Dzień Dobry ludzie. Pogoda jest do dupy. Zimno, ciemno i do domu daleko, jednak ja heroicznie sprzeciwiam się chęci wskoczenia do cieplutkiego łóżka i dodaję nową część Bestii. Mam nadzieję, że się spodoba. I jeszcze jedno. Komentujcie!
***
Hazel obudziła się w wygodnym łóżku. Ale
to naprawdę wygodnym. Przez chwilę nie mogła się zorientować,
gdzie się znajduje. Ostatnie co mogła sobie przypomnieć, to fakt,
że była w pewnym ogrodzie. I tą okropną, przerażającą twarz,
zupełnie jak z horroru.
Wzdrygnęła się na to wspomnienie.
Usiadła i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Na pierwszy rzut oka zauważyła, że wszystko w tym pokoju było w
odcieniu czerwieni i czerni. Rozpalającej. Ogrzewającej. Ściany
wyłożone rdzawą tapetą, niepokojąco przypominającą krew, kuły
w oczy i zmuszały do odwrócenia wzroku. Z pewnością osoba,
która projektowała to wnętrze była pod wpływem grzybków
halucynogennych, bo nikt normalny nie mógłby zrobić czegoś
takiego. Meble były nowe i nie nosiły śladów użytkowania.
Zalegała na nich masa kurzu, chociaż gdzieniegdzie widać było
jaśniejsze miejsca, zupełnie jakby ktoś pośpiesznie starał się
troszkę uprzątnąć bałagan. Okna częściowo zasłonięte kotarą
przepuszczały parę promieni słonecznych, które padały na
gruby, czarno-szary dywan.
Hazel poruszyła ręką, chcąc podrapać się
po nosie. Kołdra częściowo zsunęła się z jej ciała. Na Plutona? Dziewczyna spojrzała na siebie i była lekko
zdezorientowana. Zamiast ciuchów, które miała na sobie
ostatnio, była ubrana w jakąś seledynową koszulę nocną.
-Jedwabna – stwierdziła na głos dotykając
materiału. Był miękki w dotyku. - Z pewnością nie była tania.
Hazel wstała i pierwsze co zauważyła to
własne ubrania, leżące na szafce obok. Wzięła je do ręki. Były
wyprane i wyprasowane. Szybko zrzuciła z siebie koszulę nocną i
przebrała się. Podeszła do okna i rozsunęła całkowicie zasłony.
Niebo było czyste. Słońce mocno świeciło, niezasłaniane przez
żadne chmurki.
-Podsumujmy fakty. Jest jasno, a ostatnio kiedy
byłam no...przytomna słońce już zachodziło. Czyli dzisiaj to
jutro – mówiła na głos, starając się wszystko zrozumieć,
chodząc w kółko po pokoju. – Czy to co ja mówię w ogóle
ma sens? Zostałam rozebrana, na Plutona to okropne, moje rzeczy są po
raz pierwszy od dłuższego czasu czyste, a sama ja spałam jak
księżniczka w tym pokoju. Wynika z tego tyle, że w tym domu
jednak nie mieszkają mordercy, ani żadne potwory. Może tylko
gwałciciele...Chyba że...
Czarnowłosa jeszcze raz wyjrzała przez okno.
Miała piękny widok na ogród, który widziała poprzedniego
dnia. Tym razem dobrze mu się przyjrzała. Rozpoznawała parę
gatunków kwiatów. Azalie, konwalie, lilie, a w samym sercu
ogrodu róże. Żółte, czerwone, różowe, herbaciane...Jednak to
białe przyciągały wzrok. Kusiły blaskiem. Hazel nieświadomie
bardziej przysunęła się do krawędzi okiennic.
Nagle rozległo się pukanie. Córka Plutona
odwróciła się. Do pokoju weszła młoda kobieta. Miała długie
popielate włosy, sięgające pasa, w których prześwitywały
zielone pasemka oraz niesamowicie niebieskie oczy. Nieśmiało
się uśmiechała.
-Dzień dobry, wyspałaś się? - spytała.
-Tak.
Dziewczyna przez chwilę nic nie mówiła, ale
po chwili pacnęła się w czoło.
-Przepraszam, ale jestem głupia. Nie
przedstawiłam się. Mam na imię Elza.
-Hazel. Hazel Levesque. Czy możesz mi
powiedzieć dlaczego ja tutaj jestem?
-Oh...Zemdlałaś i nie chciałaś się
obudzić, więc nasz gospodarz kazał mi przygotować ten pokój,
abyś mogła w nim spokojnie odpocząć – wyjaśniła Elza –
Nawiasem mówiąc to ja cię przebrałam, także nie masz się czym
martwić, czy jakiś mężczyzna... – zarumieniła się.
Hazel uśmiechnęła się na ten widok.
-Dzięki. Czy mogłabym się zobaczyć z
właścicielem? Chciałabym podziękować i o coś spytać.
-Nie ! – gwałtownie zaprzeczyła blondynka –
On jest bardzo zapracowany i nie ma czasu. Swoją drogę pewnie
jesteś głodna, więc może chcesz zjeść śniadanie. Może tutaj ?
Jak chcesz ?
Czarnowłosa zmarszczyła brwi. Coś mi tu
nie pasuje.
-Okej. Pasuje mi. Ale na pewno nie mogę się z
nim widzieć ?
-Nie, raczej nie. On już wyraził zdanie na
ten temat – odparła z widocznym zrezygnowaniem.
-Naprzeciwko twojego pokoju jest łazienka,
więc możesz się odświeżyć. Ja w tym czasie wszystko
przygotuję.
-Dzięki.
Blondynka skinęła głową po czym wyszła z
pokoju. Hazel westchnęła. Coś jej nie pasowało w zachowaniu
dziewczyny. Ba ! W samym nawet wyglądzie. Jej włosy, kolor oczu
były tak charakterystyczne dla nimf, że podejrzewała, iż sam
gospodarz domu jest powiązany z mitologią. Z jednej strony poczuła
się trochę bezpieczniej, chociaż z drugiej nadal nic nie wiedziała
na temat faceta, który chcąc nie chcąc pomógł jej.
Korzystając z propozycji Elzy, Hazel poszła
się odświeżyć. Korytarz był zaciemniony, gdzieniegdzie
wisiały lamy gazowe, co nadawało średniowieczny wygląd.
„I lekko przerażający” -
stwierdziła w myślach. Drzwi do łazienki rzeczywiście znajdowały
się naprzeciwko jej pokoju. Otworzyła drzwi i ponownie przeżyła
zaskoczenie. Pomieszczenie było luksusowe, wykafelkowane i
wypolerowane w przeciwieństwie do jej sypialni. Duża wanna, ogromne
lustro w którym niestety się przejrzała (wyglądała strasznie,
jak oceniła się sama), zestaw kosmetyków i szamponów. Swoje
miejsce miała również nowa szczoteczka do zębów.
Hazel wyszczerzyła zęby do siebie. „I
jak tu z tego nie skorzystać ?” Dokładnie się wykąpała i
wyszorowała, totalnie się relaksując. Po raz pierwszy od dłuższego
czasu.
***
W jej pokoju stało już śniadanie. Grzanki z
dżemem brzoskwiniowym i sok pomarańczowy, nawiasem mówiąc
jej ulubione. Z przyjemnością zauważyła też, że Elza musiała
posprzątać cały bałagan, bo na meblach nie było już kurzu.
Szybko spałaszowała posiłek, po czym zaczęła
chodzić w tę i z powrotem po pokoju. Jedyną atrakcją w tym
pomieszczeniu było łóżko, ale to i tak tylko na czas snu, no i...
-Że też musiało mnie wziąć na takie myśli!
- zbeształa się na głos. Później bez słowa sprawdziła
zawartość szafek z zaskoczeniem stwierdzając, że na jednej z nich
leżał egzemplarz Dawcy Louis Lowry. Wzięła książkę z sobą i
położyła koło łóżka, by później mieć coś do poczytania.
Minutę później do pokoju weszła Elza.
-Smakowało Ci?- spytała zaraz po wejściu.
-Tak, uwielbiam dżem brzoskwiniowy. Trafiłaś
w mój gust – stwierdziła z uśmiechem Hazel.
-Nie miałam zbyt wielkiego wyboru. „Pan i
władca” tego domu – zrobiła cudzysłów w powietrzu – kocha
go, więc to jedyny rodzaj. Mamy go zdecydowanie za dużo.
Czarnowłosa roześmiała się. Znała mało
osób, które lubiły smak tego przetworu. Szczerze, to jedyną
osobą, która tak samo jak ona go ubóstwiała był Frank Zhang. Jej
Frank, który ją kochał.
Powiedziała o tym Elzie, nie wspominając
tylko o chłopaku. Blondynka zebrała talerz tak delikatnie,
jakby był jedynym egzemplarzem w całym domu. Już miała wyjść
gdy Hazel podniosła głos.
-Elzo, ja naprawdę chciałabym z nim
porozmawiać.
***
-Nie, nie i jeszcze raz nie – warknął
Frank. Podszedł do drzwi swojego gabinetu, który tak naprawdę
był jedynym pomieszczeniem w całej posiadłości jaki użytkował.
Pomijając oczywiście sypialnię. Bestia usiadł z powrotem
przy biurku mając jednocześnie oko na wszystko co się znajdowało
w gabinecie.
Pokój był dużej wielkości. Wiecznie
pogrążone w ciemnościach, zagracone miejsce nie sprawiało zbyt
dobrego wrażenia i za każdym razem jak ktokolwiek tam wchodził,
miał przeczucie, jakby coś miało spaść mu na głowę. Wysokie
półki sięgające sufitu wypełnione niezliczoną ilością książek
były prywatną biblioteczką Franka. Przez prawie rok czasu znalazł
sobie nowe hobby, chociaż wcześniej nie wyobrażał siebie
siedzącego z książką w ręku. Teraz tym bardziej szanował słowo
pisane, ponieważ to ono odciągało go od przykrej
rzeczywistości. Poza tym nadal miał nadzieję, że może znajdzie
w jakimś starym woluminie informację, która mogłaby mu pomóc.
Zabawne było to, iż za każdym razem jak otwierał starą księgę
traktował ją z niebywałą troską, uważając aby nie uszkodzić
jej ostrymi pazurami.
-Ale dlaczego? - spytał Ark czochrając sobie
brązowe włosy zza których wychylały się różki.
-Ponieważ...ponieważ...Bo tak. Bo nie
zasłużyła na coś takiego.
-Minęło już dziewięć miesięcy. Masz
jeszcze szansę, a ona wydaję się być ostatnią deską ratunku –
Satyr pokręcił głową z niedowierzania. – Wydaje mi się, że
jest idealną osobą. Jak możesz z tego nie skorzystać ? Jesteś
głupcem. - Tylko on mógł zwracać się w ten sposób do Franka
nie narażając się na nieprzyjemności.
-No i co z tego ? - warknął z frustracji
Frank. - Ona nie jest wyjściem. Uwierz mi, każda byłaby dobra,
tylko nie ona...Nie po tym co jej zrobiłem – westchnął.
-Może i masz rację, ale na Zeusa! Pojawiła
się znikąd, dokładnie tutaj. To musi być znak od Mojr. To
przeznaczenie.
Wykłócania trwały z dobry kwadrans, dopóki
nie przerwała ich Elza.
-Tak ? - spytał Frank.
-Hazel chce z Tobą porozmawiać – dziewczyna
podeszła do biurka i usiadła na fotelu, który znajdował się
naprzeciwko niego.
-Mówiłem coś na ten temat i to nie dalej jak
dwie godziny temu – odparł stanowczo.
-Ja też coś mówiłem. Minutę temu –
podkreślił Ark. – Porozmawiaj z nią do jasnej cholery!
Frank zgromił go wzrokiem i milczał,
natomiast Elza bezradnie spojrzała na satyra. Ten pokiwał głową w
stronę Zhanga, a potem na szyb wentylacyjny. Nimfa starała się
zrozumieć o co mu chodzi jednocześnie wykłócając się z
gospodarzem.
-Mówiłeś że ją znasz...
-Tak, tak. Mówiłem też przed chwilą o tym
Arkowi. Może on Ci to wszystko wyjaśni, bo ja mam już dosyć.
-Ale...Dlaczego nie ? Tego nie powiedziałeś –
wtrącił Ark.
-Bo znała mnie wcześniej. Wie jaki wtedy
byłem i może pomyśleć, że w ogóle się nie zmieniłem.
-Wiesz co ? Z takim podejściem to gówno
zdziałasz – stwierdziła Elza, a Ark zastukał kopytem o linoleum
na znak potwierdzenia jej słów, po czym bez słowa wyszli z pokoju.
Frank został sam. Jego obrośnięta sierścią
twarz ściągnęła się w wyrazie smutku. Z szuflady wyciągnął
plik spiętych ze sobą kartek. Spośród nich wyglądało parę
zdjęć. Na jednym z nich znajdowała się cała Siódemka.
Frank pamiętał, że fotografia została zrobiona tuż po pokonaniu
Gai, kiedy jeszcze wszyscy mieli ze sobą kontakt.
Cała grupka stała przed mostem Golden Gate w
San Francisco. Percy obejmował się z Annabeth, która usilnie
starała się nie roześmiać z powodu dość dziwnego grymasu na
twarzy chłopaka. Obok nich stali Jason z Piper. Według Franka
wyszli dość poważnie, ale widać było, że Jason wyraźnie zezuje
w stronę swojej dziewczyny. Za całą czwórką stał Leo. Szczerzył
zęby w stronę aparatu, jednocześnie robiąc różki Jasonowi
i Percy'emu, co wyglądało dość dziwnie i przerażająco, jeżeli
dodać fakt, że na jego palcach igrały płomyki. Natomiast z
boku stał on z Hazel. Dziewczyna patrzyła prosto w obiektyw, więc
nie mogła zauważyć jak spoglądał na nią jej chłopak.
Była centrum jego świata...
-No właśnie trzeba to podkreślić –
westchnął na głos chłopak. – Czas przeszły dokonany. Po
prostu była.
Dzieńdobrywieczór! ♥
OdpowiedzUsuńPo raz enty z rzędu piszę ten sam komentarz. I dostaję lekkiej kurwicy, że tak to ujmę. Przepraszam za małą nieobecność na Twoim blogu - zwalę to osobiście na moje nieznośne roztargnienie. Tylko mnie nie bij pls ;-;
Co do Bestii... Cud, miód i malina! Z jednej strony jest mi szkoda Franka, a z drugiej strony to jego wina. Gdyby tak się nie zachowywał ( co za mały skurwiel! ), na pewno losy potoczyłyby się inaczej. Ale co zrobię, nic nie zrobię :///
Chciałabym się bardziej rozpisać, ale dam sobie spokój. Wkurza mnie ciągle pisanie tego samego komentarza... Ale kij z tym.
Podsumowując Bestia=Wowowowowow ♥♥♥♥ xD Takie piękne równanie, a co! :D
Życzę Tobie duuuuuużo weny - z pewnością się Tobie przyda, zwłaszcza na finał Bestii (nie mogę się doczekać ♡) i na kochane Scorose ♥ Błagam Cię weno!
Trzymaj się ciepło i do zobaczenia niebawem.