piątek, 4 września 2015

Zakręceni w czasie

4 września...Przynajmniej tak mówi mój kalendarz. Szkoła na dobre się rozpoczęła, jednak nie z tego powodu jest ta miniaturka... Otóż dzisiaj mija 16 lat, odkąd na świat przyszła mała Jordbaer. Starzejemy się, co? :D Mam nadzieję, że za dwa lata zaprosisz mnie na zajebistą osiemnastkę :3 Dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności. Weny i krainy gejozy na własność. Zapraszam ciebie do czytania tego...Ekhem dzieła. I innych oczywiście :D
Uwaga: Miniaturka zawiera pewne sceny, więc dowodzik proszę. Znajduję się tam wątek yaoi, czyli miłości męsko-męskiej, więc jeżeli jesteście przeciwko, to w górnym prawym rogu jest krzyżyk. Zostaliście uprzedzeni.
Ps. Błędy w mowie pijanego Godryka zostały zamierzone.

Zakręceni w czasie
Dzień był upalny. Tak upalny, że nic nie dało się robić. Nuda była wszechobecna, ogarnęła wszystko, co tylko się dało.
Hogwart, dopiero co wybudowany, dawał cudowne uczucie chłodu. Kamień nie łatwo się nagrzewał.
Sierpień w całej swojej krasie rozwinął swoje skrzydła i nie chciał łatwo odejść, chociaż zbliżał się ku temu czas. Nie pozwolił od dwóch tygodni na żaden deszcz. Zielona trawa, która okrywała okoliczne ziemie była już matowa. Straciła swój piękny malachitowy odcień na rzecz zgaszonego oliwkowego koloru. Gleba, aż prosiła się o kroplę wody.
W całym zamku panowała względna cisza, przerywana od czasu do czasu ziewnięciem, bądź mamrotaniem pod nosem.
Helga leżała w swoich komnatach, na gigantycznym łożu. Zaczarowane wachlarze poruszały się rytmicznie, dając poczucie wiatru.
Kilka pięter wyżej Rowena siedziała przy swoim wielkim mahoniowym biurku, zasłanym tonami kartek. Popijała lemoniadę i sporządzała notatki na temat swojego nowego ulepszonego wynalazku. Był to mały zegarek, a przynajmniej na taki wyglądał, chociaż w tych czasach nawet czegoś takiego nie było. Okrągły, wykonany ze złota, wiszący na długim łańcuszku.
N. nr 23 Zmieniacz czasu – wersja 2. 0
Wprowadzone zostały poprawki. Teraz obiekt może przenosić się w przyszłość. Ostatnia próba zakończyła się krótkim wypadem godzinę naprzód. Nie zostały zauważone żadne nieprawidłowości. Kontinuum nie zostało naruszone, jednakże sądzę, że nie powinno się zbytnio ingerować w wydarzenia. Zasady działają tak samo, jak w przypadku podróży w przeszłość, jednak nie ma obaw co do spotkania samego siebie. Patrz: Notatka nr 13. Nie zostały sporządzone testy na podróże dalekobieżne. Istnieją wątpliwości co do trwałości materiału.
Ciche skrobanie piórem niosło się po całym pomieszczeniu. Rowena odeszła na chwilę od biurka, by rozprostować kości. W głowie przebiegały jej tysiące myśli. Tyle wątpliwości, tyle zagadnień.
Długi czarny warkocz obijał się o jej plecy.
- Coś trzeba wymyślić – mówiła do siebie. – Sama nie mogę się przenieść, za duże niebezpieczeństwo... Ktoś inny, ale kto?
Nagle usłyszała za uchylonymi drzwiami syk. Nathaira wracała do swego pana. Piękny wąż o szmaragdowych łuskach znikał między korytarzami, zmierzając do położonych w lochach komnat Salazara.
- Salazar... - Rowena uśmiechnęła się pod nosem. Znalazła wyjście. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu.
I to niby Slytherin był nazywany tym przebiegłym... Gdyby inni o tym wiedzieli...
*
Godryk nie mógł usiedzieć w miejscu. Jego miedziane włosy lśniły w blasku słońca. Helga odpoczywała i nie miał serca, by jej przeszkadzać, więc poszedł do Roweny.
Rawenclaw była czymś widocznie podekscytowana, ciągle podchodziła do biurka, poprawiała coś w stosie kartek i kazała mu iść, gdyż była zajęta. Młody mężczyzna nie bardzo rozumiał, co tak bardzo ją odciąga od rozmowy z przyjacielem, ale usłuchał jej. Nie pozostało mu nic innego jak zejście do gniazda węża, jak nazywał pokoje jego najlepszego przyjaciela Sala.
Przeszedł przez prawie cały zamek, by zejść do lochów. Przyjemny chłód przyjął go w swoje ramiona. Gryffindor, aż westchnął z tej przyjemności.
Drzwi do komnaty Salazara były uchylone. Godryk nie kłopotał się pukaniem do drzwi.
- Sally! – krzyknął na powitanie.
Widok jego druha siedzącego z jakimś woluminum na kolanach i Nathaire na ramionach w ogóle go nie zaskoczył. Czarodziej przewrócił oczyma. Był dość przystojnym mężczyzną. Czarne włosy, lekko rozwichrzone, blada cera oraz wysokie kości policzkowe nadawały mu arystokratyczny wygląd. Niejedna kobieta marzyła, aby to z nią się związał, jednak Salazar interesował się tylko swoim wężem... no i książkami. Nie, żeby Godryk się tym interesował. Nie, on tylko obserwował.
- Ile razy mówiłem, żebyś tak nie mnie nie nazywał?
- Gdzieś z milion, ale kto by liczył? – Godryk wybuchnął śmiechem.
- Po coś przyszedł? Helga ani Rowena nie mają dla ciebie czasu?
Salazar zdjął wężycę z ramion i położył na oparciu fotela. Stał on razem z drugim do kompletu w centrum pomieszczenia. Pokój był nieco mroczny, jedyne źródło światła dawało iluzoryczne okno. Do ścian przylegały półki zawalone pozycjami o wszelkich rodzajach magii.
- Nudzi mi się – poskarżył się Gryffindor. Padł na drugi fotel.
- To idź, utop się w jeziorze. Zabawa musi być przednia – zasugerował Slytherin.
- Bardzo śmieszne, Sal. Weź, chodź ze mną na błonia. Zróbmy coś.
- Godryku, jest upał. U p a ł. Czego tu nie rozumiesz?
- Po prostu powiedz, że nie chcesz zepsuć tej swojej bladej cery – odparł Godryk piskliwym kobiecym głosem.
Slytherin wykrzywił usta w parodii uśmiechu.
- Zachowujesz się jak dziecko.
- Ktoś z nas dwojga musi, skoro ty zachowujesz się, jakby ci kij od szczotki włożono...
- Nie waż się dokończyć – przerwał czarnowłosy.
- ... w dupę – Godryk niezrażony dalej ciągnął. – Po prostu chodź ze mną.
Bogowie, niech on przestanie. Inaczej Natheire dostanie jego na obiad – pomyślał Salazar.
- A co będę z tego miał?
- Przyjemność spędzenia czasu z kumplem – odparł słodko rudowłosy. Rozłożony wygodnie na fotelu, to on zdawał się „panem na włościach”, a Slytherin jego gościem.
Ciemnowłosy czarodziej bacznie przyglądał się swojemu kompanowi. Uśmiech błąkał mu się na ciemnoczerwonych ustach. Tak, Gryffindor zawsze był w dobrym humorze w przeciwieństwie do niego, wiecznego ponuraka. Godryk był jego odwrotnością. Odważny, a raczej pełny swego rodzaju brawury, nie bał się niczego. Każdą przeszkodę na jego drodze taranował niczym gryf. Nie obawiał się żadnych konsekwencji swoich działań.
- Dasz mi później spokój i nie wyjdziemy z zamku – zażądał Salazar.
- Twardo stawiasz warunki, Sally.
Salazar zgromił przyjaciela spojrzeniem. Wiedział, że wygra.
- Nie patrz tak na mnie... No dobrze, zgoda.
Na twarzy czarnowłosego pojawił się cień uśmiechu.
- To gdzie będziesz mnie dręczył? – spytał szczerze zaciekawiony.
- Idziemy do Helgi – wyszczerzył się Godryk. Wiedział, że jedynie to bardziej dobije Sala, niż jego towarzystwo.
- Tylko nie to – jęknął drugi.
- Jestem przy tobie.
Podczas drogi do komnat Hufflepuf, rudowłosy śmiał się pod nosem. Jego przyjaciel natomiast szedł tak, jak na szafot.
*
Rowena musiała obmyślić cały plan. Nie mogła tak po prostu iść do Salazara i poprosić o pomoc. Po pierwsze: odmówiłby. Nie w jego stylu była bezinteresowność. Po drugie: Bogowie, przecież ma swoją dumę. Po trzecie: Musiała zrobić coś w końcu z Sallym i Goddym. Nawiasem mówiąc, nadal nie wiedziała, kto ich tak przezwał.
Byli tak słodko nieświadomi swoich uczuć... Albo byli aż takimi durniami.
Nie bez powodu była uznawana za najmądrzejszą czarownicę. Obserwowała, a to było kluczem do jej wiedzy.
Każdego wieczoru, który spędzali wspólnie we czwórkę Rowena przyglądała się pozostałym.
Helga zawsze coś pisała. Ravenclaw podejrzewała, że być może są to listy do pewnego czarodzieja, Williama Smitha, który mieszkał w pobliskiej wiosce.
Kolejno rzucała okiem na Salazara. On zawsze siedział z nosem wetkniętym w opasłe tomiszcza. Na ten widok robiło się jej ciepło na sercu. Warto było wiedzieć, że nie tylko ona to robi. Czarodziej był tak zaczytany, że zapomniał o towarzystwie swoich przyjaciół.
Na sam koniec zostawiała sobie Godryka. Godryka, którego tak łatwo było przejrzeć. Był jak duże dziecko. Tak otwarcie wyrażał swoje emocje, nie zwracał uwagi na żadne konwenanse.
W przeciwieństwie do reszty on nie zajmował się niczym szczególnym, nic nie zdołało zainteresować go na wystarczająco długi czas... Cokolwiek robił i tak porzucał to po pewnym czasie, a później wpatrywał się w Salazara.
Nie robił tego natarczywie, po prostu raz po raz zerkał, jakby upewniał się, czy tamten jeszcze siedzi. Przez głowę Roweny przemykała myśl, że może robi to nieświadomie. W końcu przecież każdemu się to zdarza. Zawieszamy wzrok na czymś, zapominamy się i dopiero po chwili orientujemy się, co robimy.
No właśnie! – pomyślała Rowena. – Godryk robi to zbyt często, by mógłby być to przypadek.
I właśnie dlatego nie mogła tego tak zostawić! Musiała coś zrobić. Jak na przykład pchnąć ich do działania...
Dlatego powstał Plan Idealny.
Salazara trzeba było przechytrzyć, zmusić do pomocy tak, aby myślał, że to przypadek.
Rowena nie chciała marnować czasu. Wzięła ze sobą kufer i zeszła do Helgi, gdyż wiedziała, że chłopcy się tam znajdują.
Komnaty jej przyjaciółki znajdowały się obok kuchni. Już zbliżając się do nich, Ravenclaw usłyszała dźwięk śmiechu Godryka i podniesiony głos Hufflepuff.
Pierwsze co zobaczyła to dwóch mężczyzn. Sal stał tuż przy drzwiach, przez co potrąciła go, a drugi siłował się z wachlarzem... Z wachlarzem...
- Co tu się wyrabia?! – krzyknęła.
- To, co widzisz – odpowiedziała Helga. – Przyszli tu do mnie. Znowu nie chcą mi dać spokoju, więc zajęłam czymś Godryka.
- A tym czymś jest potyczka z twoim zaczarowanym wachlarzem?
- Niczego innego nie miałam na podorędziu – usprawiedliwiła się Hufflepuff.
- Finite incantatem – rzuciła czarnowłosa – Salazarze, ty też mógłbyś coś z tym zrobić, a nie stać jak... No mniejsza z tym.
Wachlarz zmalał i przestał okładać Godryka. Ten cały obolały podszedł do przyjaciela i wymierzył mu kuksańca w bok.
- I co tak stałeś! Roweno czemu tu przyszłaś, przecież byłaś u siebie?
- Wyjeżdżam – oświadczyła. Oczy jej zamigotały. Na razie wszystko szło bez problemu – Dostałam sowę od matki, wrócę za dwa dni.
- Czy coś się stało? – zatroskała się Helga.
- Źle się czuje, chciała, abym przyjechała. Mam do was, a w szczególności do ciebie Godryku, prośbę. Pod żadnym pozorem nie wchodź do mojego pokoju. Uwierz mi zauważę, gdyby coś zostało chociażby przesunięte.
- Postaram się – Godryk się uśmiechnął. – Sam tam na pewno nie wejdę.
Rowena zlustrowała go spojrzeniem.
- Salazarze, pilnuj go. Proszę cię.
Slytherin do tej pory milczący, kiwnął głową.
- Zupełnie jakby to cokolwiek dało, ale zrobię, co się da.
- Dziękuję – Rowena uśmiechnęła się w duchu. Już sobie wszystko wyobraziła. Idealnie – Muszę się zbierać. Uważajcie na siebie.
- Pa – odpowiedziała cała trójka jednym głosem.
Rawenclaw co prawda nie dostała listu od matki i wcale nie planowała żadnego wyjazdu. W ogóle nie zamierzała ruszać się z zamku. Planowała przeczekać te dwa dni w Pokoju Życzeń. Sama go zbudowała i zaczarowała tak, aby pojawiał się, gdy ktoś znajdzie się w potrzebie. Dopiero teraz miała okazję go wykorzystać.
*
Nie minęło parę minut, gdy obydwoje, Gryfindor i Slytherin opuścili komnaty Helgi. Salazar odetchnął z ulgą. Nie lubił, gdy Helga prawiła mu morały o jego osobie. O tym, jaki ma paskudny charakter, że żadna kobieta nie zechce się z nim związać i o milionie innych bzdur.
- Sally...?
- Tak?
- O czym myślisz? – spytał zaciekawiony Godryk. Salazar wyglądał tak, jakby myślami był gdzie indziej. Zamglone spojrzenie, wzrok wbity w sufit.
- O niczym – zbył go. – Gdzie mnie prowadzisz, tak w ogóle?
- Do Roweny oczywiście – Gryffindor uśmiechnął się. Psotne iskierki zabłysły w jego piwnych oczach.
Salazar przystanął. Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Przecież jej obiecałeś.
- O nie! Powiedziałem, że się postaram, a to całkowicie zmienia plan rzeczy. Poza tym powiedziałem, że nie pójdę tam sam. A ty przecież idziesz ze mną.
- Nie zamierzam przyłożyć do tego ręki. Znam cię, popsujesz coś, nawet niczego nie dotykając.
- Sally, proszę cię. Naprawdę ten brak wiary we mnie tak boli – Gryffindor teatralnie położył dłonie na sercu.
- Nic z tego, nie zamierzam podpaść Rowenie. Wiesz, jaka jest, gdy się wkurzy.
Salazar był zdecydowany. Teoretycznie nic już nie mogło skłonić go do zmiany zdania. Jego czarne oczy błyskały piorunami.
Godryk nic nie powiedział, tylko zrobił błagalną minę.
- Nic z tego. To nie działa. Jesteś na to za stary.
- ...
- Nie.
Gryffindor osunął się na kolana. Twarz Salazara pokrył lekki rumieniec.
- Wstawaj – szarpnął rudowłosego do góry – Przestań, a pójdę. Dobrze?
Godryk uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że to zadziała.
- Tylko się zachowuj. Proszę. Inaczej Rowena mnie zamorduje.
- Jasne.
*
Komnaty Roweny były umieszczone obok jednej z głównych wież. Chłopcy otworzyli drzwi zaskoczeni brakiem zaklęć ochronnych.
- Dziwne – powiedział Salazar.
- Sam widzisz. To tak jakby pozwolenie – zauważył rudowłosy.
Salazar prychnął.
Salon był skromnie urządzony w niebieskim i czarnym kolorze. Kamienny kominek stał na końcu przeciwległej ściany, a przed nim znajdował się fotel. Nic szczególnego się w nim nie znajdowało, więc Godryk pociągnął Salazara do drzwi znajdujących się po lewej stronie. Był to jej gabinet. Stały tam przeróżne rzeczy. Na biurku leżał stos kartek, co Gryffindor zupełnie zignorował, a obok niego mały okrągły przyrząd.
Po prawej stronie biurka stała żerdź, na której zwykle siedział Bran. Kruk Roweny, którego dostała w prezencie od Helgi na dziewiętnaste urodziny. Teraz jednak towarzyszył swojej pani. Oprócz tego przy ścianach stały półki z książkami, tak samo, jak u Salazara. Tylko ich dwoje z całej czwórki szanowało słowo pisane.
Godryk oczywiście nie potrafił utrzymać rąk przy sobie.
- Spójrz na to! Tak śmiesznie wygląda.
Trzymał w rękach właśnie to małe urządzenie, które leżało na biurku.
- Odłóż to.
- Nie ciekawi cię, co to jest?
Ciemnowłosy podszedł do niego i wyrwał przedmiot, jednak zanim odłożył go na miejsce, w oczy rzuciła mu się pewna notatka.
Pobieżnie przebiegł po niej oczami, które z czasem stawały się coraz większe od niedowierzania.
- Co ci jest? – spytał zdziwiony zachowaniem kolegi Godryk.
- To jest zmieniacz czasu. To nad tym ostatnio pracowała.
Slytherin z wręcz nabożną czcią dotknął urządzenia. Teraz był nim zafascynowany. Trzymał coś, co mogło pozwolić na dowolne podróżowanie w czasie.
Oczy Godryka rozszerzyły się. Do głowy wpadły tysiące myśli, jedna dziwniejsza od drugiej. I bardziej niebezpieczna. A gdyby tak...?
- Co tam pisze?
- Może przenieść cię w przeszłość i w przyszłość. Co prawda nie został jeszcze do końca przetestowany, ale bogowie... Jakie to daje możliwości. Tu jest kolejna kartka... Hmm. Obsługa.
- Tak? – spytał zaciekawiony Godryk.
- Kluczem są te wskazówki. Trzeba je okręcić dookoła własnych osi. Może gdzie indziej są dokładniejsze informacje.
Slytherin odłożył przyrząd. Bardziej zainteresował się leżącym obok stosem papierów, dlatego nie zauważył jak Godryk z niebezpiecznym błyskiem w oku wziął do ręki zmieniacz i zaczął okręcać wskazówki w prawą stronę.
Jedno. Dwa. Dziesięć. Coraz szybciej i szybciej, aż nie ich zatrzymać.
- Sally!
Ciemnowłosy poderwał głowę do góry i zobaczył jak Godryk zaczyna się rozmazywać, otulony jakąś białą poświatą. Trzymając w jednej dłoni plik kartek, drugą wyciągnął w kierunku przyjaciela, chcąc go złapać.
Nic z tego. Mgła objęła również jego. Wszystko dookoła nich jakby szybciej się poruszało. Zmieniało położenie. Widzieli światło dnia, jak i księżyca za nocy. I to w mgnieniu oka. Stali jak skołowani.
Stopniowo wskazówki zaczęły zwalniać. Obaj usłyszeli ostatnie zgrzytliwe przesunięcie dużej strzałki. Poświata zniknęła, a oni osunęli się na kolana.
- COŚ TY NAJLEPSZEGO NAROBIŁ! – krzyk Salazara rozniósł się w czasie.
*
Pierwszy podniósł się rudowłosy. Rozejrzał się dookoła. Zobaczył duży pokój z czterema łóżkami, które nie przypominały tych mu znanych. Kolorystyka pokoju nie zmieniła się wcale. Nadal królowała tam czerń i błękit. Z pokoju odchodził korytarz i schody, które ciągnęły się w górę.
Usiadł na jednym łóżku, czekając, aż Salazar się uspokoi.
- Ty idioto! Kretynie – przeklinał Slytherin. – Nawet nie wiesz, do czego doprowadziłeś! Muszę coś wymyślić. Doczytać.
Rzucił się na kartki, które wypadły mu podczas upadku, jak głodny na jedzenie. Oczy przebiegały po linijkach tekstu.
Godryk milczał. No cóż, co się stało, to się nie odstanie. Poza tym i tak wierzył, że Salazar coś wymyśli. To on był od rozwiązywania problemów, które on narobił.
- Powiedz mi, w którą stronę kręciłeś i wiesz, ile obrotów wykonałeś?
- W prawą... Nie wiem. Straciłem rachubę po dziesięciu.
Salazar zbladł. Spojrzał prosto w oczy Godryka.
- Przez ciebie jesteśmy w przyszłości... I to powtarzam, przez ciebie, bliżej nieokreślonej. Po co w ogóle ruszałeś zmieniacz?!
- No... Żeby wypróbować – odparł cichym głosem Godryk – Chociaż to i tak mnie nie usprawiedliwia... Pisze coś tam na temat powrotu?
- Nie. Jedyna próba podróży w przyszłość była bardzo krótka, bo tylko godzinę do przodu. Wedy wystarczyło przekręcić wskazówkę o jedno oczko w lewo. Nie było mowy o długodystansowych... Jak i o możliwości powrotu z nich. Może nawet tu utknęliśmy!
-Może spróbuj nas cofnąć? Zobacz czy zmieniacz działa?
Czarnowłosy czarodziej powstrzymał się przed uderzeniem się w czoło. Jak mógł na coś takiego nie wpaść. Przekręcił wskazówki w lewą stronę. Nic się nie stało. Małe pręciki stawiły mu opór. Widocznie po takiej podróży potrzebowały czasu na kolejną podróż w czasie.
Salazar był na co dzień dość spokojnym człowiekiem, ale tylko dopóki coś nie wyprowadziło go z równowagi. Jego wiecznie blada twarz nabrała teraz krwistoczerwonych wypieków, usta wykrzywiły się w grymasie wściekłości. Żądał krwi.
- Nie patrz tak na mnie Sal. Stało się.
- Stało się, stało. Widzę. Ale cholera jasna coś trzeba zrobić! Po pierwsze musimy ustalić, kiedy jesteśmy, bo miejsca pobytu nie zmieniliśmy na pewno. Jesteśmy w Hogwarcie... Najprawdopodobniej w wieży, która została przekształcona z komnat Roweny w sypialnie dla uczniów.
Godryk słuchał uważnie. Nie wtrącał się.
- ... Musimy stąd iść.
- Gdzie? Nie lepiej tu zostać?
- Nie słuchałeś mnie! – oburzył się Salazar.
- Słuchałem, ale nadal nie rozumiem, dlaczego musimy stąd iść. Nie możemy przeczekać?
- Pójdziemy się rozejrzeć. Deportujemy się gdzieś, może do Londynu? W naszych czasach to stolica. Następnie tutaj wrócimy w razie, gdyby nas miało cofnąć.
Godryk spojrzał na niego spod przymrużonych oczu.
- Zawsze moglibyśmy inaczej spożytkować ten czas...
Slytherin zamilkł i odwrócił się. Uszy mu poczerwieniały.
- Chodź i nie gadaj – wymamrotał.
- O czym pomyślałeś? – Gryffindor zaśmiał się- Sally, ty zbereźniku!
- To ja nie wiem, o czym ty mówisz – odwarknął.
Wyszedł z pomieszczenia, a Godryk nie mając innego wyjścia, ruszył jego śladami. Przeszli przez salon i wyszli z wieży. Nigdzie jednak nikogo nie zauważyli.
Z lekkim zdziwieniem stwierdzili, że prawie nic się nie zmieniło. Jedynie na murach pojawiły się nieznane im wcześniej obrazy. Portrety ze zdziwieniem przypatrywały się gościom. Salazar przez chwilę wahał się co zrobić, ale ubiegł go rudowłosy.
-Przepraszam was, ale czy możecie nam powiedzieć, który rok teraz mamy?
Kobieta z najbliższego portretu zdziwiona podniosła brew. Siedziała na polanie i wachlowała się namalowanym wachlarzem. Dopiero teraz Slytherin zdał sobie sprawę, że jest tak samo gorąco, jak w jego czasach.
- Jest dwa tysiące drugi rok. Dokładniej dwudziesty drugi sierpnia tego roku.
Godryk usłyszał głęboki wdech. Wiedząc co za chwilę się stanie, powoli odwrócił się w stronę swojego oprawcy.
- Ty... tysiąc lat... Przeniosłeś nas o tysiąc lat naprzód – Salazar nawet nie podniósł głosu. Mówił normalnym tonem, jednak Godrykowi stanęły włoski na karku.
Kobieta z obrazu przypatrywała się przedstawieniu z niemałym zaciekawieniem.
- Tysiąc lat... – powtarzał cicho, a po chwili rzucił się na Godryka i zacisnął dłonie na jego szyi – Zamorduję cię, ty baranie jeden!
Rudowłosy starał się odsunąć od siebie Slytherina, jednak on pomimo drobniejszej postury, nie dał się odczepić. Kotłowali się na oczach przynajmniej dwudziestu postaci z obrazów, które nie mogły zrobić nic innego jak patrzeć. Tylko jedna miała na tyle zdrowego rozsądku, że zniknęła ze swojej ramy i przechodząc przez inne, poszła do dyrektorki.
W którymś momencie dwójka z założycieli runęła na podłogę. Godryk leżał przygnieciony ciężarem Salazara. Ich twarze znajdowały się niebezpiecznie blisko. Po raz pierwszy Godryk zauważył, że oczy jego przyjaciela są bezdenną, czarną studnią, w której można utonąć. Mógł policzyć jego długie rzęsy, rzucające cień na policzki. Ciepło jego ciała, nawet w tak upalną pogodę sprawiło mu przyjemność.
Salazar natomiast czuł się tak, jakby świat dookoła nich zamarł. Oddech Godryka owiewał mu twarz. Miał zapach pomarańczy. Pachniał tak słodko. Czarnowłosy lekko przymknął powieki.
Do ich uszu dobiegło ciche chrząkanie.
Salazar raptownie wstał, przygniatając przy okazji nogę Godryka.
- Ałć! – stęknął.
Stała przed nim starsza kobieta. Miała czarne włosy, poprzetykane pasmami siwizny zapięte w kok. Jej czarne, świdrujące oczy były częściowo zasłonięte przez coś, co miała na nosie. Ani Salazar, ani Godryk nie wiedzieli, co to jest.
- Przepraszam bardzo, ale kim wy jesteście? – spytała surowym tonem. W prawej dłoni trzymała uniesioną różdżkę.
Godryk spojrzał na Salazara. Który będzie wszystko tłumaczył?
- Hmm. Czy możemy pójść w bardziej prywatne miejsce? – wskazał na wiszące portrety. Postacie stłoczyły się w ramach jak najbliżej nich, by usłyszeć, co mają do powiedzenia.
Kobieta obdarzyła ich uważnym spojrzeniem. Nie powiedziała nic na temat ich staroświeckiego wyglądu ani ich wcześniejszego zachowania.
- Proszę iść obok mnie. Jeden podejrzany ruch, a pożałujecie.
Nie wypowiedziała już żadnego słowa, tylko w milczeniu gdzieś ich prowadziła.
Mężczyźni spojrzeli po sobie, jednak po chwili speszeni, odwrócili się. Za to, z zaciekawieniem przyglądali się zamkowi. Wszystko, było takie jak w ich czasach, a minął przecież tysiąc lat. Ten sam upał, te same chłodne mury.
Weszli do jednej z wież. W ich czasach stanowiła miejsce zebrań, na których omawiali swoje plany i pomysły w związku ze szkołą. Stanęli przed posągiem chimery. Ją również poznawali. Czyżby naprawdę nic się nie zmieniło na świecie? Zdziwił się Salazar.
- Zjednoczeni – powiedziała czarownica, a chimera ukazała wejście.
*
Gabinet sprawiał wrażenie przytulnego. W samym jego centrum stało biurko, a za nim masa portretów. Czarnowłosy czarodziej podejrzewał, że to byli, a raczej będą dyrektorzy jego szkoły. Zamilkły, gdy do pokoju weszli goście. Dużo przedmiotów, które się tam znajdowały, nie były znane Salazarowi.
Kobieta usiadła za biurkiem.
- Słucham. Kim jesteście i co tutaj robicie? – spytała ze stalową nutką w głosie.
Salazar zdecydował, że to on zabierze głos. Wezbrał w sobie pokłady odwagi i powiedział:
- Ja jestem Salazar Slytherin, a mój towarzysz to Godryk Gryffindor.
Słowa te zadziałały jak bomba. Czarownica otworzyła usta ze zdumienia, jednak po chwili się zreflektowała. Byli dyrektorzy zaczęli się przekrzykiwać.
- Na jakiej podstawie mamy wam uwierzyć! – krzyknął jeden z nich.
- A czemu miałbym kłamać? – spytał chłodno Slytherin.
- On nie kłamie – rzekł mężczyzna wiszący za plecami kobiety. Był ostatnim portretem i wyglądał na świeżo namalowanego. Czarne włosy i równie mroczne oczy migotały na płótnie – Jego magia, ich magia jest wyczuwalna w szkole. Łatwo ją rozpoznać.
- Jesteś pewien Severusie?
- Tak – jeden z dyrektorów zwany Severusem spojrzał prosto w oczy Salazara – Wyczuwam pewne podobieństwo między nim, a Voldemortem. Przecież był jego odległym potomkiem.
Slytherin przez chwilę nie wiedział, o co chodzi. Jaki Voldemort, jaki potomek? Przecież on nawet nie planował małżeństwa. Spojrzał na Godryka. Jego mina wyrażała bezbrzeżne zdumienie. Nie odezwał się do tej pory ani jednym słowem, co było dość podejrzane.
Czarownica odetchnęła z ulgą.
- Skoro tak twierdzisz... Przepraszam was za to wszystko. Od czego zacząć... Nazywam się Minerwa McGonagall. W naszych, a raczej moich czasach jestem dyrektorką Hogwartu. Powiedzcie mi, proszę, dlaczego jesteście w tych czasach? Jakim cudem?
- Rowena wynalazła przyrząd do podróży w czasie – pokazał narzędzie. W oczach Minewry rozbłysło coś na kształt rozpoznania – Godryk oczywiście musiał go tknąć i zmieniacz nas przeniósł. W notatkach nie ma nic na temat powrotu.
- Wiem, co to jest za urządzenie – powiedziała Minewra – Jednakże w tych czasach już ich nie ma. Zostały zniszczone zaledwie trzy lata temu.
- Zniszczone? – spytał Godryk.
- Tak. Chciałabym powiedzieć więcej na ten temat, ale gdybyście wiedzieli o pewnych sprawach, zaburzylibyście bieg historii. Im mniej wiecie, tym jest lepiej. Na wszystko przyjdzie swój czas.
- Czy ktoś mógłby nam pomóc z powrotem? Przyjrzeć się temu? – prosił Salazar. Nie mogli przecież tutaj zostać.
Minerwa skinęła głową.
- Oczywiście. Nie możemy tego tak zostawić. Expecto Patronum – rzuciła zaklęcie. Z jej różdżki wyskoczył mały kot – Przekaż Hermionie i Filiusowi wiadomość, żeby się jak najszybciej u mnie pojawili.
Kot zniknął im z oczu.
- Oni na pewno razem coś na to poradzą – stwierdziła dyrektorka – Skoro już tu jesteście, to może chcecie się czegoś napić?
- Ja dziękuję, a ty Godryku?
- Też nie – powiedział lakonicznie. To było zdecydowanie nie w jego stylu.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Czarownica spoglądała na nich z zainteresowaniem. Tak samo było z siwowłosym mężczyzną wiszącym tuż obok Severusa. Po dłuższej chwili, gdy cisza stała się nieznośna Godryk odezwał się tym swoim niskim barytonem.
- Czy w ciągu tych wszystkich lat stało się coś, co można by zmienić?
Kobieta nerwowo poruszyła się w fotelu.
- Tak – odparła – stało się coś takiego. Niestety nic nie można zmienić. Pański – tu zawahała się na chwilę – przyjaciel dobrze o tym wie.
Salazar zmrużył oczy. Czy tylko on wyczuł tu sarkazm? Czy coś złego przydarzyło się z jego winy?
Do gabinetu weszły dwie postacie. Jedną z nich była młoda kobieta ubrana w spodnie. Spodnie! Godryk myślał, że śni. Przecież to niemożliwe! Miała brązowe włosy, które kręciły się w każdą stronę.
Drugą osobą był bardzo niski czarodziej. Włosy i brodę pokrywała siwizna, jednak jego oczy były pełne życia.
- O co chodzi Minewro? – spytał – Kim są ci panowie?
Kobieta uważnie przypatrywała się Salazarowi. Wydawał się jej znajomy, tylko nie potrafiła nigdzie przypasować jego twarzy.
- To założyciele. Godryk Gryffindor i Salazar Slytherin.
Dwójkę przybyłych gości, aż zamurowało. Dziewczyna po chwili się ocknęła.
- Jego podobizna z Komnaty Tajemnic nie jest w ogóle podobna – stwierdziła.
- Skąd o niej wiesz – krzyknął Salazar. Nawet żadne z jego przyjaciół nie wiedziało o jego sekretnej komnacie...
- Twoje zwierzątko... – zaczęła dziewczyna, jednak przerwała jej pani McGonagall.
- Hermiono! Nie możesz nic zmieniać.
- Wiem pani dyrektor, przepraszam. Po prostu teraz istnieje szansa, by to wszystko nigdy się nie zdarzyło – usprawiedliwiła się.
-Czy ktoś może nam wytłumaczyć, o co chodzi? - wtrącił Slytherin – To stało się naprawdę irytujące.
Dyrektorka westchnęła.
- Może na początek przedstawię was sobie. To jest nasz nauczyciel zaklęć Filius Flitwick, a ta młoda dama to Hermiona Granger.
- I to oni mają nam pomóc? – spytał nieco sceptycznie Salazar.
-Tak. Filius jest opiekunem domu Roweny Ravenclaw, a Hermiona była jedną z naszych najlepszych uczennic. Była w Gryffindorze – skinęła głową Godrykowi, który spojrzał z uznaniem na dziewczynę.
-Brawo! Przynajmniej warto wiedzieć, że nie tylko do Roweny trafią wszystkie mózgi świata. Widać odwaga idzie w parze z rozumem.
Salazar wywrócił oczyma. Bez przesady.
Hermiona oblała się rumieńcem.
*
Panna Granger i profesor Flitwick zajęli się zmieniaczem. Hermiona, jako że miała wcześniej styczność z tym przedmiotem, a przynajmniej jego nędzną kopią, wiedziała już co nieco na temat jego działania w praktyce. Niestety kluczową sprawą był fakt, że dwójka założycieli pochodzi z przeszłości, a ich podróż była jedyną, o jakiej słyszała, która dotyczyła skoku w przyszłość. Świadomość, że trzymała w swoich dłoniach dzieło rąk Roweny Rawenclaw, działała na nią piorunująco.
Najpierw zaczęli od zadania par pytań. Jak doszło do podróży? Czy wiedzą coś więcej na temat zmieniacza?
Hermiona czuła się dziwnie w towarzystwie Slytherina. Wszystkie legendy i podania z tamtych czasów opisywały go jako absolutnego wroga mugolaków, jednak ona tego nie odczuła. Z ciekawości powiedziała mu o swoim statucie krwi, by zobaczyć jego reakcję. On jednak był po prostu zdziwiony, że ktoś niewychowany w czarodziejskiej rodzinie mógł zostać jednym z najlepszych uczniów. Godryk w przeciwieństwie do niego był zachwycony tym faktem.
Salazar przekazał im zabrane notatki, jednak nie znaleźli w nich nic, co mogłoby im pomóc. Zaczęli więc od dokładnego przejrzenia przedmiotu. Następnie poszukali książki na temat zmieniaczy czasu, jednak niczego nie znaleźli. Po paru próbach ponownego włączenia i kolejnych porażkach doszli do niezbyt odkrywczego wniosku, do jakiego doszedł sam Salazar.
Po prostu trzeba było poczekać. I zrobić jak najmniej bałaganu – jak stwierdził Filius.
A z tym było naprawdę trudno. Problemem był nawet obiad w Wielkiej Sali.
*
Mniej więcej po trzech godzinach ślęczenia przy zmieniaczu cała czwórka zgłodniała. Nie namyślając się Hermiona wraz z profesorem Flitwickiem zabrała założycieli do Wielkiej Sali. Była w niej już Minerwa, Neville Longbottom, jako nowy nauczyciel zielarstwa oraz Horacy Slughorn. Reszta nauczycieli jeszcze nie przybyła do Hogwartu, by przygotować się na nowy rok szkolny. Grono pedagogiczne zostało poinformowane o tej niebywałej sytuacji, więc nie zdziwiło się na widok założycieli. W sumie, gdyby nie to, że zostali uprzedzeni, iż to Godryk Gryffindor i Salazar Slytherin, na pewno nie by ich za nich nie rozpoznali.
Wystarczyło przetransmutować ich ubrania na bardziej nowoczesne i nikt nie uznałby ich za czarodziejów pochodzących ze średniowiecza.
Szata Godryka zmieniła się w sprane dżinsy i czerwoną koszulkę, a skórzane buty w trampki. Salazar natomiast nie zrezygnował ze swojej nieśmiertelnej czerni, no może nie w całości. Jego czarna szata została transmutowana w czarne spodnie i ciemnozielony T-shirt z nadrukiem węża. Gdy Hermiona zobaczyła końcowy efekt była bliska wybuchnięcia śmiechem, ale w końcu to był Salazar Slytherin. Czego innego można było się spodziewać?
Na czas wakacji wszyscy jedli przy jednym stole. Założyciele usiedli po obu stronach Minerwy. Następni siedzieli po prawej Hermiona oraz Neville, a po lewej profesor Slughorn i Flitwick.
Na stole pojawiły się już posiłki. Wszyscy zabrali się do jedzenia, jednak Godryk i Salazar wręcz z przerażeniem w oczach patrzyli na nóż i widelec. Godryk jako osobnik bardziej odważny wziął na wzór innych widelec do ręki. Salazar nieco mniej pewny poszedł w jego ślady.
- Oh, no tak zapomniałam się – powiedziała dyrektorka – W końcu w dziesiątym wieku nie było sztućców.
- Sztućce – powtórzył bezmyślnie Godryk.
- Tak, tak właśnie się ich używa – pokazała Minerwa. Wszyscy przy stole z zainteresowaniem przyglądali się sytuacji.
Godryk trzymał w lewej ręce widelec, a w prawej nóż. Wbił oba w kotlet. Idąc za radami dyrektorki, naśladował jej ruchy. Nieporadne krojenie spowodowało wybuch śmiechu Salazara.
- Przepraszam – powiedział, ale nadal się nie śmiał. Był to widok dość niespotykany. W końcu nie raz Godryk starał się go rozśmieszyć, niestety bezskutecznie.
- Ach, tak? Sam nie umiesz lepiej – sarknął rudowłosy.
Z ust ciemnowłosego zniknął uśmiech. Zastąpiła go zacięta mina, która świadczyła o tym, że podjął wyzwanie. Wziął głęboki wdech.
Był on i kotlet. Znikło wszystko dookoła nich. Z delikatnością wbił widelec w kotleta, a nożem zgrabnie ukroił jego kawałek.
Z dumą rozejrzał się dookoła. Każdy się śmiał. Po chwili się uspokoili.
- Oh, dobrze. Rozumiemy, to dla was coś nowego – powiedziała Hermiona.
Salazar spojrzał na Godryka. Ten uśmiechnął się przekornie.
- Wiedziałem, że to zrobisz.
*
Po skończonym posiłku Hermiona wraz z profesorem Flitwickiem wróciła do badań. Godryk i Salazar nie byli im potrzebni, więc zostali w Wielkiej Sali, gdyż nie mieli nic do zrobienia.
Pozostali zajęli się swoimi sprawami, wskutek tego dwójka założycieli została sama. Rudowłosy czarodziej wpatrywał się w Salazara. Ten również się nudził. Zwykle w takich chwilach czytał książki, jednak dostał surowy zakaz zbliżania się do biblioteki. Jeszcze dowiedziałby się czegoś, co zmieniłoby całą linię czasową. Do tej pory zastanawiał się, czy to, co już wiedzą nie spowodowało jakiegoś załamania.
- Sally, nudzi mi się – powiedział Godryk po pewnym czasie. Jak łatwo można było się domyślić, słowa te napędzały machinę zwaną niemiłym przypadkiem, która zawsze prowadziła do Czegoś. Tym Czymś była przecież sama podróż w przyszłość.
- Nie. Tym razem nic nie zrobisz. Na nic mnie nie zaciągniesz, nie zmusisz, nie przekonasz. Nie! – Salazar wyrzucił z siebie słowa z prędkością strzału z karabinu.
Rudowłosy niewinnie zatrzepotał rzęsami.
- O co ty mnie posądzasz? Możemy przecież po prostu wyjść na błonia. Przecież nie zniszczymy tym całego świata.
W sumie... - pomyślał Salazar – Nic złego się nie stanie. To tylko spacer.
No i poszli. Popołudniowe słońce przyjemnie grzało w plecy. Wiał lekki wiatr, który porywał w swój taniec pierwsze opadłe liście. Trawę upstrzyły kolorowe kwiaty, na których przysiadały pszczoły. W powietrzu wisiał zapach mijającego lata.
- No i widzisz, żyjemy – uśmiechnął się Godryk.
- Jeszcze.
- Ten twój pesymizm. Zawsze mnie o coś podejrzewasz.
- To realizm – zauważył Salazar. – I zawsze mam rację.
Gryffindor parsknął z udawanego oburzenia. Obeszli dookoła całe błonia. Przeszli obok dziwnego, atakującego ich drzewa, które żadne z nich nie rozpoznało, zobaczyli Zakazany Las.
Słońce chyliło się ku zachodowi, jednak nie zamierzali wracać do zamku, a przynajmniej to Godryk ich powstrzymywał.
Nieświadomie doszli już do granic Hogwartu.
- Może już będziemy wracać? – zasugerował Salazar.
Godryk pociągnął go jeszcze parę metrów w lewą stronę.
- Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać – rudowłosy trzymając Sala za rękę, aportując ich w nieznane miejsce.
*
W duchu Slytherin przeklinał swoją naiwność. Jak mógł uwierzyć, że chodzi mu tylko o cholerny spacer. Godryk przeniósł ich do miasta. Po tabliczce zdobiącej kamienny mur wiedział, że jest to ulica Pokątna. Kojarzył to miejsce. W ich czasach jeszcze był w planach, które co chwila się zmieniały. Zarządzenia były przyjmowane by po paru miesiącach, zostały ponownie odrzucone. Sam był przeciwko budowania swoistej bramy między światem czarodziei i mugoli. Może zmieni zdanie, gdy wróci? Poznał Hermionę Granger, która była wprost zdumiewającą czarownicą, a w końcu pochodziła z rodziny mugolskiej. Skłoniło go to myślenia o tym, że może jednak szlamy nie są gorsze.
Jednak teraz jego myśli przesłoniło coś innego.
- Czyś ty oszalał?! – krzyknął, aż parę osób odwróciło się w ich stronę.
- Może trochę – przyznał Godryk – Ale musiałem. Grzechem byłoby nie skorzystać.
- Wiesz, jakie to może nieść konsekwencje?
- Pieprzyć to. Carpe Diem.
Salazar spojrzał na przyjaciela krzywym wzrokiem.
- Nie patrz tak na mnie. Trzeba korzystać z życia. Możemy teraz poznać tyle rzeczy nam niedostępnych – przekonywał Godryk.
Mina czarnowłosego czarodzieja była pełna sceptycyzmu.
- Po prostu zrób dla mnie tę przyjemność.
Rudowłosy pociągnął Salazara w stronę jednego ze sklepów. Księgarnia była pełna młodych ludzi, którzy widocznie dokonywali zakupów przed nowym rokiem szkolnym.
- Tutaj nie – mamrotał pod nosem Gryffindor. Skierował ich do małego budynku na końcu jednej z ulic. Na wystawie leżały rysunki z postaciami, które się ruszały. Ciało osób pokrywały osobliwe rysunki. Napisy, zwierzęta, abstrakcyjne wzory.
Na szyldzie sklepu widniał napis: Tatuaż&Piercing. Ta nieco egzotyczna nazwa przyciągnęła uwagę Godryka. Z zainteresowaniem przyglądał się przez okno, jak pewien czarodziej na zdjęciu uśmiecha się w ich stronę, pokazując swój rysunek przypominający feniksa.
- Sal, ja też tak chce – powiedział po chwili.
- Co?
- Chcę tatuaż, myślę, że to doskonały pomysł – wypowiedział z patosem.
- A rób sobie, co chcesz, masz moje błogosławieństwo – odpowiedział zgryźliwie Salazar.
Rudowłosy spojrzał na niego dziwnym wzrokiem.
- Ale przecież ty idziesz ze mną – oświadczył, jakby to był najoczywistszy fakt.
Ciemnowłosy zamrugał z niedowierzania. Niecałą sekundę później został wciągnięty siłą do studia.
*
Studio było dość małe, ale widać było, że jest czysto i sterylnie. Wzory tatuaży wisiały na ścianach razem ze zdjęciami.
- Dzień dobry, w czymś państwu pomóc – podeszła do nich około dwudziestoletnia dziewczyna. Miała dość krótkie włosy, coś wiszącego z uszu i rysunki na obu rękach. Ubrana w czerwoną koszulę i krótką spódnicę o mało nie przyprawiła założycieli o zawał.
- My się rozglądamy – powiedział Salazar, gdy lekko ochłonął.
- Może dać wam katalog – spytała z miłym uśmiechem. Plakietka na jej koszuli głosiła jej imię: Evelyn.
- Oczywiście – wtrącił Godryk.
Dziewczyna podeszła do kontuaru, na którym leżały dwa foldery.
- Proszę.
Rudowłosy pobieżnie je przejrzał. Salazar w tym czasie siedział na fotelu obok.
W sumie... To nawet ciekawie wygląda. A gdyby tak poprosić o węża? Hmmm – myślał. Zawsze miał przy sobie sakiewkę z galeonami. Gdy transmutowano mu ubrania, ona sama zmieniła się w portfel. Tylko czy aby na pewno się na to zdecydować?
*
Mniej więcej po godzinie było po wszystkim. Tatuażystka znieczuliła go zaklęciem i zaczęła wykonywać u niego tatuaż węża. Po wielu pytaniach i równie wielu odpowiedziach usłyszał dużo nowości. Na przykład o tym, że niedawno świat czarodziejów przyjął od mugoli mnóstwo nowych technik. Myśl ta go nieco dziwiła. Jak to mugole ich wyprzedzili? Potrafili żyć równie dobrze, a możne nawet lepiej bez magii? Niemożliwe – stwierdził, ale taka była prawda.
Salazar był pod wielkim zaskoczeniem, gdy zobaczył igły, którymi wkłuwała atrament do ciała. Temu wszystkiemu przyglądał się Godryk, który nieco wcześniej zdecydował się na tatuaż w kształcie gryfa. Został poinformowany o tym, że nie może rzucać na siebie żadnego zaklęcia kamuflującego przez minimum dwa tygodnie, dano mu specjalną maść do wcierania każdego wieczoru w ciągu tego czasu, a tak poza tym to nic specjalnego nie musiał robić.
Teraz to Salazar był na jego miejscu. Czuł się nieco nieswojo, gdy widział tusz rozlewający się pod skórą. Wywoływało to mały dyskomfort, ale obeszło się bez bólu. Kontur węża się wypełniał.
Efekt był niesamowity. Jak powiedziała Evelyn, zainspirowali się zwykłymi fotografiami. Tak samo, jak w przypadku mugoli i zdjęcia, i tatuaże były zastygłe, jednak dzięki zaklęciom czarodzieje wprawili oba w ruch. Dzięki temu jego tatuaż węża poruszał się jak w rzeczywistości, otwierając paszczę i wyszczerzając kły jadowe. Leżał zwinięty na jego klatce piersiowej.
Na zakończenie dała mu tubkę z tą samą maścią, którą otrzymał Godryk.
- Wiesz, co masz z tym z robić, Sal?
Salazar skinął głową. Musieli się jakoś przedstawić i zdecydowali się na swoje przezwiska.
Ciemnowłosy zakładał swoją zieloną koszulkę. Godryk w tym czasie mógł spokojnie przypatrzeć się ciału swojego przyjaciela. Salazar był szczupły, jednak nie w ten chorobliwy sposób. Łapczywie chłonąć wszystkie szczegóły, bo wiedział, że nie prędko nadarzy się kolejna okazja.
Nagle usłyszał ciche chrząknięcie. To Evelyn. Patrzyła w jego stronę... Kompletnie o niej zapomniał. Podeszła do niego bliżej i szepnęła na ucho.
- Sądzę, że on też może coś do ciebie czuć – stwierdziła ze stanowczą pewnością.
- Tak sądzisz – odszepnął.
- Ja to wiem, mój drogi – dziewczyna puściła do niego oko. – Przez cały ten czas, też patrzył na ciebie. To coś znaczy. Uwierz mi na słowo.
Godryk spojrzał na nią niepewnie. Ta poklepała go po ramieniu.
- Będzie dobrze, powiedz mu to.
Salazar w tym czasie skończył się ubierać. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę.
- Razem za oba tatuaże będzie dwadzieścia dwa galeony.
Godryk lekko się skrzywił, ale nic nie powiedział. W końcu wszystko kosztuje. W tej kwestii nic się nigdy nie zmieni.
- Po połowie – zwrócił się do Sala.
- Dobrze.
Gdy zapłacili pożegnali się z Evelyn.
- To do zobaczenia chłopcy, może kiedyś przyjdziecie po coś nowego? – uśmiechnęła się Evelyn.
- Raczej nie, jesteśmy przejazdem – powiedział Godryk – Do widzenia.
*
Gdy wyszli ze studia, Godrykowi nagle zrobiło się ciężko na sercu. Czyżby ta dziewczyna miała rację? Czy jego uczucia stały się tak oczywiste? Sam nie wiedział, kiedy to wszystko się zaczęło. Może to żyło w nim od samego początku, najpierw zaczajone, by dopiero teraz wychylić się z ukrycia ze zdwojoną siłą.
Ulica Pokątna nadal była zatłoczona. Chociaż zniknęła już większość dzieciarni, pojawili się za to ludzie wracający z pracy.
- Czemu milczysz? – spytał Salazar. Teraz był spokojniejszy niż wcześniej. Widocznie przeszła mu już złość za to „uprowadzenie” z Hogwartu.
- To nic. Po prostu się zamyśliłem. Może wejdziemy jeszcze tutaj – wskazał na pobliski pub o nazwie Dziurawy Kocioł – i wrócimy do Hogwartu? Może wymyślili coś, co nas wróci – zaproponował Gryffindor.
- Dobrze – zgodził się Sal.
Pub wyglądał dość przeciętnie. Nie oszałamiał czystością ani nie wymuszał odruchów wymiotnych za sprawą brudu.
Założyciele zauważyli paru mężczyzn siedzących przy stolikach, jedzących jakiś posiłek i pijących coś w swoich szklankach. Podeszli do baru.
- Co chcecie? – spytała barmanka. Miała długie blond włosy i ładne niebieskie oczy.
- Hmm, a co polecasz? – powiedział Godryk.
- Zależy. Coś lekkiego to piwo kremowe. Jeżeli po prostu was suszy to może Ognistą Whisky, ale gdy zależy wam, na urżnięciu się to polecam polską wódkę – roześmiała się serdecznie.
W oczach Godryka jak zwykle zalśniły iskierki. Musiał to wszystko wypróbować.
- Dla mnie wszystkiego po kuflu.
Salazar wybałuszył oczy, a barmanka po prostu nie dowierzała.
- Nie powstrzymam cię, prawda?
- Nie – uśmiechnął się Godryk.
- Nie wiesz, na co się piszesz, ale jak chcesz. A ty? – skierowała słowa do Sala.
- Piwo kremowe.
Nalała po czterech różnych szklanek po jednym z alkoholi.
- Proszę, a ty uważaj na niego.
- Ktoś musi – powiedział ciemnowłosy. – Nie wybiję mu tego z głowy, jest zbyt uparty.
Blondynka ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Hej, Hanna. Daj jeszcze jedną Ognistą – krzyknął jeden z mężczyzn przy stoliku.
- Okej, Theo.
Założyciele odeszli do stolika w samym kącie pubu. Godryk z uśmiechem na twarzy upił łyk whisky. Teraz nie przejmował się uczuciami. Rozkoszował się smakiem piekącej na podniebieniu Ognistej.
- Musisz? Upijesz się, jak nic. Aż tak ci na tym zależy?
- No nie, ale muszę to wypróbować dla dobra przyszłości. Ktoś to w końcu wynalazł, więc trzeba będzie temu ktosiowi pomóc.
Slytherin pokiwał głową z niedowierzaniem. Wychylił łyk piwa kremowego. Już zaczął planować ich powrót do Hogwartu. Deportować się po alkoholu? Nie. Rozszczepienie gwarantowane. Może wynająć pokój? Jakie jest prawdopodobieństwo, że nie zauważą ich nieobecności?
- Ej, nie zamartwiaj się, nie wiadomo czym – powiedział Godryk. – Chcesz łyka?
- Nie. Ktoś musi być trzeźwy – zauważył Salazar.
- Jak chcesz. To jest cudowne.
Już wkrótce kufel od whisky był pusty. Po rudowłosym na razie niczego nie było widać. Następnie zabrał się za piwo kremowe, jednak według niego było zbyt łagodne, jak na jego upodobania.
- Wie-eesz, co Sally? – spytał już nieco bełkotliwie Godryk.
- Mhm...? – mruknął ciemnowłosy.
- Taa wó-ddka. O-ona jest dobra. Polska... To mi coś mówi. Pamię-hik-tasz jak byliśmy ostatnio u Mieszka na chrzcie? Trze-eba mu powiedzieć, że idzie w dobrym kie-erunku.
Slytherin zmierzył go spojrzeniem.
- Raczej nie.
- Sally, nie bądź po-onurakiem. Hik – u Godryka pojawiła się czkawka – Wypij!
Podetknął szklankę wódki pod usta ciemnowłosego.
- Nie – odparł spokojnie. Wiedział, że jak się wkurzy to i tak nic nie da.
- Proszę, hik! Jak się napijesz – hik! – to ja będę gssszeczny.
- Wątpię.
- Jak chcessz, więcej dla mnie.
- Jesteś obrzydliwy.
- Dzięki, ale ja wiem – zaczął Godryk.
- Co wiesz?
-Że potrafisz być – hik – miły. Widzę, to gdy na ciebie – hik – patrzę. Kochasz Nathaire. Lubisz mnie, Rowenę i nawet – hik – Helgę. Lubisz udaaawać, że tak nie jest. Hik! Odtrącasz nas, dlatego, że się – hik – boisz.
Salazar zacisnął szczęki.
- Jesteś pijany. Nie wiesz, co mówisz.
- Mam rację – hik – dlatego się wypierasz – Godryk pochylił się w stronę przyjaciela. Jego oczy błyszczały jak rozgwieżdżone niebo.
- Chyba masz już dosyć.
Salazar wstał gwałtownie od stolika. Podszedł do baru, gdzie stała Hanna. Właśnie włączyła jakiś przedmiot, z którego popłynęła muzyka.
- Nie ma tu przypadkiem dwóch wolnych pokoi?
- Hmm, poczekaj chwilę – dziewczyna wyciągnęła spod kontuaru księgę – Jest tylko jeden, ale dla dwóch osób. Chcesz? W tym stanie, to on raczej nigdzie nie dojdzie – zauważyła.
- Właśnie widzę. Biorę ten pokój.
- Masz kluczyki. Pokój 112 na pierwszym piętrze, Na samym końcu korytarza, po lewej. Za jedną noc i ten cały alkohol będą dwa galeony.
- Dziękuję – podał pieniądze i odszedł do Godryka, który smętnie popijał resztkę wódki.
- Hej, chłopie. Wstajemy. Musisz odpocząć i wytrzeźwieć.
- Ale ja – hik – jestem tszzesfy – wybełkotał rudowłosy.
- A ja jestem wróżką – powiedział sarkastycznie Salazar, biorąc pod ramię przyjaciela – Nie możliwe jest to, abyś się doprowadził do takiego stanu.
Pod ostrzałem innych ludzi z pubu wywlekł Godryka na schody. Krok po kroku wspinali się na górę. Cały ciężar rudowłosego spoczywał na barkach Sala.
- Dalej chłopie. Pomóż mi – wysapał.
- Jestem zmęczony, hik – powiedział Gryffindor.
- I niedługo trafisz do łóżka.
- Z tobą – hik – zawsssze.
Ciemnowłosy zarumienił się. W końcu to tylko pijacka gadanina. Połowę z tego, co teraz mówi, jutro zapomni. Gdy dotarli pod pokój, przytrzymał Godryka i otworzył drzwi.
Pomieszczenie było małe, ale dość przytulne. Miało jedno okno wychodzące na ulicę Pokątną, dwa łóżka stojące po przeciwnych stronach i biurko.
Godryk padł na łóżko.
- Nie rzucaj mną tak – wymamrotał do Salazara.
- Nie jęcz, tylko się rozbierz i idź spać. Mam ciebie dosyć – warknął ciemnowłosy, jednak z pewną troską w oczach spojrzał na przyjaciela. Wyglądał, jakby został stratowany przez stado hipogryfów.
- Tak naprawdę – hik – nie masz mnie dość, prawda? – spytał Godryk ze smutkiem w głosie. – Lubisz mnie?
Salazar usiadł obok przyjaciela.
- Lubię cię, ale czasami przerastasz mnie – przyznał. Powiedział to, będąc pewnym, że słowa te wyparują z pamięci rudowłosego wraz z pierwszym promieniem kolejnego dnia. Spod desek podłogowych dolatywały strzępki słów jakiejś piosenki.
These situations make me feel so cold
It's like I've been replaced by someone I don't know
And I can't say the words untill I've said all that I can say
But without you I'm a fraction of who I'm supposed to be.*
Godryk z powagą spojrzał mu prosto w oczy. Tak jakby w niesamowicie krótkim czasie otrzeźwiał.
- Kocham cię.
*
Nie wiedział, co mu strzeliło do głowy, wypowiadając te słowa. Po prostu usłyszał słowa piosenki i te dwa wyrazy wyszły mu z ust. Przypomniał sobie słowa Evelyn. Mówiła, żeby powiedział. Może to alkohol dodał mu więcej odwagi, na wypowiedzenie tych najtrudniejszych, ze wszystkich słów.
Spojrzał na Salazara. Ten zamrugał, otworzył usta, tak jakby chciał coś powiedzieć, jednak za chwilę je zamknął. Jego policzki się zaróżowiły. Spuścił wzrok na swoje kolana.
Godryk nie wiedział co zrobić, by to milczenie znikło. Tak nie mogło być. Coś musiało się stać, inaczej to wszystko poszło na marne. Pochylił się w stronę Salazara. Trochę kręciło mu się w głowie, przepływająca krew szumiała mu w uszach. Położył dłoń na ramieniu ciemnowłosego. Ten podniósł głowę.
W oczach czaiło się coś, czego Godryk nie potrafił nazwać. Jego spojrzenie spoczęło na czerwonych, pełnych ustach, które Salazar przygryzał. Kusiły go. Musiał poznać ich smak.
Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, po prostu zbliżył swoje usta do jego warg.
Przestał myśleć, tylko odczuwał.
Miękkość ust Salazara była wprost zdumiewająca. Godryk rozpływał się pod ich dotykiem. Wstał, a Sal poszedł w jego ślady. Nie opierał się, nie odtrącił go. Wsunął dłonie w jego włosy. Godryk przygryzł dolną wargę. Ssał ją. Języki splotły się w namiętnym tańcu. Oderwali się od siebie na moment, by zaczerpnąć tchu.
Według Godryka, Salazar wyglądał w tym momencie bardzo seksownie. Nabrzmiałe usta, rozwichrzone włosy, zmętniały wzrok.
Pocałował go ponownie, tym razem czulej. Zsunął ręce na biodra. Salazar nie pozostał bierny. Jego dłonie wędrowały po ramionach rudowłosego, zsuwając się na klatkę piersiową.
Godryk pchnął ciemnowłosego na łóżko. Rozległo się ciche skrzypnięcie. Rudowłosy zawisł nad partnerem. Pocałunkami wyznaczył ścieżkę prowadzącą z ust, przez linię szczęki, aż do obojczyka. Ciche jęknięcie wydarło się z ust Salazara, gdy ręka Godryka dostała się pod koszulkę, ocierając się o podbrzusze. Nagle zesztywniał. Odepchnął od siebie chłopaka.
- Przestań – powiedział cicho Slytherin.
- Dlaczego? Przecież oboje tego chcemy.
- Jesteś pijany. Rano byś tego żałował.
- Ty nic nie rozumiesz. Kocham cię, chcę tego – Godryk ponownie przysunął się do Salazara, jednak ten pozostał nieugięty.
- Nie. Przestań. Idź spać, rano spojrzysz na to zupełnie inaczej.
- Sal... – tylko to zdołał wypowiedzieć rudowłosy. Miał mętlik w głowie. Dlaczego Salazar mnie odrzucił?
Drugi czarodziej przeszedł na drugą stronę pokoju, do drugiego łóżka. Za oknem słońce już dawno schowało się za horyzontem. Widać było tylko pojedynczych ludzi, którzy wracali do domów.
Żadne słowo nie zostało już wypowiedziane. Kotara milczenia opuściła się na nich i nie chciała podnieść, aż do następnego ranka.
*
Salazar początkowo nie potrafił zasnąć. Rozpamiętywał tę całą sytuację. Na samo wspomnienie dostawał dreszczy i to bynajmniej nie z obrzydzenia. Nie... Słowa Godryka całkowicie nim wstrząsnęły. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Czuł ucisk w sercu, myśląc o tym, że to mogło okazać się jedynie pijackim wybrykiem. Żartem.
Musiał przed sobą przyznać, że rudowłosy nie był mu obojętny. Sam nie wiedział, kiedy to się stało. Przecież było w rudowłosym tyle rzeczy, które go irytowały. Zachowywał się dziecinnie, nie dawał mu spokoju, ciągle mu przeszkadzał, powodował tysiące kłopotów (chociaż to one znajdowały jego), ale... No właśnie: ALE. To słowo całkowicie zmieniało postać rzeczy.
Nie potrafiłby przeżyć bez niego choćby jednego dnia. Tak się przyzwyczaił do jego nieustannej obecności. Do śmiechu, dźwięku jego głosu. Cisza była zbyt pusta. Cisza oznaczała samotność.
Dlatego musiał go od siebie odepchnąć. Nie chciał, by do tego wszystkiego doszło pod wpływem alkoholu. Zbyt dużo dla niego znaczył.
Czuł na sobie jego spojrzenie jeszcze jakiś czas po tym całym zajściu. Przeszywało go na wskroś. Po jakimś czasie usłyszał rytmiczny oddech Godryka i wiedział, że ten już zasnął. On niestety nie potrafił. Robił to, co umiał najlepiej: Rozpamiętywał każdą minioną sekundę. Zasnął dopiero tuż nad ranem. Nie usłyszał, jak głos Godryka wypowiada cicho jego imię.
*
Obudzili się jednocześnie około godziny ósmej. Salazar z trudem zachowywał spokój. Przyglądał się kątem oka, jak Godryk przeciąga się i ziewa. Czerwona koszulka podjechała nieco w górę, więc widać było kawałek jego umięśnionego torsu. Nerwowo przełknął ślinę. Jak miał się zachowywać? Tak jakby nic się nie stało, czy może wprost przeciwnie?
Jego wątpliwości rozwiał sam Godryk. Wstał i spojrzał prosto na niego.
- Czemu tak dziwnie się patrzysz? – spytał.
Salazar przez chwilę nic nie mówił.
- Co pamiętasz z wczorajszego wieczoru?
- Hmm... Pamiętam, jak piłem whiskey i wódkę. Oraz naszą rozmowę przy stoliku. Potem już wszystko jest jak przez mgłę. Nawet nie pamiętam, jak mnie tu wtaszczyłeś... A czemu pytasz?
Czarnowłosy zacisnął wargi. W jego oczach pojawiło się coś na kształt żalu.
- Nieważne... Powinniśmy wracać do Hogwartu. Pewnie zastanawiają się, gdzie jesteśmy.
- Okej.
Zeszli na dół. Prawie nikogo nie było, oprócz paru osób jedzących śniadanie. Hanna krzątała się przy nich podając, talerze z daniami.
- Cześć, jak tam głowa? – spytała Godryka.
- Łupie niemiłosiernie.
- Nie dziwię się, tyle wypić i jeszcze następnego ranka wstać, to dopiero wyczyn – roześmiała się szczerze. – Chcecie coś zjeść? Mamy tosty i jajka sadzone.
- Nie dzięki. Śpieszymy się – odpowiedział Salazar.
- To was nie zatrzymuję i zapraszam ponownie.
- Jasne – odparł Godryk – Wrócę choćby dla napitku.
Hanna podniosła dłoń w geście pożegnania.
Założyciele wyszli z pubu. Przeszli kawałek, po czym stanęli przy jednej z odnóg uliczki.
- Deportuję nas na obrzeża Hogwartu. Złap mnie za rękę – oznajmił czarnowłosy. Nie okazywał po sobie żadnych uczuć.
Godryk z wahaniem ujął jego dłoń. Po chwili zniknęli z ulicy Pokątnej.
*
Do Hogwartu doszli w parę minut. Rudowłosy nic nie mówił. Obserwował Salazara.
Skłamał. Dobrze pamiętał, to co się stało zeszłego wieczoru. Widział, że Sal jest skrępowany tym wszystkim. Pragnął mu pomóc. Nie chciał, aby ten czuł się zażenowany tym, co zaszło między nimi. Sam doświadczył tego samego po odrzuceniu. Skoro tak się stało, to niech o tym obydwoje zapomną. Może to byłoby lepsze rozwiązanie.
W holu szkoły na nikogo się nie natknęli. Po krótkiej naradzie zdecydowali się pójść do gabinetu Minewry. I tam nie było żadnej osoby, Jedynie mała kartka leżała na biurku.

Nie mogliśmy was znaleźć. Mam nadzieję, że nie zrobiliście czegoś głupiego. Zmieniacz jest w górnej szufladzie. Miejcie go przy sobie. Powinniście niedługo wrócić. Jestem zresztą nauczycieli chwilowo w Hogsmeade, wracamy o 10. Jeżeli wróciliście, nie ruszajcie się z Hogwartu...chyba że wrócicie do swoich czasów.
Minerwa McGonagall

- No cóż – powiedział Salazar po przeczytaniu notatki – to wiele wyjaśnia.
Wyjął z szuflady zmieniacz. Przedmiot zabłysnął w jego dłoni.
- To, co będziemy robić – spytał Godryk, jednak bez jego codziennej przekory.
- Nie wiem jak ty, ale ja przejdę się do lochów.
- Hmm... Pójdę z tobą.
- Jak chcesz...
W ton ich rozmowy wkradła się pewna niezręczność. Wyszli z gabinetu.
- Swoją drogą ta podróż to całkiem niezła przygoda, prawda?
Salazar jedynie mruknął w odpowiedzi. Nie wiedział, o czym rozmawiać, kiedy w myślach wciąż przewijały się wspomnienia dotyku ust Godryka na jego ciele. To było niezwykle rozpraszające. Rudowłosy zrezygnowany, nie starał się podtrzymać konwersacji.
Zeszli schodami w dół. Przeszli parę korytarzy. Minęli kuchnię i obraz z miską owoców. W pewnym momencie coś zaszumiało w ich pobliżu. Kieszeń dżinsów Salazara wibrowała. Ciemnowłosy wyciągnął z nie zmieniacz. Wskazówki powoli, jedna po drugiej zaczęły się cofać.
-Godryku! Chyba wracamy – krzyknął. Przez chwilę zapomniał o tym wszystkim i zgniótł rękę Godryka w mocnym uścisku.
Mgła znana im z poprzedniej podróży zawirowała wokół nich. Pokryła ich od stóp do głów.
Świat dookoła nich kręcił się jak karuzela... Albo to oni nią byli.
Usłyszeli zgrzytnięcie. Tym razem byli przygotowani. Gdy wszystko ustało, jedynie zakręciło się im w głowie.
*
Od razu odczuli różnicę. Czuć było to w powietrzu. Było czystsze, miało więcej... energii. Było bardziej pierwotne, nieskalane.
- Wróciliśmy – powiedział na głos Godryk.
- Tak... Wreszcie.
Zmęczenie pojawiło się na twarzy Salazara.
- Biorę ten zmieniacz. Gdy wróci Rowena oddam go jej. Tego nie powinno się zostawiać na wierzchu, gdy ktoś taki, jak ty grasuje po zamku.
Godryk tylko przewrócił oczami. Widocznie wszystko wraca do normy... Niestety.
- Okej.
- Idę do siebie.
Salazar odwrócił się w kierunku swoich komnat. Godryk patrzył przez chwilę, jak odchodzi, gdy coś w głębi jego duszy powiedziało: Jak teraz nic nie zrobisz, to będziesz żałował do końca swojego życia. Chcesz tego?
- Sal, zaczekaj!
Slytherin westchnął cicho.
- Tak?
- Ja...
Ciemnowłosy spojrzał na niego pytająco. Gdzieś na obrzeżach jego świadomości błąkała się śmieszna myśl, że Godryk jednak wszystko pamięta. Że słowa, które wypowiedział, były prawdziwe.
- Ja... Ja... - rudowłosy podszedł do niego. Dzieliło ich może parę centymetrów. Widział, jak Salazar nerwowo przełknął ślinę. Spojrzał w jego oczy. Było w nich widać, coś na kształt nadziei. W ustach zaschło mu całkowicie. Nie potrafił wykrztusić ani jednego słowa.
Więc zrobił coś o wiele wymowniejszego.
Zarzucił na niego ręce i w tej samej chwili pocałował. Pocałunek był pełen namiętności i tęsknoty. Nie wiedząc, kiedy Salazar został przyciśnięty do ściany. Godryk zmiażdżył jego usta, nie pozwalając, by wydobył się z nich żadne jęknięcie ani westchnięcie.
Czarnowłosy wprost odleciał. Stracił poczucie świadomości. Mógł być wszędzie i nigdzie jednocześnie. Przyciągnął Godryka jeszcze bliżej do siebie. Nic go nie powstrzymywało.
Trwali tak przez parę minut, dopóki nie zaczęło brakować im tchu.
- Skłamałem – wyszeptał Godryk. Jego usta wciąż muskały lekko wargi Sala – Pamiętam wszystko. Nie cofam swoich słów. Kocham cię.
Ich usta ponownie się złączyły. Języki splotły się w czułym tańcu.
Sensacje, jakie to wyznanie spowodowało w brzuchu Salzara, można by nazwać stadem galopujących centaurów. Nie żadne tam dziewczęce motylki.
To było coś silniejszego.
Ciemnowłosy cicho westchnął. Gdzieś w głębi korytarza rozległ się stukot.
Założyciele odskoczyli od siebie jak oparzeni. Salazar nie oglądając się do tyłu, pociągnął Godryka do swoich komnat. Drzwi zamknęły się za nimi z cichym łoskotem.
Kroki ucichły. Spojrzeli po sobie. Ubrania były wymięte, włosy zmierzwione. Usta mieli opuchnięte i zaczerwienione. Obydwaj spłonęli rumieńcem.
- Więc – zaczął Salazar ochrypłym głosem – to prawda.
- Tak.
Obydwoje usiedli na fotelach. Nie spuszczali z siebie wzroku. W ich oczach czaił się głód.
Gdyby opisać, jak się obydwaj czuli, to wszelkie znane nam słowa byłyby wielkimi niedopowiedzeniami.
- Czy ty czujesz to, co ja? – spytał niepewnie Godryk.
Salazar roześmiał się lekko.
- Sądzisz, że gdyby tak nie było, to oddałbym twoje pocałunki?
- Ale... Wczoraj mnie odepchnąłeś.
- Goody... Ty... Znaczysz dla mnie – tu przerwał na chwilę – naprawdę wiele. Nie chciałem, żeby doszło do tego, podczas gdy nie byłeś w pełni sobą.
Salazar wstał i poszedł do Godryka.
- Pytanie jest tylko jedno. Co zamierzamy z tym zrobić?
Rudowłosy złapał Sala za rękę i pociągnął na własne kolana.
- Ja zamierzam się cieszyć i korzystać z tego, póki mogę – powiedział i zamknął mu usta pocałunkiem.
Wargi ciemnowłosego wygięły się w uśmiechu. Z zapałem oddawał pocałunki. Tym razem nie mieli żadnych barier. Dłonie Godryka badały palcami, każdą krzywiznę ciała Salazara, ale i on nie pozostał dłużny. Obrócił się tak, by siedzieć na rudowłosym okrakiem. Czuł jego dłonie wszędzie. Jedna wkradła się pod pasek dżinsów.
- Trzeba będzie je przemienić w nasze stare szaty – powiedział między jednym oddechem a drugim.
- Naprawdę chcesz o tym teraz rozmawiać – Godryk nie przerywał pieszczot. Zdjął T-shirt Salazara i rzucił na podłogę.
Drugi chłopak pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu.
Rudowłosy pocałunkami zjechał na szyję. Lekko ją przygryzał, by po chwil łagodzić dotykiem swojego języka. Salazarem wstrząsały dreszcze podniecenia.
- Hmm... Może chodźmy do sypialni, skoro zmierzamy w tym kierunku – zaproponował zarumieniony.
Oczy Godryka zamigotały.
- Prowadź.
Salazar złapał chłopaka za rękę i zaprowadził do drzwi obok. Pokój był mały i skromny. Ściany były zaczarowane i ukazywały nocne niebo ze wszystkimi swoimi konstelacjami. W samym centrum pokoju stało łóżko. Godryk z uśmiechem na ustach spojrzał na partnera.
Pchnął go lekko na siennik. Przesunął delikatnie palcem od mostka, aż do podbrzusza.
Z trudnością uporał się z zamkiem od spodni.
- Co jak co, ale tego nie powinno nigdy być – powiedział wkurzony Godryk.
Salazar zachichotał.
- Aż tak ci śpieszno?
- Nawet nie wiesz jak – w oczach rudowłosego płonął ogień.
Ściągnął z nich ubrania. Wszystko wylądowało na ziemi.
Nagi Salazar był dla Gryffindora wręcz objawieniem. Pocałunki były słodkie, powolne. Pieścili siebie wzajemnie. Żaden kawałek ciała im nie umknął.
Godryk jęknął w usta ciemnowłosego. Te pełne, zmysłowe, czerwone usta. Twardniał. Jego penis drgnął. Ręka Salazara zmierzała w jego kierunku.
Dotyk był elektryzujący. Posuwisty ruch sprawił, że z jego erekcji zaczął wypływać preejakulat.
Rudowłosy ujął jego dłoń. Z zapamiętaniem ssał jego palce. Na języku czuł smak własnej spermy. Salazar patrzył na to zafascynowany. Pchnął Godryka na plecy. Miał dość bierności. Ze złośliwym uśmieszkiem. Otarł się o niego, by po chwili odsunąć. Godryk wił się pod nim, błagając o więcej. Ciemnowłosy ukląkł między jego kolanami. Dłonią przesunął po całej długości penisa.
Rudowłosy cicho jęczał. Oczy zasnuły się bielmem przyjemności. Po chwili dotyk dłoni zmienił się na coś innego. Mokry, gorący język. Przesuwał się rytmicznie w górę i w dół. Slytherin ssał chciwie jego męskość tak, aby nie umknęła mu ani jedna kropla nasienia.
Salazar zamruczał. Widok Godryka w stanie ekstazy był czymś niezwykle podniecającym. Wibracje w jego krtani zwiększyły doznania rudowłosego.
Nadchodzący orgazm był jak fala. Ogarnął go od stóp do głów. Wygiął się w łuk, jęczał. Każda komórka jego jestestwa krzyczała z przyjemności. On sam stracił poczucie rzeczywistości. Wszystko dookoła mogło płonąć, a on przeżywałby tylko tę chwilę.
Gdy się uspokoił, wycisnął na ustach kochanka zaborczy pocałunek.
Oczy Godryka rozbłysły. Objął Salazara w mocnym uścisku.
Byli tak zajęci sobą, że nie usłyszeli dźwięku otwierających się drzwi. Stanęła w nich Helga w całej swojej krasie.
Na widok dwóch nagich przyjaciół, leżących w jednym łóżku, wydała z siebie nieokreślony jeszcze przez świat dźwięk i po prostu zemdlała.
Chłopacy spojrzeli po sobie.
-Trzeba coś z tym zrobić – zauważył Salazar.
Godryk ułożył głowę na piersi ciemnowłosego. Wąż wytatuowany na niej leżał zwinięty w kłębku, raz po raz wysuwając rozwidlony język.
-Może sama zniknie.
Salazar uśmiechnął się.
-Wątpię, ale pomyśl tak. Im szybciej wyjdzie, tym szybciej – tu poruszył znacząco brwiami.
-Hmm... No dobrze. Przekonałeś mnie.
Przetransmutowali ubrania w swoje szaty i się ubrali. Godryk sprawdził, czy Helga reaguje na otoczenie, jednak nadal leżała jak rażona piorunem.
Salazar rzucił na nią Levicorpusa i przeniósł do jej komnat. Zostawił uchylone drzwi w razie czego, gdyby coś się z nią działo.
-Godryku, chodźmy jeszcze do Roweny i odłóżmy zmieniacz.
-Dobra – rudowłosy lekko uścisnął dłoń chłopaka.
Droga do komnaty Ravenclaw była dość ciekawa. I długa. Zatrzymywali się co parę kroków, by skraść sobie parę całusów.
Gdy wreszcie dotarli, odłożyli zmieniacz.
-Wiesz, co?
-Hmm? – mruknął Gryffindor.
-To nie może istnieć. Za dużo złego może się stać, gdy zmieniacz dostanie się w niepowołane ręce.
-Co proponujesz?
-Małą notatkę z przyszłości – Salazar uśmiechnął się przekornie.
Tymczasem za oknem wreszcie zaczął padać deszcz. Ciężkie krople wody zrosiły trawę. Zżółknięte źdźbła odżyły. Po upale nadszedł czas na długo wyczekiwaną ochłodę.
*
Na kartce pergaminu napisali ostrzeżenie. List kazał nie dopuszczać do podróży w przyszłość i przeszłość. Szczególnie na długie odległości. Miało to chronić przyszłe zdarzenia, do jakich miało dojść za paręset lat. Nie podpisali listu, jedynie zostawili w widocznym miejscu.
Miało to wyglądać tak, jakby ktoś go podłożył. Obydwaj mężczyźni byliby wtedy poza podejrzeniami. Pozostawało jedynie wierzyć, że przechytrzą najmądrzejszą czarownicę w ich czasach.
No cóż, nie wiedzieli, że to oni zostali wykorzystani, a nie na odwrót.
Wyszli z komnat i wrócili do Salazara, by dalej się sobą zająć. Czekało na nich dużo możliwości, które zamierzali dobrze wykorzystać.
Drzwi do sypialni Slytherina zamknęły się z cichym łoskotem. Zaklęcia wyciszające tłumiły wszystkie krzyki.
*
Rowena weszła do ich wspólnego gabinetu. Wszyscy się tam zebrali, jednak w powietrzu wisiała niezręczna cisza. Helga rzucała spłoszone spojrzenia w stronę chłopaków, a oni odwzajemniali spojrzenie, lekko się uśmiechając. Uwadze czarnowłosej nie umknęły ich splecione dłonie.
W duchu zatańczyła taniec radości.
-Co tu taka grobowa cisza?
Helga z gracją wstała i rzuciła się w stronę przyjaciółki.
-Już nigdy mnie z nimi nie zostawiaj!
Rowena uniosła kąciki ust
Sądzę, że działo się coś ciekawego, nieprawdaż?
Godryk spojrzał na swojego chłopaka, ponieważ doszli do wniosku, że właśnie tym dla siebie są.
-Bez przesady. Nudziliśmy się bez ciebie. Co mogło się zdarzyć w ciągu tych dwóch dni...?
Już ja dobrze wiem co – pomyślała czarownica, jednak nie powiedziała nic na głos.
-Więc, co to oznacza? – wskazała na ich dłonie – Opowiedzcie mi wszystko.
-To po prostu miłość – odpowiedzieli, po czym delikatnie się pocałowali na oczach dziewczyn. Helga skryta za Roweną, która nie chciała pokazać, jak naprawdę się cieszy.
W końcu jej zdanie zawsze musi być na wierzchu.
*
Kiedy odnalazła zmieniacz, wiedziała, o co chodzi. Zrozumiała. Igranie z czasem zawsze niosło jakieś konsekwencje. Czasami złe, ale czasami dość... przyjemne.



* Thousand Foot Kruth- I see red

2 komentarze:

  1. Dziękuję ♥ Kurczę jesteś taka kochana ♥♥ I na pewno Cię zaproszę na osiemnastkę :3 A jak będziesz miała muchy w nosie to Cię nawet zaciągnę siłą ^^

    A teraz magiczna chwila

    ...

    ...

    ...

    ...

    ...

    ...

    KOBIETO TO BYŁO GENIALNE. I Ty mi pierdzielisz, że nie umiesz pisać takich scen...

    Jak zwykle cud, miód i malina. Pięknie, sasmaczyście, zajebiście. Jestem z Ciebie naprawdę dumna. Wiem, przez jakie męki przechodziłaś i... cholerka jasna. Milion razy będę mówiła, że jestem z Ciebie dumna. Nic na to nie poradzę :P *śmieje się*

    1000000/10

    Wygrałaś życie.

    Pozdrawiam serdecznie, ściskam Cię mocno. I powodzenia w szkole! :3

    PS Mówiłam Ci, że lubię niedźwiedzie uściski? ♥♥♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojeju >////< Za nic nie mogłabym przegapić wydarzenia roku 2017 xD
    Skoro tak twierdzisz, to chyba umiem xD Nigdy nie pisałam, więc nie mam porównania. To moje dziewicze opowiadanie z taką sceną.
    Cieszę się, że ten "prezent" Ci się spodobał.
    Również pozdrawiam, ponownie życzę wszystkiego najlepszego i też życzę powodzenia w szkole. Mam nadzieję, że nam obydwu nowe licea się spodobają.
    Ps. Ja też lubię :P

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy