niedziela, 22 marca 2015

Słodka niewinność

Hej ludzie :) Jak obiecałam wstawiam Maleca (Po raz pierwszy zgodnie z terminem! *yay*). Dedykuje go  Jordbær i zapraszam na jej blogi. Spojlery się znajdują, tak, tak, przepraszam. Dla nieogarniętych miniaturka zawiera śladowe ilości yaoi/slashu/shōnen-ai, więc osoby na nią uczulone już teraz powinny kliknąć krzyżyk na czerwonym tle w prawym górnym rogu :)
Pozostaje mi zaprosić was do czytania i komentowania.
PS. Bądźcie wyrozumiali, to moje pierwsze podejście do Maleca (szczerze mówiąc to i tak wiem, że zepsułam, pierwotny zamysł był całkowicie inny).

My lover's got humour
She's the giggle at a funeral
Knows everybody's disapproval
I should've worshipped her sooner
Alexander Lightwood od zawsze czuł się na swój sposób inny. Raczej nie każdy przeciętny nastolatek mógł powiedzieć, że walczy z demonami, prawda? Był Nocnym Łowcą, obrońcą śmiertelników. Wieczorami siedział przy oknie, patrząc na ludzi tłoczących się wśród labiryntu uliczek Manhattanu. Tacy ślepi na otaczający go świat, ignoranci. Nie zauważyliby faerie lub wilkołaka, nawet gdyby przebiegli im przed samym nosem.
Czasami chciał był normalny. Nieograniczony Clave i Prawem.
Wszystko zmieniło się pewnej nocy. Alec spał spokojnie, gdy nagle został obudzony przez dźwięk pianina. Szedł za jego dźwiękiem, aż doszedł do drzwi sypialni Jace'a. Obok nich leżał zwinięty w kłębek Church. Na widok czarnowłosego prychnął i czmychnął w kierunku zbrojowni.
-Głupi kot! - szepnął Alec.
Uchylił drzwi. To co zobaczył sprawiło, że ścisnęło się jego serce. Nie wiedział czemu. Przecież to tylko jego parabatai. Jace siedział z przymkniętymi oczami. Jego blond włosy opadały mu na czoło i zasłaniały połowę twarzy. Muzyka, która wypływała spod jego palców czarowała. Sprawiła, że Alec poczuł coś zakazanego.
Od tamtej pory coś się zmieniło w jego stosunkach z blond włosym Łowcą. Alec czuł się przy nim niepewnie, chcąc być obok niego, a jednocześnie uciekać gdzie pieprz rośnie. Serce łomotało mu w piersi i starało się wydostać na zewnątrz. Trzeba było przyznać jedno: Alec naprawdę się starał.
Starał się ignorować to uczucie. Mówił sobie, że to tylko fanaberie tego głupiego narządu, co pompuje krew...Traktował młodego Waylanda tak samo jak wcześniej, chociaż chcąc nie chcąc był bardziej troskliwy. Mówiąc po prostu miał przerąbane. Clave nie tolerowało homoseksualistów, a on raczej nie mógł tego zmienić...A o wszystkim wiedziała tylko jego siostra, ale to było za mało...Chciał powiedzieć innym, chociaż wiedział jakie byłyby tego konsekwencje.
Po pewnym czasie przyzwyczaił się do tej sytuacji. Do codziennych zajęć z Jace'm i Isabelle, wspólnych treningów i małych zadań w terenie. Usiłował żyć w tej chorej sytuacji zawieszony między jednym życiem, a drugim. Aż do tamtego dnia.
'We were born sick'
You heard them say it
Czasami każdy z nas ma odczucia. Czujemy, że tego dnia możemy mieć farta, a może wprost odwrotnie zdarzy się coś strasznego. Właśnie tamtego dnia w Pandemonium Alec miał takie wrażenie. Wszystko zaczęło się jak zwykle. Isabelle przyciągnęła uwagę demonów, a on wraz ze swoim parabatai szybko załatwiali resztę sprawy. Parę godzin później pluł sobie w brodę, że nie zamknął drzwi do zaplecza. Cholera, przecież naprawdę mógł tam wejść jakiś Przyziemny ze Wzrokiem. Owszem byłoby to tak prawdopodobne jak utopienie się w zlewie...
Pamiętał tę chwilę dokładnie. Rudowłosą dziewczynę, która niespodziewanie zjawia się na miejscu egzekucji demona i zaczyna z nimi rozmawiać na temat wartości życia. Zobaczył błysk w oczach Jace'a i wiedział, że stracił to, czego nawet nie zyskał.
Początkowo po prostu jej nienawidził. W końcu zabrała mu iluzję, nadzieję, że może kiedyś w przyszłości odważy się powiedzieć Jace'owi o swoich uczuciach. Ba!, o tym, że jest gejem. Jednym słowem lepiej dla niej było, żeby nie wchodziła mu w drogę. Nic z tego! Została w Instytucie, spędzała cały czas z Isabelle albo jego parabatai. Jakby tego nie było dość to przyprowadzała ze sobą tego Przyziemnego. Simon...czy jak mu tam, był w niej zakochany. Po prostu błędne koło. Swoją drogą jak ona mogła tego nie zauważać? To było takie oczywiste. Tak szczerze to musiał się później zastanawiać, czy zachowuje się dokładnie tak samo w stosunku do Jace'a. Czy ja jestem taki sam? Jestem tak samo beznadziejny?
Ale później COŚ się stało. I to właśnie dzięki niej. (Tak, tak przyznaję się, to dzięki Clary – Alec unosi ręce w poddańczym geście)
The only heaven I'll be sent to
Is when I'm alone with you
Znacie to uczucie, gdy wasze spojrzenia się łączą i czuć między wami chemię? Właśnie tak było w ich przypadku.
Pierwsza myśl po zobaczeniu Magnusa brzmiała mniej więcej tak: To można mieć na sobie tyle brokatu? Potem zlustrował go bardziej dokładnie. Przyjrzał się czarnym nastroszonym włosom i ekstrawaganckiemu ubiorowi...Spojrzał w jego bursztynowe, kocie oczy. Było w nich coś magicznego i nie, nie chodzi mi to o taką zwykłą magię, bo w końcu mowa tu o Wysokim Czarodzieju Brooklynu.
Ten zaś z kolei doznał deja vu. Przeniósł się do XIX-wiecznego Londynu i zobaczył Williama Herondale'a. Jego czarne włosy, które silnie kontrastowały z niebieskimi oczyma, czyli jednym słowem mieszankę doskonałą. Raptem wrócił do rzeczywistości i uświadomił sobie, że patrzy na jego prapraprasiostrzeńca – Alexandra Lightwooda. Podobieństwo było zdumiewające. Czy to nie jest śmieszne, jak świat potrafi być zadziwiająco mały? Jak czas potrafi szybko płynąć? To zdarzenie zapoczątkowało coś nowego dla nich obydwu.
Alec mógł z ręką na sercu powiedzieć, że pamięta najważniejsze etapy ich związku, jednak najważniejszy dla niego był moment, gdy Magnus uratował go od trucizny Abbadona.
*Retrospekcja
Take me to church
I'll worship like a dog at the shrine of your lies
I'll tell you my sins so you can sharpen your knife
Offer me that deathless death
Good God, let me give you my life
Magnus wszedł do Instytutu. Nie, poprawka on wbiegł do Instytutu. Sam nie wiedział czemu się aż tak bardzo przejął. W końcu żywot Nocnych Łowców jest krótki, jednak zależało mu na młodym Lightwoodzie. Gdy go zobaczył na łóżku, otoczonego przez Isabelle i Jace'a coś ścisnęło mu serce. Będąc szczerym przed sobą musiał stwierdzić, że od dawna nie miewał takiego „czegoś”. Chyba naprawdę szkoda mu było Nocnego Łowcy.
Chrząknął. Isabelle odwróciła się, a jej oczy stały się niepokojąco błyszczące.
-Iratze mu nie pomaga...To jak rysowanie na wodzie...Musisz mu pomóc! - krzyknęła. Jace stanął za nią i położył ręce w geście pocieszenia.
-Opowiedzcie mi co się dokładnie stało.
Dziewczyna szybko streściła co się wydarzyło w ciągu ostatnich czterdziestu minut. Magnus pokiwał głową.
-Możecie wyjść? Potrzebuję spokoju by się skoncentrować – czarownik był nadzwyczaj poważny.
-Nie chcę go zostawiać samego!
-Postaram się mu pomóc, ale musicie stąd iść. Zrobię co w mojej mocy – powiedział stanowczo, a z jego palca wskazującego błysnęła kolorowa iskierka.
Jace szepnął coś do ucha Isabelle. Chłopak przez cały ten czas dzielnie wytrzymał całe półgodziny bez sarkastycznych uwag. Objął swoją przybraną siostrę i wyszedł z nią z pokoju.
Wysoki Czarodziej Brooklynu został sam z Alexandrem. Pstryknął palcami i na stoliku stojącym obok łóżka pojawiły się gaziki, nożyczki i inne rzeczy, które spokojnie mogłyby się znaleźć w apteczce każdego Przyziemnego. Obok nich postawił wyjęte z kieszeni fiolki, zawierające bliżej niezidentyfikowane substancje.
Drzwi uchyliły się i wszedł przez nie gruby pers o niebieskiej sierści i żółtych oczach.
-Church? – spytał zdziwiony Magnus.
Kot przeszedł przez pomieszczenie i otarł ogonem o nogę czarownika, a następnie zwinął się w kłębek.
-Mam to zrozumieć jako „Hej koleś, dawno cię nie widziałem...Tak około sześćdziesiąt lat...”?
Church raczej nie mógł odpowiedzieć, ale można było stwierdzić, że patrzy z politowaniem na czarownika.
-Mniejsza z tym... - Magnus wziął się do roboty. Zdjął swój błyszczący, czarny prochowiec. Miał na sobie prostą, białą koszulę i czarne spodnie. Wyglądał całkowicie zwyczajnie, oczywiście jak na niego. Podciągnął rękawy i odsunął kołdrę od ciała Aleca. Na całej powierzchni klatki piersiowej pojawiły się czarne pręgi spowodowane zetknięciem z trucizną Abbadona. Czarownik skrzywił się. Najpierw oczyścił ciało zwykłą wodą, a następnie wtarł w skórę Alexandra ciecz, która znajdowała się w jednej z fiolek, szepcząc pod nosem w języku czarowników.
Dokładnie przyglądał się chłopakowi. Widział błękitne żyłki i tętniącą w nich krew. Odgarnął kosmyki czarnych włosów. Pod powiekami poruszały się oczy, zupełnie jakby Nocny Łowca tylko spał.
-Alec – Magnus wypróbował smak jego imienia. Położył dłoń na jego ręce...No cóż najwyżej jak się obudzi, to mi ją odetnie.
Siedział przy nim około kwadrans, dopóki się nie ocknął. Najpierw poczuł ruch dłoni, spojrzał na twarz.
-Magnus? - wyszeptał Nocny Łowca. Otworzył swoje błękitne oczy, uśmiechnął się i ponownie stracił przytomność.
*Teraźniejszość
Tego samego dnia, oczywiście o wiele później, umówili się na pierwszą prawdziwą randkę. Było cudownie. Alec lubił wspominać jak przy Central Parku, Magnus wyznał mu, że coś do niego czuje. Czuł te motylki w brzuchu i zrozumiał, że przepadł. Chociaż nadal miał wątpliwości. Aż w końcu...
There is no sweeter innocence than our gentle sin
In the madness and soil of that sad earthly scene
Only then I am human, only then I am clean
W ciągu całego ich związku zdarzyło się dużo dziwnych i niecodziennych rzeczy. W końcu nie każdy wypytuje o wszystkie dotychczasowe związki trzystuletniego partnera i jest o nie chorobliwie zazdrosny. Nie każdy chce odebrać komuś nieśmiertelność...
A jednak były też TE chwile. Pocałunek w Sali Anioła przy wszystkich członkach Clave...taak, to było coś. Przeciwstawił się większości, wreszcie pokazał kim naprawdę jest.

A teraz stoją obok siebie, ramię przy ramieniu i patrzą...Patrzą w przyszłość.

1 komentarz:

  1. O rany boskie... Zawsze zapominam, by nadrabiać zaległe ff, ale jak na złość wylatuje mi z głowy i wpakują się inne sprawy na głowę. Przepraszam i nie chlastaj mnie mocno, okej? xD
    No cóż. Nie miałam możliwości dotrzeć do przeczytania całej serii Darów Anioła i normalnie podziwiam ludzi, którzy przeczytali i jeszcze rajcują się nimi XD Pierwszej części (nie)stety nie dotrwałam - za bardzo mnie nudziło i... cholera, za bardzo się rozpędziłam, nie bij, okej?
    Malec. Jedyne osóbki, które pokochałam i tak mocno ich shippuję. Są tacy słodcy i awwwwwww, fangirluję mocno *////////////*
    Co do samego fanfiction - boski, fantastyczny, słodziaszny *^* PO PROSTU MIODZIO I NIE WIEM, CO W TEJ CHWILI NAPISAĆ, BO HIPERWENTYLUJĘ */////////////////*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy