Witaj ludu. Żyjecie? Bo ja ledwo zipie, ale jest nadzieja. Pada! I to nawet na mnie.
Mam nadzieję, że spodoba wam się moja miniaturka.
Szczególnie Jordbær , dzięki której na pewnie nie wstawiłabym tego dzisiaj.
Dziękuję Ci bardzo.
Zapraszam do czytania:
Zachód słońca o poranku
Słońce zaczęło przygrzewać już od samego świtu. Hogwart
budził się powoli do życia. Skrzaty zaczęły krzątać się po
kuchni, nauczyciele wstawali, by zaczerpnąć ostatni oddech przed
kolejnym dniem pełnym usilnych prób wtłoczenia jakiejś dawki
wiedzy do opornych głów uczniów.
Tak, z całą pewnością wszystko było normalne.
Ale przenieśmy się do Wieży Ravenclawu. Z ręką na sercu
trzeba przyznać, że było to najbardziej tajemnicze miejsce w
zamku. Pomijając oczywiście lochy, legendarną Komnatę Tajemnic i
gabinet Snape'a. Rzadko kto spoza tego domu miał okazję zobaczyć
wnętrze pokoju wspólnego Krukonów.
Nie ułatwiała tego zmieniająca się co chwila zagadka
pilnująca dostępu do tego miejsca. Już od samego początku Krukoni
byli wystawieni na próby wykazania się swoją chłodną logiką i
inteligencją. Oraz niebywale kreatywnymi odpowiedziami.
Dokładnie tak było. Nie kłamię.
Oczywiście można by uznać, że właśnie dlatego Krukoni to
najbardziej twardo stąpające osoby na ziemi, ale przepraszam! To
tak jakby porównać Puchona do Kubusia Puchatka albo pierwszego
lepszego Ślizgona do Darth Vadera. Rozumiecie, o co mi chodzi? To
był bardzo kiepski pomysł.
Jednak ten stereotyp był jak najbardziej słuszny, ale w
naturze zdarzają się przecież wyjątki.
Luna Lovegood była tego idealnym przykładem.
W całej szkole ciężko byłoby szukać osoby bardziej
bujającej w obłokach niż ona. Była pełna życia i umiała z
niego korzystać. Choćby działy się najgorsze rzeczy, ona i tak
dostrzegała pozytywne strony. Tak właśnie było, gdy razem z
innymi była uwięziona w Dworze Malfoyów. Pocieszała innych,
opowiadała o stworzeniach, które żyły – przynajmniej według
pozostałych ludzi – tylko w jej wyobraźni.
Właśnie ta na pozór krucha i wrażliwa Krukonka miała
siłę, by przeciwstawić się brutalnej rzeczywistości.
Jednak wojna zawsze odciska jakieś piętno na duszy.
*
We wrześniu na nowy rok szkolny wróciło niewielu uczniów,
którzy nie dokończyli siódmej klasy. Jednym z tych uczniów był
Neville Longbottom.
Jednak nie wrócił, żeby się uczyć. Nie... On wrócił po
to, aby nauczać.
Dla wielu było to szokiem, jednak nikt nie przeczył temu, że
to właśnie on nadaje się idealnie na stanowisko nauczyciela
zielarstwa. Kto jak nie on miał rękę do roślin?
Co prawda wielu uczniów dziwnie się czuło mając z nim
lekcje. W końcu kilka miesięcy temu chodził z nimi do tej szkoły
i się z nimi przyjaźnił, a teraz mają do niego mówić „Panie
profesorze”. Sam Neville czuł się tym skrępowany, dlatego
zaproponował starszym rocznikom, żeby mówiły do niego po imieniu.
Młodsze klasy nie potrafiły się przemóc.
Czy był dla nich pobłażliwy? Nie, traktował ich tak samo,
jak McGonagall Gryfonów. Był sprawiedliwy, nie osądzał kogoś ze
względu na brak umiejętności w tej dziedzinie nauki. Jednak pewne
osoby budziły w nim wspomnienia, wspomnienia nie tak dawno
rozegranych wydarzeń. Jedną z takich osób była Parvati.
Parvati Patil wróciła na siódmy rok, ale to nie było dla
niej to samo bez Lavender. Snuła się po korytarzach niczym duch,
starała się zaprzyjaźnić z kimś innym, doczepić się do innych
grupek, jednak cały czas miała w pamięci swoją zmarłą
koleżankę. Na lekcjach była nieobecna duchem.
Neville starał się jej jakoś pomóc, sadzał ją z kimś,
kto miał ją wybudzić z powrotem do życia.
A skoro Gryfoni, na jego zajęciach byli łączeni z
Krukonami, to mogła być tylko jedna osoba.
Luna Lovegood.
*
Na samym początku ich znajomości uznał ją za dziwną
osobę. Jej naszyjnik z kapsli, namiętne czytanie Żonglera i to
nawet do góry nogami, sprawiały, że po prostu ciężko mu było
nawiązać z nią kontakt. Bo o czym miał z nią rozmawiać? O
roślinach i zwierzętach, które żyją tylko w jej wyobraźni?
Niekiedy myślał, że to wszystko po to, aby odtrącić od
siebie ludzi. Może bała się ich towarzystwa i dlatego sprawiała
takie odpychające wrażenie? Bitwa w Departamencie Tajemnic
nawiązała pomiędzy nimi pewną kruchą nić porozumienia, jednakże
dopiero wtedy, gdy Hogwart opanowali śmierciożercy, zrozumiał
wiele spraw.
Luna wydawała się wtedy taka silna i pewna siebie. To
właśnie ona pocieszała młodsze roczniki po pierwszych lekcjach
Obrony Przed Czarną Magią. Wydawała się dojrzalsza jakby
spokojniejsza. Może właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że nie
istnieją takie stworzenia jak nargle? Że to tylko jej wyobraźnia...
Chyba dlatego przytłoczyła ją rzeczywistość. Zbyt wiele
wydarzyło się w tak krótkim czasie, zbyt wiele złego.
Neville obserwował ją od tamtej pory regularnie. Widział,
że stara się być taka jak zwykle, jednak czasami zauważył u niej
chwile, w których zamykała się w sobie.
Siadała wtedy z boku z książką na kolanach albo szukała
Szarą Damę. Razem milczały.
Tylko od kiedy zaczął patrzeć na nią inaczej?
*
Chyba na pewno zaczęło się to od tej pamiętnej lekcji
zielarstwa.
To był pierwszy tydzień jego pracy jako nauczyciela. Bieżący
nabór uczniów był bardzo niski, ludzie bali się o bezpieczeństwo
swoich dzieci, gdy niedobitki śmierciożerców błąkały się po
całej Europie.
Prowadził właśnie zajęcia z najstarszym rocznikiem
Gryffindor – Ravenclaw. Lekcja przebiegała dość luźno, Neville
trochę stresował się tym, jak wypadnie, jednak nie pokazywał tego
po sobie. Powtarzali akurat wiadomości z pierwszych dwóch klas i
podeszli do jeszcze nieprzesadzonych mandragor. Parvati Patil, która
cudem przeżyła bitwę, niespodziewanie wybuchła płaczem.
Jej siostra starała się ją uspokoić, ale to nic nie dało.
W pewnej chwili podeszła do niej Luna.
- Czy mogę z nią wyjść na zewnątrz? – spytała.
Neville kiwnął głową i już po sekundzie widział dwie
wychodzące ze szklarni dziewczyny. Jedna podtrzymywała drugą.
Nowy nauczyciel zielarstwa kontynuował lekcję, chociaż było
to trudne, gdyż przeszkadzały mu szepty. Sam również co chwila
patrzył w stronę drzwi. Tuż przed końcem zajęć do sali weszła
Luna razem z Parvati, która, chociaż miała czerwone oczy, starała
się uśmiechnąć.
Kiedy wszyscy wyszli, poprosił Lunę, aby została.
- Czy wszystko w porządku z Parvati? Co się tak właściwie
stało?
- To nadal jest dla niej trudne: Żyć bez Lavender. Były
swoimi najlepszymi przyjaciółkami. Parvati wszędzie ją widzi,
słyszałam od Ginny, że zanim zaśnie, musi brać Eliksir
Bezsennego Snu. Ma koszmary. Ciągle przeżywa bitwę – tłumaczyła
dziewczyna.
Neville pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie tylko jedna z
bliźniaczek Patil borykała się z tym problemem. Każdy miał swoje
demony i musiał je pokonać.
- Hmm... Widziałem, że czuje się lepiej... Dziękuję Ci,
że jej pomogłaś.
Luna uśmiechnęła się blado. Wyglądała teraz tak, jakby
była przynajmniej z dziesięć lat starsza. To już nie była
siedemnastoletnia dziewczyna. Ona przeżyła znacznie więcej.
- Nie ma sprawy. Parvati tego potrzebowała, kim bym była,
gdybym nie mogła jej pomóc? Tylko tyle mogę teraz zrobić.
Razem milczeli. Neville nie wiedział co powiedzieć. Powoli
odkrywał wszystkie twarze Luny. Znał Lunę, która razem z nim
walczyła w Gwardii Dumbledora oraz taką, która nie poddawała się
torturom w Dworze Malfoyów. Istniała również Luna, która żyła
w zupełnie innym świecie swoich wyobrażeń.
Jaką jeszcze cię poznam?
- To do zobaczenia na następnej lekcji. Idź już, bo
spóźnisz się na transmutację – powiedział Longbottom.
Dziewczyna skinęła głową. Wyszła ze szklarni. Neville
jeszcze przez chwilę patrzył jak Krukonka odchodzi w stronę
Hogwartu.
*
Później już nic takiego nie zdarzyło się na jego lekcji.
Luna od tamtej pory czasami rozmawiała z Parvati, a sama spędzała
czas z Ginny. Wszystko wróciło do względnej normalności.
Neville nie wspominał już tamtej sytuacji, tak samo, jak
inni. Jego praca jako nauczyciela zielarstwa okazała się niezłym
wyzwaniem. Niekiedy nawet rozumiał działanie Snape'a.
Niektórzy uczniowie potrafili mu podnieść ciśnienie. Jak
można traktować z taką nieostrożnością, tak rzadkie rośliny,
rzadkie i niebezpieczne. Już niejeden raz parę osób doznało
uszkodzeń przez własną nieuwagę, bądź zwykłą ochotę
popisania się przed rówieśnikami.
Tak, zdecydowanie w takich chwilach bardziej mu było do
Snape'a niż do Binnsa.
Czasami było mu zbyt ciężko, tak jakby nauczanie zielarstwa
okazało się złym pomysłem. Owszem kochał to, co robił, ale
zdarzały się chwile zwątpienia. Brak wiary w siebie zawsze istniał
gdzieś głęboko w nim.
Minął pierwszy semestr. Dzień stawał się krótszy, w
przeciwieństwie do nocy, która dłużyła się jeszcze bardziej.
Uczniowie nie wychodzili już bez powodu na błonia, a wolny czas
spędzali w murach Hogwartu. W związku z tym nauczyciele patrolowali
korytarze aż do ciszy nocnej.
Neville'owi przypadła Wieża Astronomiczna, która była
najbardziej popularnym miejscem do schadzek, pomijając oczywiście
Pokój Życzeń. Czy to była ironia losu? Być może... Neville
nigdy nie miał dziewczyny, nigdy się nie zakochał. Nikt raczej nie
zwracał uwagi na jego osobę. Zmieniło się to dopiero w czasie
wojny, wtedy gdy uczęszczał na siódmy rok. To on razem z Luną,
Ginny i innymi reaktywował Gwardię Dumbledora, to on stał się
mózgiem całej grupy, jednak zainteresowanie nim nie dotyczyło tych
relacji, bo w końcu nie było na to czasu.
Patrol zawsze przebiegał bez problemów. Do tej pory nie
przyłapał nikogo na nocnych wycieczkach i odpowiadało mu to. Gdyby
miał komuś wymierzyć karę to czułby się jak hipokryta, w końcu
on, Harry, Ron, Hermiona i inni z jego rocznika nie byli przykładami
w dziedzinie przestrzegania regulaminu.
Samotne wieczory na wieży były nawet wyczekiwaną przez
niego porą. Codziennie był w otoczeniu innych osób, a nawał pracy
nie dawał mu chwili wytchnienia, tak więc nocny patrol w
odosobnieniu bardzo mu odpowiadał. Nie musiał myśleć o tym, jak
wytłumaczyć opornemu pierwszakowi, jaka jest naczelna różnica
między koprownikiem żółtym a trzeszczką modrą. Mógł się
uspokoić, oddać się w swobodne rozmyślania.
Tamten wieczór był dość chłodny. Mroźne grudniowe
powietrze szczypało policzki, dlatego Neville rzucił na siebie czar
ogrzewający. Na ciemnogranatowym firmamencie srebrzyły się gromady
gwiazd. Ciszę rozpraszało tylko echo galopu centaurów z Zakazanego
Lasu.
Mężczyzna oparł się o barierkę. Jego czarna profesorska
szata powiewała na wietrze. Teraz to on wyglądał jak przerośnięty
nietoperz.
Nagle usłyszał coś jakby westchnienie. Odwrócił się,
jednak nikogo nie zauważył.
Zawsze czujność –
przypomniał sobie słowa Moody'ego.
- Homenium revelio – szepnął, jednak zaklęcie nie
wykryło żadnej osoby w jego pobliżu. Widocznie zdążyła już
uciec. Pozostał na wieży jeszcze godzinę, a potem wrócił do
swojej komnaty. Przez cały ten czas zastanawiał się, kto przyszedł
na Wieżę Astronomiczną. Kto był poza dormitorium?
Kolejnym razem był bardziej czujny. Starał się wyłapać
każdy szmer, oddech, stukot. Niestety na marne. Zaklęcia również
mu nie pomagały, jednak czuł na sobie czyjś wzrok. Ktoś na pewno
mu towarzyszył w patrolu.
Tajemnicza osoba była całkiem niezła w zaklęciach
ochronnych i kamuflażu. Żeby się o tym przekonać, postarał się
ją przechytrzyć. Następnego wieczoru rzucił na wieżę komplet
zaklęć przeciwosłonnych. To na pewno musiało podziałać.
Nie musiał czekać zbyt długo. Tuż przed jedenastą poczuł,
jak jedno z zaklęć zostało naruszone. Niewerbalnie rzucił parę
przeciwzaklęć i już po chwili prawda wyszła na jaw.
- Luna, to ty? – zdziwił się Neville, gdy zaklęcie
Kameleona zniknęło.
Postać dziewczyny w świetle księżyca wydała się taka
eteryczna niczym nocna zjawa. Blada twarz dziewczyny pokryła się
lekkim rumieńcem. Nadal była w szkolnej szacie.
- Co ty tutaj robisz?
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie. Kaskada blond włosów
zasłoniła jej twarz.
- Przepraszam, ale nie mogę sypiać po nocach. Zawsze tutaj
przychodziłam i siedziałam do rana – przyznała się Krukonka.
Neville zmrużył oczy. Wierzył jej, nie miał powodów, by
było inaczej. Teraz powinien odjąć jej parę punktów i wysłać
do dormitorium, jednak nie umiał tego zrobić.
- No dobrze, możesz tu przychodzić. Rozumiem cię –
westchnął. – Chcesz porozmawiać?
Luna pokręciła głową. Po prostu usiadła na podłodze i w
milczeniu patrzyła na nieboskłon. To było bardzo ciekawe zjawisko.
Longbottom nie mógł zrobić nic innego, jak podążyć w jej ślady.
- Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego tak jest? – rzuciła
nagle i wskazała na całe niebo.
- Nie rozumiem...
- One patrzą. Widzą nasze codzienne upadki i czekają, aż
do nich ponownie wrócimy. Jesteśmy z gwiazd i gdy przychodzi nasz
czas, znowu jesteśmy prochem. Ulatujemy do gwiazd i stajemy się
nimi. Tak mówiła mi moja mama. Czasami patrzę i wyobrażam, że
ona gdzieś tam jest. Może to ona świeci każdej nocy specjalnie po
to, aby mnie wesprzeć?
- Jeżeli sądzisz, że tak się dzieje, to na pewno tak jest.
U mnie w rodzinie nikt nie umarł, chociaż czasami śmierć jest
lepszą opcją – powiedział z goryczą.
- Jesteś tego pewien?
- Pół życie, wegetacja jest gorsza od wszystkiego. Żyjesz,
będąc pustym, a ci którzy na to patrzą, cierpią jeszcze
bardziej.
Niespodziewanie poczuł na swoim ramieniu drobną dłoń Luny.
To wystarczyło. Nic więcej nie musiał mówić, po prostu obydwoje
milczeli. Siedzieli obok siebie, ramię w ramie patrząc na niebo.
Było to na swój sposób bardzo odprężające, tak bardzo, że nie
wiedząc kiedy, Neville usnął.
Ten sen był dziwny. Widział błyszczące gwiazdy. Setki,
tysiące, a może nawet miliony. Opadał z nich pył. Złote drobinki
wirowały w powietrzu, zbierając się w gromady. Z nich wynurzały
się nowe. Biły jasnym blaskiem.
Czuł się jak jedna z nich. Dusza na niebie przyobleczona w
gwiezdny pył. Obserwował miasta, wsie. Całe kontynenty. Wiedział
wszystko. Znał każdego.
Sen ten mógł ciągnąć się w nieskończoność, jednak ze
słodkiego otępienia wyrwało go ukłucie w ramię. Otworzył oczy.
Mały wróbel usiadł mu na ręce. Nagłe poruszenie zerwało ptaka
do lotu.
Neville był zaskoczony. Nastał ranek. Rozejrzał się. Luna
widocznie musiała pójść.
Może to i lepiej. Miałaby kłopoty.
Wstał, złorzecząc na twardą podłogę. Dzięki Bogu była
niedziela. Nie musiał prowadzić zajęć w tym stanie.
*
Następny raz był taki sam. Znowu miał patrol, a ona
ponownie zlekceważyła ciszę nocną. Polubił te nocne rozmowy.
Mogli porozmawiać na każdy temat, wypowiedzieć na głos każdą
dręczącą ich wątpliwość. Nie wiedząc, kiedy zaczął na nią
czekać. Przychodził na wieżę około godziny jedenastej i nigdy
nie musiał czekać dłużej niż pół godziny.
Były to magiczne chwile.
*
- Co zamierzasz robić po Hogwarcie? – spytał ją pewnego
marcowego wieczoru... Już tyle ich minęło.
Luna przeciągnęła się jak mały kociak i westchnęła.
- Sama nie wiem... Chciałabym odkrywać nieznane. Zwiedzać
kraje, jest ich przecież tak wiele. Jest na świecie tyle rzeczy do
poznania na wyciągnięcie ręki i warto to zrobić... ale wiem, że
z tego nie wyżyję. Niewielu jest ludzi, którzy mogą podzielić
pasję z pracą. Ty akurat się do nich zaliczasz.
Neville uśmiechnął się.
- Wiem o tym. Lepiej nie mogło mi się trafić. Chociaż
SUM-y i OWTM-y się zbliżają, pracy mam aż nadto. Powtarzanie
całych partii materiału, kolejne wiadomości. Czasami przyłapuję
się na tym, że na jednej lekcji planuje już następną, bo inaczej
nie znajdę na to czasu.
- Powinieneś odpocząć. Masz za dużo na głowie –
stwierdziła Luna.
- Tak, tak, ale skoro inni sobie jakoś radzą, to i ja
powinienem.
- To głupie, nie patrz na innych. Na początku pewnie też
mieli problemy z rozplanowaniem sobie czasu.
- Czas... To jedyne czego komukolwiek zawsze brakuje.
- Prawda – zgodziła się dziewczyna. Siedzieli obok siebie,
lekko stykając się ramionami. Gwiazda Polarna świeciła wysoko
ponad nimi. Niedługo potem rozeszli się. Na wieży, w cieniu
pozostał jedynie mały wróbel z główką wetkniętą pod
skrzydłem.
*
Minął kwiecień, a zaraz za nim maj. Uczniowie znowu
wychodzili na błonia, więc jego patrol został tymczasowo odroczony
do następnego semestru, jednak i tak odwiedzał tamto miejsce. Nadal
również spotykał się tam z Luną, jednak chwile z nią stawały
się coraz krótsze z uwagi na zbliżające się testy, które
wymagały od obojga dużego zaangażowania. On jako nauczyciel musiał
wszystkiego dopilnować, ona jako uczennica starała się do nich jak
najlepiej przygotować.
Spotkania stawały się coraz rzadsze.
*
OWTM-y przebiegły bez żadnych większych problemów.
Ostatniego dnia egzaminów siódmoklasiści wyglądali jak swoje
własne cienie. Oczy mieli podkrążone od niewyspania, głowy bolały
ich niemiłosiernie, słaniali się już na nogach, ale doczekali
się. Ostatni test, czyli historia magii właśnie został
zakończony. Swoją drogą, kto wymyślił, że ten test odbył
się wieczorem? Przemknęło przez myśl wielu uczniom. Mizerne
uśmiechy powoli pojawiały się na ich twarzach. Ślizgoni wyszli z
obojętnością z Wielkiej Sali, nie pokazując po sobie niczego.
Gryfoni, jak również i Puchoni wprost przeciwnie pytali się
innych, co odpowiedzieli w pytaniach, główkując się czy jednak
zdali.
Krukoni byli jednak niezachwianie pewni swoich odpowiedzi i
nie martwili się niczym.
Luna na pytania, o to jakich odpowiedzi udzieliła, wzruszyła
jedynie ramionami. Co ma być, to było, a co będzie, to Merlin wie
na stan dzisiejszy.
Teraz trzeba było tylko opić egzaminy, zmagać się z
późniejszym kacem i ukończyć wreszcie szkołę. Oraz czekać aż
do lipca na wyniki.
Luna rozejrzała się dookoła. Wszyscy powoli się
rozchodzili, hol pustoszał. Poszła do Pokoju Wspólnego. Wszyscy w
dobrych humorach pili przemycony ukradkiem alkohol. Dziewczyna trochę
zmęczona poszła do dormitorium. Była sama. Przebrała się w
piżamę i starała się zasnąć. Wierciła się, nie mogła znaleźć
sobie miejsca.
W którymś momencie musiała jednak usnąć, ponieważ kiedy
otworzyła oczy, jej koleżanki leżały w łóżkach. Jej już nie
chciało się spać. Nagle do głowy wpadła jej myśl o Wieży
Astronomicznej.
Nie namyślając się, skierowała swoje kroki właśnie w
tamto miejsce.
- Wiedziałem, że tu przyjdziesz – usłyszała po przybyciu
głos Neville. Siedział w ich miejscu ze wzrokiem skierowanym w jej
stronę.
- Tak, to było łatwe do przewidzenia.
-I jak sądzisz, jak ci poszło?
- Chyba dobrze, zresztą co mi da zamartwianie się tym, co
było?
- Też racja, ale powiedz to pozostałym.
Krukonka uśmiechnęła się i usiadła obok niego. Rozmowa
jakoś się nie kleiła, czuć było wiszące w powietrzu napięcie.
Jakąś tajemnicę, która chciała się objawić światu.
W pewnej chwili mężczyzna poruszył się niespokojnie. Luna
spojrzała na niego z zaciekawieniem, widać było, że chce z siebie
coś wydusić, jednak coś go powstrzymuje.
- Hmm... Czy coś się stało?
- Nie, nie – szybko zaprzeczył. Zbyt szybko, by mogło to
być prawdą.
- Na pewno? Możesz mi wszystko powiedzieć.
Neville nerwowo odchrząknął i przeczesał włosy palcami.
Odwrócił się w jej stronę. Luna po raz pierwszy przyjrzała mu
się najdokładniej jak można. Nie był już tym strachliwym
chłopcem, którego poznała na czwartym roku. Wydoroślał,
zmężniał, jednak w tej chwili zobaczyła w jego oczach odrobinę
obawy. Poczuła dziwny uścisk w klatce piersiowej. Spodobało jej
się to uczucie.
- Tak... ?
- Luna, ja... Uwielbiam spędzać z tobą ten czas. Nasze
wspólne wieczory stały się dla mnie czymś ważnym, wyczekiwanym.
Ja... Zakochałem się w tobie. Sprawiłaś, że mój świat stał
się mniej ponury. Stałaś się dla mnie gwiazdą za życia...
Luna położyła palec na jego ustach
-Cicho, już nic nie mów.
I pocałowała go. Dotyk jej ust był elektryzujący.
Mrowienie ogarnęło całe jego ciało. Przyciągnął ją bliżej do
siebie. Ciało przy ciele. Nie potrzebne było zaklęcie ogrzewające.
Oni dla siebie starczyli.
*
Siedzieli obok siebie, jedno oparte o drugie. Nie zasnęli. Po
prostu siedzieli obok siebie. Horyzont mienił się balejażem
pomarańczy, czerwieni i różu.
Tym razem – pierwszym razem – wspólnie oglądali wschód
słońca, jednakże był on dla nich niczym zachód. Zachód pewnego
etapu w życiu, który zakończył się wraz z pierwszym smakiem
miłości.
Ależ masz za co Atramentowa :D Możesz dziękować dalej *śmieje się*
OdpowiedzUsuńZnasz moją opinię. Wiesz, jak bardzo ekscytowałam się podczas czytania. I wiesz... nie. Wiesz BARDZO DOBRZE o tym, jak bardzo uwielbiam cukierkowe tffory.
Uwielbiam w tej miniaturce te opisy. Czytając "Zachód słońca o poranku" miałam przed oczami cały obraz. I rozpływałam się jak masło na rozgrzanej patelni, gdy czytałam momenty spotkań Nevilla i Luny. Awwwki, lovvki, cukierki.
A końcówka? Co tu dużo mówić jest pięgna <3
No i to chyba tyle... Za dużo nie mam nic do powiedzenia - tylko tyle, że "Zachód słońca o poranku" jest fantastyczne.
Pozdrawiam chłodno <3 Życzę dużo cierpliwości, zapasów weny twórczej, lodu i pomarańczy :P
Dziękuję za te słowa. Nie wiem jak skonstruować logiczną odpowiedź, więc:
OdpowiedzUsuńWiem, jak bardzo lubisz te wszystkie słodkie momenty. No cóż ja sama dziwnie czuję się pisząc coś takiego, gdyż nie są to moje klimaty. Ale... No tak, skoro tak dobrze mi poszło (do diabła z fałszywą skromnością :D), to może powinnam pisać coś takiego częściej? *zastanawia się*
Przy opisach starałam się jak mogłam, by oddać cały ten klimat, tak więc cieszę się, że się rozpływasz xD
Dziękuję jeszcze raz.
Również pozdrawiam i życzę weny, wiatru, deszczu i... bananów (Bo kto mi zabroni :)