Pozostaje mi zaprosić was do czytania i komentowania.
PS. Bądźcie wyrozumiali, to moje pierwsze podejście do Maleca (szczerze mówiąc to i tak wiem, że zepsułam, pierwotny zamysł był całkowicie inny).
My lover's got humour
She's the giggle at a
funeral
Knows everybody's
disapproval
I should've worshipped
her sooner
Alexander Lightwood od zawsze czuł się na swój sposób inny.
Raczej nie każdy przeciętny nastolatek mógł powiedzieć, że
walczy z demonami, prawda? Był Nocnym Łowcą, obrońcą
śmiertelników. Wieczorami siedział przy oknie, patrząc na ludzi
tłoczących się wśród labiryntu uliczek Manhattanu. Tacy ślepi
na otaczający go świat, ignoranci. Nie zauważyliby faerie lub
wilkołaka, nawet gdyby przebiegli im przed samym nosem.
Czasami chciał był normalny. Nieograniczony Clave i Prawem.
Wszystko zmieniło się pewnej nocy. Alec spał spokojnie, gdy nagle
został obudzony przez dźwięk pianina. Szedł za jego dźwiękiem,
aż doszedł do drzwi sypialni Jace'a. Obok nich leżał zwinięty w
kłębek Church. Na widok czarnowłosego prychnął i czmychnął w
kierunku zbrojowni.
-Głupi kot! - szepnął Alec.
Uchylił drzwi. To co zobaczył sprawiło, że ścisnęło się jego
serce. Nie wiedział czemu. Przecież to tylko jego parabatai.
Jace siedział z przymkniętymi oczami. Jego blond włosy opadały
mu na czoło i zasłaniały połowę twarzy. Muzyka, która wypływała
spod jego palców czarowała. Sprawiła, że Alec poczuł coś
zakazanego.
Od tamtej pory coś się zmieniło w jego stosunkach z blond włosym
Łowcą. Alec czuł się przy nim niepewnie, chcąc być obok niego,
a jednocześnie uciekać gdzie pieprz rośnie. Serce łomotało mu w
piersi i starało się wydostać na zewnątrz. Trzeba było przyznać
jedno: Alec naprawdę się starał.
Starał się ignorować to uczucie. Mówił sobie, że to tylko
fanaberie tego głupiego narządu, co pompuje krew...Traktował
młodego Waylanda tak samo jak wcześniej, chociaż chcąc nie chcąc
był bardziej troskliwy. Mówiąc po prostu miał przerąbane. Clave
nie tolerowało homoseksualistów, a on raczej nie mógł tego
zmienić...A o wszystkim wiedziała tylko jego siostra, ale to było
za mało...Chciał powiedzieć innym, chociaż wiedział jakie byłyby
tego konsekwencje.
Po pewnym czasie przyzwyczaił się do tej sytuacji. Do codziennych
zajęć z Jace'm i Isabelle, wspólnych treningów i małych zadań w
terenie. Usiłował żyć w tej chorej sytuacji zawieszony między
jednym życiem, a drugim. Aż do tamtego dnia.
'We
were born sick'
You
heard them say it
Czasami każdy z nas ma odczucia. Czujemy, że tego dnia możemy mieć
farta, a może wprost odwrotnie zdarzy się coś strasznego. Właśnie
tamtego dnia w Pandemonium Alec miał takie wrażenie. Wszystko
zaczęło się jak zwykle. Isabelle przyciągnęła uwagę demonów,
a on wraz ze swoim parabatai szybko załatwiali resztę
sprawy. Parę godzin później pluł sobie w brodę, że nie zamknął
drzwi do zaplecza. Cholera, przecież naprawdę mógł tam wejść
jakiś Przyziemny ze Wzrokiem. Owszem byłoby to tak
prawdopodobne jak utopienie się w zlewie...
Pamiętał tę chwilę dokładnie. Rudowłosą dziewczynę, która
niespodziewanie zjawia się na miejscu egzekucji demona i zaczyna z
nimi rozmawiać na temat wartości życia. Zobaczył błysk w oczach
Jace'a i wiedział, że stracił to, czego nawet nie zyskał.
Początkowo po prostu jej nienawidził. W końcu zabrała mu iluzję,
nadzieję, że może kiedyś w przyszłości odważy się powiedzieć
Jace'owi o swoich uczuciach. Ba!, o tym, że jest gejem. Jednym
słowem lepiej dla niej było, żeby nie wchodziła mu w drogę. Nic
z tego! Została w Instytucie, spędzała cały czas z Isabelle albo
jego parabatai. Jakby tego nie było dość to przyprowadzała
ze sobą tego Przyziemnego. Simon...czy jak mu tam, był w niej
zakochany. Po prostu błędne koło. Swoją drogą jak ona mogła
tego nie zauważać? To było takie oczywiste. Tak szczerze to musiał
się później zastanawiać, czy zachowuje się dokładnie tak samo w
stosunku do Jace'a. Czy ja jestem taki sam? Jestem tak samo
beznadziejny?
Ale później COŚ się stało. I to właśnie dzięki niej. (Tak,
tak przyznaję się, to dzięki Clary – Alec unosi ręce w
poddańczym geście)
The
only heaven I'll be sent to
Is
when I'm alone with you
Znacie to uczucie, gdy wasze spojrzenia się łączą i czuć między
wami chemię? Właśnie tak było w ich przypadku.
Pierwsza myśl po zobaczeniu Magnusa brzmiała mniej więcej tak: To
można mieć na sobie tyle brokatu? Potem zlustrował go bardziej
dokładnie. Przyjrzał się czarnym nastroszonym włosom i
ekstrawaganckiemu ubiorowi...Spojrzał w jego bursztynowe, kocie
oczy. Było w nich coś magicznego i nie, nie chodzi mi to o taką
zwykłą magię, bo w końcu mowa tu o Wysokim Czarodzieju Brooklynu.
Ten zaś z kolei doznał deja vu. Przeniósł się do XIX-wiecznego
Londynu i zobaczył Williama Herondale'a. Jego czarne włosy, które
silnie kontrastowały z niebieskimi oczyma, czyli jednym słowem
mieszankę doskonałą. Raptem wrócił do rzeczywistości i
uświadomił sobie, że patrzy na jego prapraprasiostrzeńca –
Alexandra Lightwooda. Podobieństwo było zdumiewające. Czy to
nie jest śmieszne, jak świat potrafi być zadziwiająco mały? Jak
czas potrafi szybko płynąć? To zdarzenie zapoczątkowało coś
nowego dla nich obydwu.
Alec mógł z ręką na sercu powiedzieć, że pamięta najważniejsze
etapy ich związku, jednak najważniejszy dla niego był moment, gdy
Magnus uratował go od trucizny Abbadona.
*Retrospekcja
Take
me to church
I'll
worship like a dog at the shrine of your lies
I'll
tell you my sins so you can sharpen your knife
Offer
me that deathless death
Good
God, let me give you my life
Magnus wszedł do Instytutu. Nie, poprawka on wbiegł do Instytutu.
Sam nie wiedział czemu się aż tak bardzo przejął. W końcu żywot
Nocnych Łowców jest krótki, jednak zależało mu na młodym
Lightwoodzie. Gdy go zobaczył na łóżku, otoczonego przez Isabelle
i Jace'a coś ścisnęło mu serce. Będąc szczerym przed sobą
musiał stwierdzić, że od dawna nie miewał takiego „czegoś”.
Chyba naprawdę szkoda mu było Nocnego Łowcy.
Chrząknął. Isabelle odwróciła się, a jej oczy stały się
niepokojąco błyszczące.
-Iratze mu nie pomaga...To jak rysowanie na wodzie...Musisz mu
pomóc! - krzyknęła. Jace stanął za nią i położył ręce w
geście pocieszenia.
-Opowiedzcie mi co się dokładnie stało.
Dziewczyna szybko streściła co się wydarzyło w ciągu ostatnich
czterdziestu minut. Magnus pokiwał głową.
-Możecie wyjść? Potrzebuję spokoju by się skoncentrować –
czarownik był nadzwyczaj poważny.
-Nie chcę go zostawiać samego!
-Postaram się mu pomóc, ale musicie stąd iść. Zrobię co w mojej
mocy – powiedział stanowczo, a z jego palca wskazującego błysnęła
kolorowa iskierka.
Jace szepnął coś do ucha Isabelle. Chłopak przez cały ten czas
dzielnie wytrzymał całe półgodziny bez sarkastycznych uwag. Objął
swoją przybraną siostrę i wyszedł z nią z pokoju.
Wysoki Czarodziej Brooklynu został sam z Alexandrem. Pstryknął
palcami i na stoliku stojącym obok łóżka pojawiły się gaziki,
nożyczki i inne rzeczy, które spokojnie mogłyby się znaleźć w
apteczce każdego Przyziemnego. Obok nich postawił wyjęte z
kieszeni fiolki, zawierające bliżej niezidentyfikowane substancje.
Drzwi uchyliły się i wszedł przez nie gruby pers o niebieskiej
sierści i żółtych oczach.
-Church? – spytał zdziwiony Magnus.
Kot przeszedł przez pomieszczenie i otarł ogonem o nogę
czarownika, a następnie zwinął się w kłębek.
-Mam to zrozumieć jako „Hej koleś, dawno cię nie
widziałem...Tak około sześćdziesiąt lat...”?
Church raczej nie mógł odpowiedzieć, ale można było stwierdzić,
że patrzy z politowaniem na czarownika.
-Mniejsza z tym... - Magnus wziął się do roboty. Zdjął swój
błyszczący, czarny prochowiec. Miał na sobie prostą, białą
koszulę i czarne spodnie. Wyglądał całkowicie zwyczajnie,
oczywiście jak na niego. Podciągnął rękawy i odsunął kołdrę
od ciała Aleca. Na całej powierzchni klatki piersiowej pojawiły
się czarne pręgi spowodowane zetknięciem z trucizną Abbadona.
Czarownik skrzywił się. Najpierw oczyścił ciało zwykłą wodą,
a następnie wtarł w skórę Alexandra ciecz, która znajdowała się
w jednej z fiolek, szepcząc pod nosem w języku czarowników.
Dokładnie przyglądał się chłopakowi. Widział błękitne żyłki
i tętniącą w nich krew. Odgarnął kosmyki czarnych włosów. Pod
powiekami poruszały się oczy, zupełnie jakby Nocny Łowca tylko
spał.
-Alec – Magnus wypróbował smak jego imienia. Położył dłoń na
jego ręce...No cóż najwyżej jak się obudzi, to mi ją
odetnie.
Siedział przy nim około kwadrans, dopóki się nie ocknął.
Najpierw poczuł ruch dłoni, spojrzał na twarz.
-Magnus? - wyszeptał Nocny Łowca. Otworzył swoje błękitne oczy,
uśmiechnął się i ponownie stracił przytomność.
*Teraźniejszość
Tego samego dnia, oczywiście o wiele później, umówili się na
pierwszą prawdziwą randkę. Było cudownie. Alec lubił wspominać
jak przy Central Parku, Magnus wyznał mu, że coś do niego czuje.
Czuł te motylki w brzuchu i zrozumiał, że przepadł. Chociaż
nadal miał wątpliwości. Aż w końcu...
There
is no sweeter innocence than our gentle sin
In
the madness and soil of that sad earthly scene
Only
then I am human, only then I am clean
W ciągu całego ich związku zdarzyło się dużo dziwnych i
niecodziennych rzeczy. W końcu nie każdy wypytuje o wszystkie
dotychczasowe związki trzystuletniego partnera i jest o nie
chorobliwie zazdrosny. Nie każdy chce odebrać komuś
nieśmiertelność...
A jednak były też TE chwile. Pocałunek w Sali Anioła przy
wszystkich członkach Clave...taak, to było coś. Przeciwstawił się większości, wreszcie pokazał kim naprawdę jest.
A teraz stoją obok siebie, ramię przy ramieniu i patrzą...Patrzą
w przyszłość.
O rany boskie... Zawsze zapominam, by nadrabiać zaległe ff, ale jak na złość wylatuje mi z głowy i wpakują się inne sprawy na głowę. Przepraszam i nie chlastaj mnie mocno, okej? xD
OdpowiedzUsuńNo cóż. Nie miałam możliwości dotrzeć do przeczytania całej serii Darów Anioła i normalnie podziwiam ludzi, którzy przeczytali i jeszcze rajcują się nimi XD Pierwszej części (nie)stety nie dotrwałam - za bardzo mnie nudziło i... cholera, za bardzo się rozpędziłam, nie bij, okej?
Malec. Jedyne osóbki, które pokochałam i tak mocno ich shippuję. Są tacy słodcy i awwwwwww, fangirluję mocno *////////////*
Co do samego fanfiction - boski, fantastyczny, słodziaszny *^* PO PROSTU MIODZIO I NIE WIEM, CO W TEJ CHWILI NAPISAĆ, BO HIPERWENTYLUJĘ */////////////////*