł coś jeszcze
oprócz tego. Nie umiał tego opisać. Bo przecież...
Nie...To głupie. Nawet nie pomyślę o czymś takim.
Ale jednak. Przez cały czas rozmyślał nad tym, czyj krzyk ostrzegł
go na boisku. Doszedł do wniosku, że to musiała być Rose.
Dlaczego?
Następnego dnia został wybudzony. Ojciec był przy nim. Matki nie
było tak samo, jak poprzednio. Ojciec przytulił go i uśmiechnął
się szczerze.
-Następnym razem uważaj na siebie. Masz być silny i zdrowy, jak na
mojego syna przystało – zażartował. Tylko przy swoim synu
całkowicie się otwierał. Kochał go całym sercem i dla jego dobra
zrobiłby wszystko.
-Tak tato. Mamy nie ma? Czemu mnie to nie dziwi? Nie było jej nawet
wtedy...
-Wiesz, jak jest, ma „ważniejsze” sprawy. Ale chwila,
chwila...Skąd wiesz, że była nieobecna przy transfuzji – Dracon
zdziwił się.
-No wiesz, cały czas byłem świadomy. Słyszałem w s z y s t k o –
pokreślił Scropius czekając na reakcję ojca. Ten nie pokazał po
sobie niczego, chociaż zdradził go tik nerwowy w lewym oku.
-Wszystko – spytał, a głos lekko mu się załamał – Hermiona i
ja...
-Tak. Opowiesz mi, o co wam chodziło?
-Może kiedy indziej...Nie mogę teraz, to za długa historia.
Obiecuję, że zrobię to, jak się lepiej poczujesz.
-Serio?! - Scorpius uniósł się na łóżku do pozycji siedzącej.
– Tak to ty mi nigdy tego nie powiesz.
Pan Malfoy westchnął.
-Trochę wiary w twojego staruszka. Ja też mam do ciebie jedno
pytanie. Co zamierzasz z tym zrobić? – w oczach byłego Ślizgona
błysnęły iskierki rozbawienia.
Tym razem to jego syn się zmieszał.
-Z czym? – spytał głupio. Starał się wymigać od odpowiedzi.
-Proszę cię...Jesteś moim synem, nie udawaj idioty.
Scorpius mruknął pod nosem coś, co przypominało „Wścibski
stary dziad”
-Pamiętaj, nie jestem dziadkiem Lucjuszem. Nie miałbym nic
przeciwko, temu gdyby twoja dziewczyna nie była czystej krwi. Ale
koniec gadania o miłości, co my baby jesteśmy? – zażartował
Dracon. – Mam Fasolki Wszystkich Smaków, chcesz jedną.
Minął już miesiąc od pamiętnego meczu Quiddicha. Ludzie
przestali o tym wspominać, a rodzina Potter – Weasley żyła swoim
własnym szalonym życiem. OWTM-y zbliżały się w zastraszającym
tępie i uczniowie coraz częściej spotykali się w bibliotece niż
w pokojach wspólnych.
-Więc, z czego składa się Eliksir Wielosokowy? – spytał Albus
Rose.
-Pijawek, much siatkoskrzydłych, ślazu, rogu dwurożca i no...eee –
Rosie usilnie starała się przypomnieć wszystkie składniki, przez
co wyglądała dość dziwnie, wymachując rękoma. Ponoć bardzo jej
to pomagało w myśleniu.
-Rdestu ptasiego i skórki bloomslanga.
-No właśnie.
-Rosie, nie masz już dość? Ja mam. Idź gdzieś odpocząć,
przewietrz się, to na pewno lepiej ci pomoże, niż wkuwanie.
Rose wyciągnęła się i ziewnęła. Albus miał rację. Była
totalnie zmęczona. Pierwsze testy mają już za tydzień. Tydzień!
-Może masz rację.
Spakowali książki do toreb i wyszli z biblioteki.
-To pa, ja muszę jeszcze wpaść do Lysandra. Ma mój egzemplarz
Quiddicha przez wieki.
-Okej. Spotkamy się na obiedzie. Pa!
Kuzynostwo się pożegnało i rozeszło w dwie przeciwne strony, Rose
kierowała się do pokoju wspólnego Ravenclawu. Myślała nad tym, czy wszystko już powtórzyła, gdy nagle na kogoś wpadła.
-Przepraszam, ale się zamyśliłam – Rose podniosła głowę w
górę i przełknęła głośno ślinę.
Osobą, którą potrąciła był Scorpius Malfoy. Widziała go już
parę razy, od tamtego dnia w Skrzydle Szpitalnym, ale dopiero teraz
miała okazję spotkać się z nim sam na sam. Od chwili, gdy mu
pomogła, jego stosunek do niej uległ zmianie. Był uprzejmy i
przestał jej dokuczać. No, przynajmniej nie aż tak bardzo.
-Nic nie szkodzi.
Przyjrzała mu się uważnie. Wyglądał już dużo lepiej. I
przystojnie, czyli tak jak zwykle. Jego blond włosy opadały na
oczy, które się jej przyglądały. Krukonka się zarumieniła.
Dziwnie się czuła, gdy tak ją prześwietlał.
-Co tam u ciebie? – spytała.
Scorpius wzruszył ramionami.
-Jest dobrze, nie mam z powodu wypadku żadnych problemów, jeżeli o
to ci chodzi.
Obydwoje stali w korytarzu naprzeciwko siebie. Milczeli. Rose już
chciała iść, ale zatrzymał ją jego głos.
-Czy zechciałabyś pójść ze mną do Hogsmeade?
Param pam pam pam. Tak możecie mnie zaszlachtować ze względu na zakończenie, ale od samego początku właśnie tak sobie je wyobrażałam. Sami macie zakończyć tą miniaturkę. Skończy się dobrze czy źle? Podzielcie się zdaniem w komentarzach.
Yes, yes, yes!!! <3 Doczekałam się tego dnia i normalnie jestem spełniona :') Opowiadanie czytało się jak zwykle przyjemnie, czasem się chichrałam jak debilka (-Widzisz, wypaliłaś się siostruniu – stwierdził Hugo i wyszczerzył zęby w stronę swojej starszej siostry.
OdpowiedzUsuń-Zamknij się jełopie. Podejrzewam, że to jest coś pilnego. Inaczej nie wywołałaby nas w sobotnie popołudnie i to po meczu, gdy wszyscy są zajęci. <--- istna Halinka z Kiepskich xD).
Naturalnie pojawiły się literówki, błędy interpunkcyjne oraz gramatyczne. Mimo to przymknę na to oko *uśmiechnęła się lekko*
Ale z drugiej strony poczułam się trochę zawiedziona. Myślałam, że będzie więcej Scorose, ale wpierniczyło się Dramione, zgarniając ich show. Za bardzo nie mieli pola do popisu, a mimo to opowiadanie zalatywało fluffem *o*
A ja zaś życzę Tobie Atramentowa jak najlepiej spędzonych ferii, byś zrealizowała swoje pomysły na opowiadania przeróżnego rodzaju. Nie zabraknie też weny twórczej, by nie była taka kapryśna. I z okazji Walęwtyłków dużo miłości, cukrów... No wiesz o co mnie się rozchodzi xDD Oczywiście chciałabym Ci życzyć jak najwięcej, ale trochę by mi to zajęło i na bank byś padła ze zmęczenia. Po prostu życzę spełnienia swych najskrytszych marzeń i wszystkiego, co najlepsze :)
Pozdrawiam cieplutko i do zobaczenia po feriach. Trzymaj się :3
Jordbær
PS Co do zakończenia... Myślę, że skończy się BARDZO dobrze i dzieci Scorpiusa i Rose będą brykały sobie po ogródku Weasleyów. Typowy fluff, ale zanim ta wizja się spełni musi być odrobinę smutku, złości, cierpienia, przeszkód stojących na drodze ich szczęścia itp. Nie wszystko musi być podane na tacy *uśmiecha się zjadliwie*
O Jezu, jednak opłacało się czekać dobrą godzinę na Twój komentarz xD
OdpowiedzUsuńCzytając komentarz miałam banana na twarzy...
Co do jełopa, to owszem to miało przypominać Halinkę xD Sama często używam tego słowa na jednym osobniku z klasy, który uwielbia stawać za ludźmi i ich straszyć...
Literówki, przecinki, błędy fleksyjne to zmora mojego marnego życia oraz klawiatury przewspaniałego laptopa (sad true) więc masz rację, ale nie byłabym sobą gdybym nie przypomniała Twojej perełki czyli "dryfującego morza" Dziękuję za życzenia :)
Ps.Jestem szczęśliwa, że jednak nie chcesz mnie zabić z powodu zakończenia