4 września...Przynajmniej
tak mówi mój kalendarz. Szkoła na dobre się rozpoczęła, jednak
nie z tego powodu jest ta miniaturka... Otóż dzisiaj mija 16 lat,
odkąd na świat przyszła mała Jordbaer. Starzejemy się, co? :D
Mam nadzieję, że za dwa lata zaprosisz mnie na zajebistą
osiemnastkę :3 Dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności. Weny i
krainy gejozy na własność. Zapraszam ciebie do czytania
tego...Ekhem dzieła. I innych oczywiście :D
Uwaga: Miniaturka
zawiera pewne sceny, więc dowodzik proszę. Znajduję się tam wątek
yaoi, czyli miłości męsko-męskiej, więc jeżeli jesteście
przeciwko, to w górnym prawym rogu jest krzyżyk. Zostaliście
uprzedzeni.
Ps. Błędy w mowie
pijanego Godryka zostały zamierzone.
Zakręceni w czasie
Dzień był upalny.
Tak upalny, że nic nie dało się robić. Nuda była wszechobecna,
ogarnęła wszystko, co tylko się dało.
Hogwart, dopiero co
wybudowany, dawał cudowne uczucie chłodu. Kamień nie łatwo się
nagrzewał.
Sierpień w całej
swojej krasie rozwinął swoje skrzydła i nie chciał łatwo odejść,
chociaż zbliżał się ku temu czas. Nie pozwolił od dwóch tygodni
na żaden deszcz. Zielona trawa, która okrywała okoliczne ziemie
była już matowa. Straciła swój piękny malachitowy odcień na
rzecz zgaszonego oliwkowego koloru. Gleba, aż prosiła się o kroplę
wody.
W całym zamku
panowała względna cisza, przerywana od czasu do czasu ziewnięciem,
bądź mamrotaniem pod nosem.
Helga leżała w
swoich komnatach, na gigantycznym łożu. Zaczarowane wachlarze
poruszały się rytmicznie, dając poczucie wiatru.
Kilka pięter wyżej
Rowena siedziała przy swoim wielkim mahoniowym biurku, zasłanym
tonami kartek. Popijała lemoniadę i sporządzała notatki na temat
swojego nowego ulepszonego wynalazku. Był to mały zegarek, a
przynajmniej na taki wyglądał, chociaż w tych czasach nawet czegoś
takiego nie było. Okrągły, wykonany ze złota, wiszący na długim
łańcuszku.
N. nr 23
Zmieniacz czasu – wersja 2. 0
Wprowadzone
zostały poprawki. Teraz obiekt może przenosić się w przyszłość.
Ostatnia próba zakończyła się krótkim wypadem godzinę naprzód.
Nie zostały zauważone żadne nieprawidłowości. Kontinuum nie
zostało naruszone, jednakże sądzę, że nie powinno się zbytnio
ingerować w wydarzenia. Zasady działają tak samo, jak w przypadku
podróży w przeszłość, jednak nie ma obaw co do spotkania samego
siebie. Patrz: Notatka nr 13. Nie zostały sporządzone testy na
podróże dalekobieżne. Istnieją wątpliwości co do trwałości
materiału.
Ciche skrobanie
piórem niosło się po całym pomieszczeniu. Rowena odeszła na
chwilę od biurka, by rozprostować kości. W głowie przebiegały
jej tysiące myśli. Tyle wątpliwości, tyle zagadnień.
Długi czarny
warkocz obijał się o jej plecy.
- Coś trzeba
wymyślić – mówiła do siebie. – Sama nie mogę się przenieść,
za duże niebezpieczeństwo... Ktoś inny, ale kto?
Nagle usłyszała za
uchylonymi drzwiami syk. Nathaira wracała do swego pana. Piękny wąż
o szmaragdowych łuskach znikał między korytarzami, zmierzając do
położonych w lochach komnat Salazara.
- Salazar... -
Rowena uśmiechnęła się pod nosem. Znalazła wyjście. Upiecze
dwie pieczenie na jednym ogniu.
I to niby Slytherin
był nazywany tym przebiegłym... Gdyby inni o tym wiedzieli...
*
Godryk nie mógł
usiedzieć w miejscu. Jego miedziane włosy lśniły w blasku słońca.
Helga odpoczywała i nie miał serca, by jej przeszkadzać, więc
poszedł do Roweny.
Rawenclaw była
czymś widocznie podekscytowana, ciągle podchodziła do biurka,
poprawiała coś w stosie kartek i kazała mu iść, gdyż była
zajęta. Młody mężczyzna nie bardzo rozumiał, co tak bardzo ją
odciąga od rozmowy z przyjacielem, ale usłuchał jej. Nie pozostało
mu nic innego jak zejście do gniazda węża, jak nazywał pokoje
jego najlepszego przyjaciela Sala.
Przeszedł przez
prawie cały zamek, by zejść do lochów. Przyjemny chłód przyjął
go w swoje ramiona. Gryffindor, aż westchnął z tej przyjemności.
Drzwi do komnaty
Salazara były uchylone. Godryk nie kłopotał się pukaniem do
drzwi.
- Sally! –
krzyknął na powitanie.
Widok jego druha
siedzącego z jakimś woluminum na kolanach i Nathaire na ramionach w
ogóle go nie zaskoczył. Czarodziej przewrócił oczyma. Był dość
przystojnym mężczyzną. Czarne włosy, lekko rozwichrzone, blada
cera oraz wysokie kości policzkowe nadawały mu arystokratyczny
wygląd. Niejedna kobieta marzyła, aby to z nią się związał,
jednak Salazar interesował się tylko swoim wężem... no i
książkami. Nie, żeby Godryk się tym interesował. Nie, on tylko
obserwował.
- Ile razy mówiłem,
żebyś tak nie mnie nie nazywał?
- Gdzieś z milion,
ale kto by liczył? – Godryk wybuchnął śmiechem.
- Po coś przyszedł?
Helga ani Rowena nie mają dla ciebie czasu?
Salazar zdjął
wężycę z ramion i położył na oparciu fotela. Stał on razem z
drugim do kompletu w centrum pomieszczenia. Pokój był nieco
mroczny, jedyne źródło światła dawało iluzoryczne okno. Do
ścian przylegały półki zawalone pozycjami o wszelkich rodzajach
magii.
- Nudzi mi się –
poskarżył się Gryffindor. Padł na drugi fotel.
- To idź, utop się
w jeziorze. Zabawa musi być przednia – zasugerował Slytherin.
- Bardzo śmieszne,
Sal. Weź, chodź ze mną na błonia. Zróbmy coś.
- Godryku, jest
upał. U p a ł. Czego tu nie rozumiesz?
- Po prostu powiedz,
że nie chcesz zepsuć tej swojej bladej cery – odparł Godryk
piskliwym kobiecym głosem.
Slytherin wykrzywił
usta w parodii uśmiechu.
- Zachowujesz się
jak dziecko.
- Ktoś z nas dwojga
musi, skoro ty zachowujesz się, jakby ci kij od szczotki włożono...
- Nie waż się
dokończyć – przerwał czarnowłosy.
- ... w dupę –
Godryk niezrażony dalej ciągnął. – Po prostu chodź ze mną.
Bogowie, niech on
przestanie. Inaczej Natheire dostanie jego na obiad –
pomyślał Salazar.
- A
co będę z tego miał?
- Przyjemność
spędzenia czasu z kumplem – odparł słodko rudowłosy. Rozłożony
wygodnie na fotelu, to on zdawał się „panem na włościach”, a
Slytherin jego gościem.
Ciemnowłosy
czarodziej bacznie przyglądał się swojemu kompanowi. Uśmiech
błąkał mu się na ciemnoczerwonych ustach. Tak, Gryffindor zawsze
był w dobrym humorze w przeciwieństwie do niego, wiecznego
ponuraka. Godryk był jego odwrotnością. Odważny, a raczej pełny
swego rodzaju brawury, nie bał się niczego. Każdą przeszkodę na
jego drodze taranował niczym gryf. Nie obawiał się żadnych
konsekwencji swoich działań.
- Dasz mi później
spokój i nie wyjdziemy z zamku – zażądał Salazar.
- Twardo stawiasz
warunki, Sally.
Salazar zgromił
przyjaciela spojrzeniem. Wiedział, że wygra.
- Nie patrz tak na
mnie... No dobrze, zgoda.
Na twarzy
czarnowłosego pojawił się cień uśmiechu.
- To gdzie będziesz
mnie dręczył? – spytał szczerze zaciekawiony.
- Idziemy do Helgi –
wyszczerzył się Godryk. Wiedział, że jedynie to bardziej dobije
Sala, niż jego towarzystwo.
- Tylko nie to –
jęknął drugi.
- Jestem przy tobie.
Podczas drogi do
komnat Hufflepuf, rudowłosy śmiał się pod nosem. Jego przyjaciel
natomiast szedł tak, jak na szafot.
*
Rowena musiała
obmyślić cały plan. Nie mogła tak po prostu iść do Salazara i
poprosić o pomoc. Po pierwsze: odmówiłby. Nie w jego stylu była
bezinteresowność. Po drugie: Bogowie, przecież ma swoją dumę. Po
trzecie: Musiała zrobić coś w końcu z Sallym i Goddym. Nawiasem
mówiąc, nadal nie wiedziała, kto ich tak przezwał.
Byli tak słodko
nieświadomi swoich uczuć... Albo byli aż takimi durniami.
Nie bez powodu była
uznawana za najmądrzejszą czarownicę. Obserwowała, a to było
kluczem do jej wiedzy.
Każdego wieczoru,
który spędzali wspólnie we czwórkę Rowena przyglądała się
pozostałym.
Helga zawsze coś
pisała. Ravenclaw podejrzewała, że być może są to listy do
pewnego czarodzieja, Williama Smitha, który mieszkał w pobliskiej
wiosce.
Kolejno rzucała
okiem na Salazara. On zawsze siedział z nosem wetkniętym w opasłe
tomiszcza. Na ten widok robiło się jej ciepło na sercu. Warto było
wiedzieć, że nie tylko ona to robi. Czarodziej był tak zaczytany,
że zapomniał o towarzystwie swoich przyjaciół.
Na sam koniec
zostawiała sobie Godryka. Godryka, którego tak łatwo było
przejrzeć. Był jak duże dziecko. Tak otwarcie wyrażał swoje
emocje, nie zwracał uwagi na żadne konwenanse.
W przeciwieństwie
do reszty on nie zajmował się niczym szczególnym, nic nie zdołało
zainteresować go na wystarczająco długi czas... Cokolwiek robił i
tak porzucał to po pewnym czasie, a później wpatrywał się w
Salazara.
Nie robił tego
natarczywie, po prostu raz po raz zerkał, jakby upewniał się, czy
tamten jeszcze siedzi. Przez głowę Roweny przemykała myśl, że
może robi to nieświadomie. W końcu przecież każdemu się to
zdarza. Zawieszamy wzrok na czymś, zapominamy się i dopiero po
chwili orientujemy się, co robimy.
No właśnie! –
pomyślała Rowena. – Godryk robi to zbyt często, by mógłby
być to przypadek.
I właśnie dlatego
nie mogła tego tak zostawić! Musiała coś zrobić. Jak na przykład
pchnąć ich do działania...
Dlatego powstał
Plan Idealny.
Salazara trzeba było
przechytrzyć, zmusić do pomocy tak, aby myślał, że to przypadek.
Rowena nie chciała
marnować czasu. Wzięła ze sobą kufer i zeszła do Helgi, gdyż
wiedziała, że chłopcy się tam znajdują.
Komnaty jej
przyjaciółki znajdowały się obok kuchni. Już zbliżając się do
nich, Ravenclaw usłyszała dźwięk śmiechu Godryka i podniesiony
głos Hufflepuff.
Pierwsze co
zobaczyła to dwóch mężczyzn. Sal stał tuż przy drzwiach, przez
co potrąciła go, a drugi siłował się z wachlarzem... Z
wachlarzem...
- Co tu się
wyrabia?! – krzyknęła.
- To, co widzisz –
odpowiedziała Helga. – Przyszli tu do mnie. Znowu nie chcą mi dać
spokoju, więc zajęłam czymś Godryka.
- A tym czymś jest
potyczka z twoim zaczarowanym wachlarzem?
- Niczego innego nie
miałam na podorędziu – usprawiedliwiła się Hufflepuff.
- Finite
incantatem – rzuciła czarnowłosa – Salazarze, ty też
mógłbyś coś z tym zrobić, a nie stać jak... No mniejsza z tym.
Wachlarz zmalał i
przestał okładać Godryka. Ten cały obolały podszedł do
przyjaciela i wymierzył mu kuksańca w bok.
- I co tak stałeś!
Roweno czemu tu przyszłaś, przecież byłaś u siebie?
- Wyjeżdżam –
oświadczyła. Oczy jej zamigotały. Na razie wszystko szło bez
problemu – Dostałam sowę od matki, wrócę za dwa dni.
- Czy coś się
stało? – zatroskała się Helga.
- Źle się czuje,
chciała, abym przyjechała. Mam do was, a w szczególności do
ciebie Godryku, prośbę. Pod żadnym pozorem nie wchodź do mojego
pokoju. Uwierz mi zauważę, gdyby coś zostało chociażby
przesunięte.
- Postaram się –
Godryk się uśmiechnął. – Sam tam na pewno nie wejdę.
Rowena zlustrowała
go spojrzeniem.
- Salazarze, pilnuj
go. Proszę cię.
Slytherin do tej
pory milczący, kiwnął głową.
- Zupełnie jakby to
cokolwiek dało, ale zrobię, co się da.
- Dziękuję –
Rowena uśmiechnęła się w duchu. Już sobie wszystko wyobraziła.
Idealnie – Muszę się zbierać. Uważajcie na siebie.
- Pa –
odpowiedziała cała trójka jednym głosem.
Rawenclaw co prawda
nie dostała listu od matki i wcale nie planowała żadnego wyjazdu.
W ogóle nie zamierzała ruszać się z zamku. Planowała przeczekać
te dwa dni w Pokoju Życzeń. Sama go zbudowała i zaczarowała tak,
aby pojawiał się, gdy ktoś znajdzie się w potrzebie. Dopiero
teraz miała okazję go wykorzystać.
*
Nie minęło parę
minut, gdy obydwoje, Gryfindor i Slytherin opuścili komnaty Helgi.
Salazar odetchnął z ulgą. Nie lubił, gdy Helga prawiła mu morały
o jego osobie. O tym, jaki ma paskudny charakter, że żadna kobieta
nie zechce się z nim związać i o milionie innych bzdur.
- Sally...?
- Tak?
- O czym myślisz? –
spytał zaciekawiony Godryk. Salazar wyglądał tak, jakby myślami
był gdzie indziej. Zamglone spojrzenie, wzrok wbity w sufit.
- O niczym – zbył
go. – Gdzie mnie prowadzisz, tak w ogóle?
- Do Roweny
oczywiście – Gryffindor uśmiechnął się. Psotne iskierki
zabłysły w jego piwnych oczach.
Salazar przystanął.
Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Przecież jej
obiecałeś.
- O nie!
Powiedziałem, że się postaram, a to całkowicie zmienia plan
rzeczy. Poza tym powiedziałem, że nie pójdę tam sam. A ty
przecież idziesz ze mną.
- Nie zamierzam
przyłożyć do tego ręki. Znam cię, popsujesz coś, nawet niczego
nie dotykając.
- Sally, proszę
cię. Naprawdę ten brak wiary we mnie tak boli – Gryffindor
teatralnie położył dłonie na sercu.
- Nic z tego, nie
zamierzam podpaść Rowenie. Wiesz, jaka jest, gdy się wkurzy.
Salazar był
zdecydowany. Teoretycznie nic już nie mogło skłonić go do zmiany
zdania. Jego czarne oczy błyskały piorunami.
Godryk nic nie
powiedział, tylko zrobił błagalną minę.
- Nic z tego. To nie
działa. Jesteś na to za stary.
- ...
- Nie.
Gryffindor osunął
się na kolana. Twarz Salazara pokrył lekki rumieniec.
- Wstawaj –
szarpnął rudowłosego do góry – Przestań, a pójdę. Dobrze?
Godryk uśmiechnął
się.
- Wiedziałem, że
to zadziała.
- Tylko się
zachowuj. Proszę. Inaczej Rowena mnie zamorduje.
- Jasne.
*
Komnaty Roweny były
umieszczone obok jednej z głównych wież. Chłopcy otworzyli drzwi
zaskoczeni brakiem zaklęć ochronnych.
- Dziwne –
powiedział Salazar.
- Sam widzisz. To
tak jakby pozwolenie – zauważył rudowłosy.
Salazar prychnął.
Salon był skromnie
urządzony w niebieskim i czarnym kolorze. Kamienny kominek stał na
końcu przeciwległej ściany, a przed nim znajdował się fotel. Nic
szczególnego się w nim nie znajdowało, więc Godryk pociągnął
Salazara do drzwi znajdujących się po lewej stronie. Był to jej
gabinet. Stały tam przeróżne rzeczy. Na biurku leżał stos
kartek, co Gryffindor zupełnie zignorował, a obok niego mały
okrągły przyrząd.
Po prawej stronie
biurka stała żerdź, na której zwykle siedział Bran. Kruk Roweny,
którego dostała w prezencie od Helgi na dziewiętnaste urodziny.
Teraz jednak towarzyszył swojej pani. Oprócz tego przy ścianach
stały półki z książkami, tak samo, jak u Salazara. Tylko ich
dwoje z całej czwórki szanowało słowo pisane.
Godryk oczywiście
nie potrafił utrzymać rąk przy sobie.
- Spójrz na to! Tak
śmiesznie wygląda.
Trzymał w rękach
właśnie to małe urządzenie, które leżało na biurku.
- Odłóż to.
- Nie ciekawi cię,
co to jest?
Ciemnowłosy
podszedł do niego i wyrwał przedmiot, jednak zanim odłożył go na
miejsce, w oczy rzuciła mu się pewna notatka.
Pobieżnie przebiegł
po niej oczami, które z czasem stawały się coraz większe od
niedowierzania.
- Co ci jest? –
spytał zdziwiony zachowaniem kolegi Godryk.
- To jest zmieniacz
czasu. To nad tym ostatnio pracowała.
Slytherin z wręcz
nabożną czcią dotknął urządzenia. Teraz był nim zafascynowany.
Trzymał coś, co mogło pozwolić na dowolne podróżowanie w
czasie.
Oczy Godryka
rozszerzyły się. Do głowy wpadły tysiące myśli, jedna
dziwniejsza od drugiej. I bardziej niebezpieczna. A gdyby tak...?
- Co tam pisze?
- Może przenieść
cię w przeszłość i w przyszłość. Co prawda nie został jeszcze
do końca przetestowany, ale bogowie... Jakie to daje możliwości.
Tu jest kolejna kartka... Hmm. Obsługa.
- Tak? – spytał
zaciekawiony Godryk.
- Kluczem są te
wskazówki. Trzeba je okręcić dookoła własnych osi. Może gdzie
indziej są dokładniejsze informacje.
Slytherin odłożył
przyrząd. Bardziej zainteresował się leżącym obok stosem
papierów, dlatego nie zauważył jak Godryk z niebezpiecznym
błyskiem w oku wziął do ręki zmieniacz i zaczął okręcać
wskazówki w prawą stronę.
Jedno. Dwa.
Dziesięć. Coraz szybciej i szybciej, aż nie ich zatrzymać.
- Sally!
Ciemnowłosy
poderwał głowę do góry i zobaczył jak Godryk zaczyna się
rozmazywać, otulony jakąś białą poświatą. Trzymając w jednej
dłoni plik kartek, drugą wyciągnął w kierunku przyjaciela, chcąc
go złapać.
Nic z tego. Mgła
objęła również jego. Wszystko dookoła nich jakby szybciej się
poruszało. Zmieniało położenie. Widzieli światło dnia, jak i
księżyca za nocy. I to w mgnieniu oka. Stali jak skołowani.
Stopniowo wskazówki
zaczęły zwalniać. Obaj usłyszeli ostatnie zgrzytliwe przesunięcie
dużej strzałki. Poświata zniknęła, a oni osunęli się na
kolana.
- COŚ TY
NAJLEPSZEGO NAROBIŁ! – krzyk Salazara rozniósł się w czasie.
*
Pierwszy podniósł
się rudowłosy. Rozejrzał się dookoła. Zobaczył duży pokój z
czterema łóżkami, które nie przypominały tych mu znanych.
Kolorystyka pokoju nie zmieniła się wcale. Nadal królowała tam
czerń i błękit. Z pokoju odchodził korytarz i schody, które
ciągnęły się w górę.
Usiadł na jednym
łóżku, czekając, aż Salazar się uspokoi.
- Ty idioto!
Kretynie – przeklinał Slytherin. – Nawet nie wiesz, do czego
doprowadziłeś! Muszę coś wymyślić. Doczytać.
Rzucił się na
kartki, które wypadły mu podczas upadku, jak głodny na jedzenie.
Oczy przebiegały po linijkach tekstu.
Godryk milczał. No
cóż, co się stało, to się nie odstanie. Poza tym i tak wierzył,
że Salazar coś wymyśli. To on był od rozwiązywania problemów,
które on narobił.
- Powiedz mi, w
którą stronę kręciłeś i wiesz, ile obrotów wykonałeś?
- W prawą... Nie
wiem. Straciłem rachubę po dziesięciu.
Salazar zbladł.
Spojrzał prosto w oczy Godryka.
- Przez ciebie
jesteśmy w przyszłości... I to powtarzam, przez ciebie, bliżej
nieokreślonej. Po co w ogóle ruszałeś zmieniacz?!
- No... Żeby
wypróbować – odparł cichym głosem Godryk – Chociaż to i tak
mnie nie usprawiedliwia... Pisze coś tam na temat powrotu?
- Nie. Jedyna próba
podróży w przyszłość była bardzo krótka, bo tylko godzinę do
przodu. Wedy wystarczyło przekręcić wskazówkę o jedno oczko w
lewo. Nie było mowy o długodystansowych... Jak i o możliwości
powrotu z nich. Może nawet tu utknęliśmy!
-Może spróbuj nas
cofnąć? Zobacz czy zmieniacz działa?
Czarnowłosy
czarodziej powstrzymał się przed uderzeniem się w czoło. Jak mógł
na coś takiego nie wpaść. Przekręcił wskazówki w lewą stronę.
Nic się nie stało. Małe pręciki stawiły mu opór. Widocznie po
takiej podróży potrzebowały czasu na kolejną podróż w czasie.
Salazar był na co
dzień dość spokojnym człowiekiem, ale tylko dopóki coś nie
wyprowadziło go z równowagi. Jego wiecznie blada twarz nabrała
teraz krwistoczerwonych wypieków, usta wykrzywiły się w grymasie
wściekłości. Żądał krwi.
- Nie patrz tak na
mnie Sal. Stało się.
- Stało się,
stało. Widzę. Ale cholera jasna coś trzeba zrobić! Po pierwsze
musimy ustalić, kiedy jesteśmy, bo miejsca pobytu nie zmieniliśmy
na pewno. Jesteśmy w Hogwarcie... Najprawdopodobniej w wieży, która
została przekształcona z komnat Roweny w sypialnie dla uczniów.
Godryk słuchał
uważnie. Nie wtrącał się.
- ... Musimy stąd
iść.
- Gdzie? Nie lepiej
tu zostać?
- Nie słuchałeś
mnie! – oburzył się Salazar.
- Słuchałem, ale
nadal nie rozumiem, dlaczego musimy stąd iść. Nie możemy
przeczekać?
- Pójdziemy się
rozejrzeć. Deportujemy się gdzieś, może do Londynu? W naszych
czasach to stolica. Następnie tutaj wrócimy w razie, gdyby nas
miało cofnąć.
Godryk spojrzał na
niego spod przymrużonych oczu.
- Zawsze moglibyśmy
inaczej spożytkować ten czas...
Slytherin zamilkł i
odwrócił się. Uszy mu poczerwieniały.
- Chodź i nie gadaj
– wymamrotał.
- O czym pomyślałeś?
– Gryffindor zaśmiał się- Sally, ty zbereźniku!
- To ja nie wiem, o
czym ty mówisz – odwarknął.
Wyszedł z
pomieszczenia, a Godryk nie mając innego wyjścia, ruszył jego
śladami. Przeszli przez salon i wyszli z wieży. Nigdzie jednak
nikogo nie zauważyli.
Z lekkim zdziwieniem
stwierdzili, że prawie nic się nie zmieniło. Jedynie na murach
pojawiły się nieznane im wcześniej obrazy. Portrety ze zdziwieniem
przypatrywały się gościom. Salazar przez chwilę wahał się co
zrobić, ale ubiegł go rudowłosy.
-Przepraszam was,
ale czy możecie nam powiedzieć, który rok teraz mamy?
Kobieta z
najbliższego portretu zdziwiona podniosła brew. Siedziała na
polanie i wachlowała się namalowanym wachlarzem. Dopiero teraz
Slytherin zdał sobie sprawę, że jest tak samo gorąco, jak w jego
czasach.
- Jest dwa tysiące
drugi rok. Dokładniej dwudziesty drugi sierpnia tego roku.
Godryk usłyszał
głęboki wdech. Wiedząc co za chwilę się stanie, powoli odwrócił
się w stronę swojego oprawcy.
- Ty... tysiąc
lat... Przeniosłeś nas o tysiąc lat naprzód – Salazar nawet nie
podniósł głosu. Mówił normalnym tonem, jednak Godrykowi stanęły
włoski na karku.
Kobieta z obrazu
przypatrywała się przedstawieniu z niemałym zaciekawieniem.
- Tysiąc lat... –
powtarzał cicho, a po chwili rzucił się na Godryka i zacisnął
dłonie na jego szyi – Zamorduję cię, ty baranie jeden!
Rudowłosy starał
się odsunąć od siebie Slytherina, jednak on pomimo drobniejszej
postury, nie dał się odczepić. Kotłowali się na oczach
przynajmniej dwudziestu postaci z obrazów, które nie mogły zrobić
nic innego jak patrzeć. Tylko jedna miała na tyle zdrowego
rozsądku, że zniknęła ze swojej ramy i przechodząc przez inne,
poszła do dyrektorki.
W którymś momencie
dwójka z założycieli runęła na podłogę. Godryk leżał
przygnieciony ciężarem Salazara. Ich twarze znajdowały się
niebezpiecznie blisko. Po raz pierwszy Godryk zauważył, że oczy
jego przyjaciela są bezdenną, czarną studnią, w której można
utonąć. Mógł policzyć jego długie rzęsy, rzucające cień na
policzki. Ciepło jego ciała, nawet w tak upalną pogodę sprawiło
mu przyjemność.
Salazar natomiast
czuł się tak, jakby świat dookoła nich zamarł. Oddech Godryka
owiewał mu twarz. Miał zapach pomarańczy. Pachniał tak słodko.
Czarnowłosy lekko przymknął powieki.
Do ich uszu dobiegło
ciche chrząkanie.
Salazar raptownie
wstał, przygniatając przy okazji nogę Godryka.
- Ałć! –
stęknął.
Stała przed nim
starsza kobieta. Miała czarne włosy, poprzetykane pasmami siwizny
zapięte w kok. Jej czarne, świdrujące oczy były częściowo
zasłonięte przez coś, co miała na nosie. Ani Salazar, ani Godryk
nie wiedzieli, co to jest.
- Przepraszam
bardzo, ale kim wy jesteście? – spytała surowym tonem. W prawej
dłoni trzymała uniesioną różdżkę.
Godryk spojrzał na
Salazara. Który będzie wszystko tłumaczył?
- Hmm. Czy możemy
pójść w bardziej prywatne miejsce? – wskazał na wiszące
portrety. Postacie stłoczyły się w ramach jak najbliżej nich, by
usłyszeć, co mają do powiedzenia.
Kobieta obdarzyła
ich uważnym spojrzeniem. Nie powiedziała nic na temat ich
staroświeckiego wyglądu ani ich wcześniejszego zachowania.
- Proszę iść obok
mnie. Jeden podejrzany ruch, a pożałujecie.
Nie wypowiedziała
już żadnego słowa, tylko w milczeniu gdzieś ich prowadziła.
Mężczyźni
spojrzeli po sobie, jednak po chwili speszeni, odwrócili się. Za
to, z zaciekawieniem przyglądali się zamkowi. Wszystko, było takie
jak w ich czasach, a minął przecież tysiąc lat. Ten sam upał, te
same chłodne mury.
Weszli do jednej z
wież. W ich czasach stanowiła miejsce zebrań, na których omawiali
swoje plany i pomysły w związku ze szkołą. Stanęli przed
posągiem chimery. Ją również poznawali. Czyżby naprawdę nic
się nie zmieniło na świecie? Zdziwił się Salazar.
- Zjednoczeni –
powiedziała czarownica, a chimera ukazała wejście.
*
Gabinet sprawiał
wrażenie przytulnego. W samym jego centrum stało biurko, a za nim
masa portretów. Czarnowłosy czarodziej podejrzewał, że to byli, a
raczej będą dyrektorzy jego szkoły. Zamilkły, gdy do pokoju
weszli goście. Dużo przedmiotów, które się tam znajdowały, nie
były znane Salazarowi.
Kobieta usiadła za
biurkiem.
- Słucham. Kim
jesteście i co tutaj robicie? – spytała ze stalową nutką w
głosie.
Salazar zdecydował,
że to on zabierze głos. Wezbrał w sobie pokłady odwagi i
powiedział:
- Ja jestem Salazar
Slytherin, a mój towarzysz to Godryk Gryffindor.
Słowa te zadziałały
jak bomba. Czarownica otworzyła usta ze zdumienia, jednak po chwili
się zreflektowała. Byli dyrektorzy zaczęli się przekrzykiwać.
- Na jakiej
podstawie mamy wam uwierzyć! – krzyknął jeden z nich.
- A czemu miałbym
kłamać? – spytał chłodno Slytherin.
- On nie kłamie –
rzekł mężczyzna wiszący za plecami kobiety. Był ostatnim
portretem i wyglądał na świeżo namalowanego. Czarne włosy i
równie mroczne oczy migotały na płótnie – Jego magia, ich magia
jest wyczuwalna w szkole. Łatwo ją rozpoznać.
- Jesteś pewien
Severusie?
- Tak – jeden z
dyrektorów zwany Severusem spojrzał prosto w oczy Salazara –
Wyczuwam pewne podobieństwo między nim, a Voldemortem. Przecież
był jego odległym potomkiem.
Slytherin przez
chwilę nie wiedział, o co chodzi. Jaki Voldemort, jaki potomek?
Przecież on nawet nie planował małżeństwa. Spojrzał na Godryka.
Jego mina wyrażała bezbrzeżne zdumienie. Nie odezwał się do tej
pory ani jednym słowem, co było dość podejrzane.
Czarownica
odetchnęła z ulgą.
- Skoro tak
twierdzisz... Przepraszam was za to wszystko. Od czego zacząć...
Nazywam się Minerwa McGonagall. W naszych, a raczej moich czasach
jestem dyrektorką Hogwartu. Powiedzcie mi, proszę, dlaczego
jesteście w tych czasach? Jakim cudem?
- Rowena wynalazła
przyrząd do podróży w czasie – pokazał narzędzie. W oczach
Minewry rozbłysło coś na kształt rozpoznania – Godryk
oczywiście musiał go tknąć i zmieniacz nas przeniósł. W
notatkach nie ma nic na temat powrotu.
- Wiem, co to jest
za urządzenie – powiedziała Minewra – Jednakże w tych czasach
już ich nie ma. Zostały zniszczone zaledwie trzy lata temu.
- Zniszczone? –
spytał Godryk.
- Tak. Chciałabym
powiedzieć więcej na ten temat, ale gdybyście wiedzieli o pewnych
sprawach, zaburzylibyście bieg historii. Im mniej wiecie, tym jest
lepiej. Na wszystko przyjdzie swój czas.
- Czy ktoś mógłby
nam pomóc z powrotem? Przyjrzeć się temu? – prosił Salazar. Nie
mogli przecież tutaj zostać.
Minerwa skinęła
głową.
- Oczywiście. Nie
możemy tego tak zostawić. Expecto Patronum – rzuciła
zaklęcie. Z jej różdżki wyskoczył mały kot – Przekaż
Hermionie i Filiusowi wiadomość, żeby się jak najszybciej u mnie
pojawili.
Kot zniknął im z
oczu.
- Oni na pewno razem
coś na to poradzą – stwierdziła dyrektorka – Skoro już tu
jesteście, to może chcecie się czegoś napić?
- Ja dziękuję, a
ty Godryku?
- Też nie –
powiedział lakonicznie. To było zdecydowanie nie w jego stylu.
Siedzieli przez
chwilę w milczeniu. Czarownica spoglądała na nich z
zainteresowaniem. Tak samo było z siwowłosym mężczyzną wiszącym
tuż obok Severusa. Po dłuższej chwili, gdy cisza stała się
nieznośna Godryk odezwał się tym swoim niskim barytonem.
- Czy w ciągu tych
wszystkich lat stało się coś, co można by zmienić?
Kobieta nerwowo
poruszyła się w fotelu.
- Tak – odparła –
stało się coś takiego. Niestety nic nie można zmienić. Pański –
tu zawahała się na chwilę – przyjaciel dobrze o tym wie.
Salazar zmrużył
oczy. Czy tylko on wyczuł tu sarkazm? Czy coś złego przydarzyło
się z jego winy?
Do gabinetu weszły
dwie postacie. Jedną z nich była młoda kobieta ubrana w spodnie.
Spodnie! Godryk myślał, że śni. Przecież to niemożliwe! Miała
brązowe włosy, które kręciły się w każdą stronę.
Drugą osobą był
bardzo niski czarodziej. Włosy i brodę pokrywała siwizna, jednak
jego oczy były pełne życia.
- O co chodzi
Minewro? – spytał – Kim są ci panowie?
Kobieta uważnie
przypatrywała się Salazarowi. Wydawał się jej znajomy, tylko nie
potrafiła nigdzie przypasować jego twarzy.
- To założyciele.
Godryk Gryffindor i Salazar Slytherin.
Dwójkę przybyłych
gości, aż zamurowało. Dziewczyna po chwili się ocknęła.
- Jego podobizna z
Komnaty Tajemnic nie jest w ogóle podobna – stwierdziła.
- Skąd o niej wiesz
– krzyknął Salazar. Nawet żadne z jego przyjaciół nie
wiedziało o jego sekretnej komnacie...
- Twoje
zwierzątko... – zaczęła dziewczyna, jednak przerwała jej pani
McGonagall.
- Hermiono! Nie
możesz nic zmieniać.
- Wiem pani
dyrektor, przepraszam. Po prostu teraz istnieje szansa, by to
wszystko nigdy się nie zdarzyło – usprawiedliwiła się.
-Czy ktoś może nam
wytłumaczyć, o co chodzi? - wtrącił Slytherin – To stało się
naprawdę irytujące.
Dyrektorka
westchnęła.
- Może na początek
przedstawię was sobie. To jest nasz nauczyciel zaklęć Filius
Flitwick, a ta młoda dama to Hermiona Granger.
- I to oni mają nam
pomóc? – spytał nieco sceptycznie Salazar.
-Tak. Filius jest
opiekunem domu Roweny Ravenclaw, a Hermiona była jedną z naszych
najlepszych uczennic. Była w Gryffindorze – skinęła głową
Godrykowi, który spojrzał z uznaniem na dziewczynę.
-Brawo! Przynajmniej
warto wiedzieć, że nie tylko do Roweny trafią wszystkie mózgi
świata. Widać odwaga idzie w parze z rozumem.
Salazar wywrócił
oczyma. Bez przesady.
Hermiona oblała się
rumieńcem.
*
Panna Granger i
profesor Flitwick zajęli się zmieniaczem. Hermiona, jako że miała
wcześniej styczność z tym przedmiotem, a przynajmniej jego nędzną
kopią, wiedziała już co nieco na temat jego działania w praktyce.
Niestety kluczową sprawą był fakt, że dwójka założycieli
pochodzi z przeszłości, a ich podróż była jedyną, o jakiej
słyszała, która dotyczyła skoku w przyszłość. Świadomość,
że trzymała w swoich dłoniach dzieło rąk Roweny Rawenclaw,
działała na nią piorunująco.
Najpierw zaczęli od
zadania par pytań. Jak doszło do podróży? Czy wiedzą coś więcej
na temat zmieniacza?
Hermiona czuła się
dziwnie w towarzystwie Slytherina. Wszystkie legendy i podania z
tamtych czasów opisywały go jako absolutnego wroga mugolaków,
jednak ona tego nie odczuła. Z ciekawości powiedziała mu o swoim
statucie krwi, by zobaczyć jego reakcję. On jednak był po prostu
zdziwiony, że ktoś niewychowany w czarodziejskiej rodzinie mógł
zostać jednym z najlepszych uczniów. Godryk w przeciwieństwie do
niego był zachwycony tym faktem.
Salazar przekazał
im zabrane notatki, jednak nie znaleźli w nich nic, co mogłoby im
pomóc. Zaczęli więc od dokładnego przejrzenia przedmiotu.
Następnie poszukali książki na temat zmieniaczy czasu, jednak
niczego nie znaleźli. Po paru próbach ponownego włączenia i
kolejnych porażkach doszli do niezbyt odkrywczego wniosku, do
jakiego doszedł sam Salazar.
Po prostu trzeba
było poczekać. I zrobić jak najmniej bałaganu – jak stwierdził
Filius.
A z tym było
naprawdę trudno. Problemem był nawet obiad w Wielkiej Sali.
*
Mniej więcej po
trzech godzinach ślęczenia przy zmieniaczu cała czwórka
zgłodniała. Nie namyślając się Hermiona wraz z profesorem
Flitwickiem zabrała założycieli do Wielkiej Sali. Była w niej już
Minerwa, Neville Longbottom, jako nowy nauczyciel zielarstwa oraz
Horacy Slughorn. Reszta nauczycieli jeszcze nie przybyła do
Hogwartu, by przygotować się na nowy rok szkolny. Grono
pedagogiczne zostało poinformowane o tej niebywałej sytuacji, więc
nie zdziwiło się na widok założycieli. W sumie, gdyby nie to, że
zostali uprzedzeni, iż to Godryk Gryffindor i Salazar Slytherin, na
pewno nie by ich za nich nie rozpoznali.
Wystarczyło
przetransmutować ich ubrania na bardziej nowoczesne i nikt nie
uznałby ich za czarodziejów pochodzących ze średniowiecza.
Szata Godryka
zmieniła się w sprane dżinsy i czerwoną koszulkę, a skórzane
buty w trampki. Salazar natomiast nie zrezygnował ze swojej
nieśmiertelnej czerni, no może nie w całości. Jego czarna szata
została transmutowana w czarne spodnie i ciemnozielony T-shirt z
nadrukiem węża. Gdy Hermiona zobaczyła końcowy efekt była bliska
wybuchnięcia śmiechem, ale w końcu to był Salazar Slytherin.
Czego innego można było się spodziewać?
Na czas wakacji
wszyscy jedli przy jednym stole. Założyciele usiedli po obu
stronach Minerwy. Następni siedzieli po prawej Hermiona oraz
Neville, a po lewej profesor Slughorn i Flitwick.
Na stole pojawiły
się już posiłki. Wszyscy zabrali się do jedzenia, jednak Godryk i
Salazar wręcz z przerażeniem w oczach patrzyli na nóż i widelec.
Godryk jako osobnik bardziej odważny wziął na wzór innych widelec
do ręki. Salazar nieco mniej pewny poszedł w jego ślady.
- Oh, no tak
zapomniałam się – powiedziała dyrektorka – W końcu w
dziesiątym wieku nie było sztućców.
- Sztućce –
powtórzył bezmyślnie Godryk.
- Tak, tak właśnie
się ich używa – pokazała Minerwa. Wszyscy przy stole z
zainteresowaniem przyglądali się sytuacji.
Godryk trzymał w
lewej ręce widelec, a w prawej nóż. Wbił oba w kotlet. Idąc za
radami dyrektorki, naśladował jej ruchy. Nieporadne krojenie
spowodowało wybuch śmiechu Salazara.
- Przepraszam –
powiedział, ale nadal się nie śmiał. Był to widok dość
niespotykany. W końcu nie raz Godryk starał się go rozśmieszyć,
niestety bezskutecznie.
- Ach, tak? Sam nie
umiesz lepiej – sarknął rudowłosy.
Z ust ciemnowłosego
zniknął uśmiech. Zastąpiła go zacięta mina, która świadczyła
o tym, że podjął wyzwanie. Wziął głęboki wdech.
Był on i kotlet.
Znikło wszystko dookoła nich. Z delikatnością wbił widelec w
kotleta, a nożem zgrabnie ukroił jego kawałek.
Z dumą rozejrzał
się dookoła. Każdy się śmiał. Po chwili się uspokoili.
- Oh, dobrze.
Rozumiemy, to dla was coś nowego – powiedziała Hermiona.
Salazar spojrzał na
Godryka. Ten uśmiechnął się przekornie.
- Wiedziałem, że
to zrobisz.
*
Po skończonym
posiłku Hermiona wraz z profesorem Flitwickiem wróciła do badań.
Godryk i Salazar nie byli im potrzebni, więc zostali w Wielkiej
Sali, gdyż nie mieli nic do zrobienia.
Pozostali zajęli
się swoimi sprawami, wskutek tego dwójka założycieli została
sama. Rudowłosy czarodziej wpatrywał się w Salazara. Ten również
się nudził. Zwykle w takich chwilach czytał książki, jednak
dostał surowy zakaz zbliżania się do biblioteki. Jeszcze
dowiedziałby się czegoś, co zmieniłoby całą linię czasową. Do
tej pory zastanawiał się, czy to, co już wiedzą nie spowodowało
jakiegoś załamania.
- Sally, nudzi mi
się – powiedział Godryk po pewnym czasie. Jak łatwo można było
się domyślić, słowa te napędzały machinę zwaną niemiłym
przypadkiem, która zawsze prowadziła do Czegoś. Tym Czymś była
przecież sama podróż w przyszłość.
- Nie. Tym razem nic
nie zrobisz. Na nic mnie nie zaciągniesz, nie zmusisz, nie
przekonasz. Nie! – Salazar wyrzucił z siebie słowa z prędkością
strzału z karabinu.
Rudowłosy niewinnie
zatrzepotał rzęsami.
- O co ty mnie
posądzasz? Możemy przecież po prostu wyjść na błonia. Przecież
nie zniszczymy tym całego świata.
W sumie... -
pomyślał Salazar – Nic złego się nie stanie. To tylko
spacer.
No i poszli.
Popołudniowe słońce przyjemnie grzało w plecy. Wiał lekki wiatr,
który porywał w swój taniec pierwsze opadłe liście. Trawę
upstrzyły kolorowe kwiaty, na których przysiadały pszczoły. W
powietrzu wisiał zapach mijającego lata.
- No i widzisz,
żyjemy – uśmiechnął się Godryk.
- Jeszcze.
- Ten twój
pesymizm. Zawsze mnie o coś podejrzewasz.
- To realizm –
zauważył Salazar. – I zawsze mam rację.
Gryffindor parsknął
z udawanego oburzenia. Obeszli dookoła całe błonia. Przeszli obok
dziwnego, atakującego ich drzewa, które żadne z nich nie
rozpoznało, zobaczyli Zakazany Las.
Słońce chyliło
się ku zachodowi, jednak nie zamierzali wracać do zamku, a
przynajmniej to Godryk ich powstrzymywał.
Nieświadomie doszli
już do granic Hogwartu.
- Może już
będziemy wracać? – zasugerował Salazar.
Godryk pociągnął
go jeszcze parę metrów w lewą stronę.
- Przepraszam, ale
nie mogę się powstrzymać – rudowłosy trzymając Sala za rękę,
aportując ich w nieznane miejsce.
*
W duchu Slytherin
przeklinał swoją naiwność. Jak mógł uwierzyć, że chodzi mu
tylko o cholerny spacer. Godryk przeniósł ich do miasta. Po
tabliczce zdobiącej kamienny mur wiedział, że jest to ulica
Pokątna. Kojarzył to miejsce. W ich czasach jeszcze był w planach,
które co chwila się zmieniały. Zarządzenia były przyjmowane by
po paru miesiącach, zostały ponownie odrzucone. Sam był przeciwko
budowania swoistej bramy między światem czarodziei i mugoli. Może
zmieni zdanie, gdy wróci? Poznał Hermionę Granger, która była
wprost zdumiewającą czarownicą, a w końcu pochodziła z rodziny
mugolskiej. Skłoniło go to myślenia o tym, że może jednak szlamy
nie są gorsze.
Jednak teraz jego
myśli przesłoniło coś innego.
- Czyś ty oszalał?!
– krzyknął, aż parę osób odwróciło się w ich stronę.
- Może trochę –
przyznał Godryk – Ale musiałem. Grzechem byłoby nie skorzystać.
- Wiesz, jakie to
może nieść konsekwencje?
- Pieprzyć to.
Carpe Diem.
Salazar spojrzał na
przyjaciela krzywym wzrokiem.
- Nie patrz tak na
mnie. Trzeba korzystać z życia. Możemy teraz poznać tyle rzeczy
nam niedostępnych – przekonywał Godryk.
Mina czarnowłosego
czarodzieja była pełna sceptycyzmu.
- Po prostu zrób
dla mnie tę przyjemność.
Rudowłosy pociągnął
Salazara w stronę jednego ze sklepów. Księgarnia była pełna
młodych ludzi, którzy widocznie dokonywali zakupów przed nowym
rokiem szkolnym.
- Tutaj nie –
mamrotał pod nosem Gryffindor. Skierował ich do małego budynku na
końcu jednej z ulic. Na wystawie leżały rysunki z postaciami,
które się ruszały. Ciało osób pokrywały osobliwe rysunki.
Napisy, zwierzęta, abstrakcyjne wzory.
Na szyldzie sklepu
widniał napis: Tatuaż&Piercing. Ta nieco egzotyczna nazwa
przyciągnęła uwagę Godryka. Z zainteresowaniem przyglądał się
przez okno, jak pewien czarodziej na zdjęciu uśmiecha się w ich
stronę, pokazując swój rysunek przypominający feniksa.
- Sal, ja też tak
chce – powiedział po chwili.
- Co?
- Chcę tatuaż,
myślę, że to doskonały pomysł – wypowiedział z patosem.
- A rób sobie, co
chcesz, masz moje błogosławieństwo – odpowiedział zgryźliwie
Salazar.
Rudowłosy spojrzał
na niego dziwnym wzrokiem.
- Ale przecież ty
idziesz ze mną – oświadczył, jakby to był najoczywistszy fakt.
Ciemnowłosy
zamrugał z niedowierzania. Niecałą sekundę później został
wciągnięty siłą do studia.
*
Studio było dość
małe, ale widać było, że jest czysto i sterylnie. Wzory tatuaży
wisiały na ścianach razem ze zdjęciami.
- Dzień dobry, w
czymś państwu pomóc – podeszła do nich około dwudziestoletnia
dziewczyna. Miała dość krótkie włosy, coś wiszącego z uszu i
rysunki na obu rękach. Ubrana w czerwoną koszulę i krótką
spódnicę o mało nie przyprawiła założycieli o zawał.
- My się rozglądamy
– powiedział Salazar, gdy lekko ochłonął.
- Może dać wam
katalog – spytała z miłym uśmiechem. Plakietka na jej koszuli
głosiła jej imię: Evelyn.
- Oczywiście –
wtrącił Godryk.
Dziewczyna podeszła
do kontuaru, na którym leżały dwa foldery.
- Proszę.
Rudowłosy pobieżnie
je przejrzał. Salazar w tym czasie siedział na fotelu obok.
W sumie... To
nawet ciekawie wygląda. A gdyby tak poprosić o węża? Hmmm –
myślał. Zawsze miał przy sobie sakiewkę z galeonami. Gdy
transmutowano mu ubrania, ona sama zmieniła się w portfel. Tylko
czy aby na pewno się na to zdecydować?
*
Mniej
więcej po godzinie było po wszystkim. Tatuażystka znieczuliła go
zaklęciem i zaczęła wykonywać u niego tatuaż węża. Po wielu
pytaniach i równie wielu odpowiedziach usłyszał dużo nowości. Na
przykład o tym, że niedawno świat czarodziejów przyjął od
mugoli mnóstwo nowych technik. Myśl ta go nieco dziwiła. Jak
to mugole ich wyprzedzili? Potrafili żyć równie dobrze, a możne
nawet lepiej bez magii? Niemożliwe
– stwierdził, ale taka była prawda.
Salazar był pod
wielkim zaskoczeniem, gdy zobaczył igły, którymi wkłuwała
atrament do ciała. Temu wszystkiemu przyglądał się Godryk, który
nieco wcześniej zdecydował się na tatuaż w kształcie gryfa.
Został poinformowany o tym, że nie może rzucać na siebie żadnego
zaklęcia kamuflującego przez minimum dwa tygodnie, dano mu
specjalną maść do wcierania każdego wieczoru w ciągu tego czasu,
a tak poza tym to nic specjalnego nie musiał robić.
Teraz to Salazar był
na jego miejscu. Czuł się nieco nieswojo, gdy widział tusz
rozlewający się pod skórą. Wywoływało to mały dyskomfort, ale
obeszło się bez bólu. Kontur węża się wypełniał.
Efekt był
niesamowity. Jak powiedziała Evelyn, zainspirowali się zwykłymi
fotografiami. Tak samo, jak w przypadku mugoli i zdjęcia, i tatuaże
były zastygłe, jednak dzięki zaklęciom czarodzieje wprawili oba w
ruch. Dzięki temu jego tatuaż węża poruszał się jak w
rzeczywistości, otwierając paszczę i wyszczerzając kły jadowe.
Leżał zwinięty na jego klatce piersiowej.
Na zakończenie dała
mu tubkę z tą samą maścią, którą otrzymał Godryk.
- Wiesz, co masz z
tym z robić, Sal?
Salazar skinął
głową. Musieli się jakoś przedstawić i zdecydowali się na swoje
przezwiska.
Ciemnowłosy
zakładał swoją zieloną koszulkę. Godryk w tym czasie mógł
spokojnie przypatrzeć się ciału swojego przyjaciela. Salazar był
szczupły, jednak nie w ten chorobliwy sposób. Łapczywie chłonąć
wszystkie szczegóły, bo wiedział, że nie prędko nadarzy się
kolejna okazja.
Nagle usłyszał
ciche chrząknięcie. To Evelyn. Patrzyła w jego stronę...
Kompletnie o niej zapomniał. Podeszła do niego bliżej i szepnęła
na ucho.
- Sądzę, że on
też może coś do ciebie czuć – stwierdziła ze stanowczą
pewnością.
- Tak sądzisz –
odszepnął.
- Ja to wiem, mój
drogi – dziewczyna puściła do niego oko. – Przez cały ten
czas, też patrzył na ciebie. To coś znaczy. Uwierz mi na słowo.
Godryk spojrzał na
nią niepewnie. Ta poklepała go po ramieniu.
- Będzie dobrze,
powiedz mu to.
Salazar w tym czasie
skończył się ubierać. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę.
- Razem za oba
tatuaże będzie dwadzieścia dwa galeony.
Godryk lekko się
skrzywił, ale nic nie powiedział. W końcu wszystko kosztuje. W tej
kwestii nic się nigdy nie zmieni.
- Po połowie –
zwrócił się do Sala.
- Dobrze.
Gdy zapłacili
pożegnali się z Evelyn.
- To do zobaczenia
chłopcy, może kiedyś przyjdziecie po coś nowego? – uśmiechnęła
się Evelyn.
- Raczej nie,
jesteśmy przejazdem – powiedział Godryk – Do widzenia.
*
Gdy wyszli ze
studia, Godrykowi nagle zrobiło się ciężko na sercu. Czyżby
ta dziewczyna miała rację? Czy jego uczucia stały się tak
oczywiste? Sam nie wiedział, kiedy to wszystko się zaczęło.
Może to żyło w nim od samego początku, najpierw zaczajone, by
dopiero teraz wychylić się z ukrycia ze zdwojoną siłą.
Ulica Pokątna nadal
była zatłoczona. Chociaż zniknęła już większość dzieciarni,
pojawili się za to ludzie wracający z pracy.
- Czemu milczysz? –
spytał Salazar. Teraz był spokojniejszy niż wcześniej. Widocznie
przeszła mu już złość za to „uprowadzenie” z Hogwartu.
- To nic. Po prostu
się zamyśliłem. Może wejdziemy jeszcze tutaj – wskazał na
pobliski pub o nazwie Dziurawy Kocioł – i wrócimy do Hogwartu?
Może wymyślili coś, co nas wróci – zaproponował Gryffindor.
- Dobrze – zgodził
się Sal.
Pub wyglądał dość
przeciętnie. Nie oszałamiał czystością ani nie wymuszał
odruchów wymiotnych za sprawą brudu.
Założyciele
zauważyli paru mężczyzn siedzących przy stolikach, jedzących
jakiś posiłek i pijących coś w swoich szklankach. Podeszli do
baru.
- Co chcecie? –
spytała barmanka. Miała długie blond włosy i ładne niebieskie
oczy.
- Hmm, a co
polecasz? – powiedział Godryk.
- Zależy. Coś
lekkiego to piwo kremowe. Jeżeli po prostu was suszy to może
Ognistą Whisky, ale gdy zależy wam, na urżnięciu się to polecam
polską wódkę – roześmiała się serdecznie.
W oczach Godryka jak
zwykle zalśniły iskierki. Musiał to wszystko wypróbować.
- Dla mnie
wszystkiego po kuflu.
Salazar wybałuszył
oczy, a barmanka po prostu nie dowierzała.
- Nie powstrzymam
cię, prawda?
- Nie – uśmiechnął
się Godryk.
- Nie wiesz, na co
się piszesz, ale jak chcesz. A ty? – skierowała słowa do Sala.
- Piwo kremowe.
Nalała po czterech
różnych szklanek po jednym z alkoholi.
- Proszę, a ty
uważaj na niego.
- Ktoś musi –
powiedział ciemnowłosy. – Nie wybiję mu tego z głowy, jest zbyt
uparty.
Blondynka ze
zrozumieniem pokiwała głową.
- Hej, Hanna. Daj
jeszcze jedną Ognistą – krzyknął jeden z mężczyzn przy
stoliku.
- Okej, Theo.
Założyciele
odeszli do stolika w samym kącie pubu. Godryk z uśmiechem na twarzy
upił łyk whisky. Teraz nie przejmował się uczuciami. Rozkoszował
się smakiem piekącej na podniebieniu Ognistej.
- Musisz? Upijesz
się, jak nic. Aż tak ci na tym zależy?
- No nie, ale muszę
to wypróbować dla dobra przyszłości. Ktoś to w końcu wynalazł,
więc trzeba będzie temu ktosiowi pomóc.
Slytherin pokiwał
głową z niedowierzaniem. Wychylił łyk piwa kremowego. Już zaczął
planować ich powrót do Hogwartu. Deportować się po alkoholu? Nie.
Rozszczepienie gwarantowane. Może wynająć pokój? Jakie jest
prawdopodobieństwo, że nie zauważą ich nieobecności?
- Ej, nie zamartwiaj
się, nie wiadomo czym – powiedział Godryk. – Chcesz łyka?
- Nie. Ktoś musi
być trzeźwy – zauważył Salazar.
- Jak chcesz. To
jest cudowne.
Już wkrótce kufel
od whisky był pusty. Po rudowłosym na razie niczego nie było
widać. Następnie zabrał się za piwo kremowe, jednak według
niego było zbyt łagodne, jak na jego upodobania.
- Wie-eesz, co
Sally? – spytał już nieco bełkotliwie Godryk.
- Mhm...? –
mruknął ciemnowłosy.
- Taa wó-ddka.
O-ona jest dobra. Polska... To mi coś mówi. Pamię-hik-tasz jak
byliśmy ostatnio u Mieszka na chrzcie? Trze-eba mu powiedzieć, że
idzie w dobrym kie-erunku.
Slytherin zmierzył
go spojrzeniem.
- Raczej nie.
- Sally, nie bądź
po-onurakiem. Hik – u Godryka pojawiła się czkawka – Wypij!
Podetknął szklankę
wódki pod usta ciemnowłosego.
- Nie – odparł
spokojnie. Wiedział, że jak się wkurzy to i tak nic nie da.
- Proszę, hik! Jak
się napijesz – hik! – to ja będę gssszeczny.
- Wątpię.
- Jak chcessz,
więcej dla mnie.
- Jesteś
obrzydliwy.
- Dzięki, ale ja
wiem – zaczął Godryk.
- Co wiesz?
-Że potrafisz być
– hik – miły. Widzę, to gdy na ciebie – hik – patrzę.
Kochasz Nathaire. Lubisz mnie, Rowenę i nawet – hik – Helgę.
Lubisz udaaawać, że tak nie jest. Hik! Odtrącasz nas, dlatego, że
się – hik – boisz.
Salazar zacisnął
szczęki.
- Jesteś pijany.
Nie wiesz, co mówisz.
- Mam rację – hik
– dlatego się wypierasz – Godryk pochylił się w stronę
przyjaciela. Jego oczy błyszczały jak rozgwieżdżone niebo.
- Chyba masz już
dosyć.
Salazar wstał
gwałtownie od stolika. Podszedł do baru, gdzie stała Hanna.
Właśnie włączyła jakiś przedmiot, z którego popłynęła
muzyka.
- Nie ma tu
przypadkiem dwóch wolnych pokoi?
- Hmm, poczekaj
chwilę – dziewczyna wyciągnęła spod kontuaru księgę – Jest
tylko jeden, ale dla dwóch osób. Chcesz? W tym stanie, to on raczej
nigdzie nie dojdzie – zauważyła.
- Właśnie widzę.
Biorę ten pokój.
- Masz kluczyki.
Pokój 112 na pierwszym piętrze, Na samym końcu korytarza, po
lewej. Za jedną noc i ten cały alkohol będą dwa galeony.
- Dziękuję –
podał pieniądze i odszedł do Godryka, który smętnie popijał
resztkę wódki.
- Hej, chłopie.
Wstajemy. Musisz odpocząć i wytrzeźwieć.
- Ale ja – hik –
jestem tszzesfy – wybełkotał rudowłosy.
- A ja jestem wróżką
– powiedział sarkastycznie Salazar, biorąc pod ramię przyjaciela
– Nie możliwe jest to, abyś się doprowadził do takiego stanu.
Pod ostrzałem
innych ludzi z pubu wywlekł Godryka na schody. Krok po kroku
wspinali się na górę. Cały ciężar rudowłosego spoczywał na
barkach Sala.
- Dalej chłopie.
Pomóż mi – wysapał.
- Jestem zmęczony,
hik – powiedział Gryffindor.
- I niedługo
trafisz do łóżka.
- Z tobą – hik –
zawsssze.
Ciemnowłosy
zarumienił się. W końcu to tylko pijacka gadanina. Połowę z
tego, co teraz mówi, jutro zapomni. Gdy dotarli pod pokój,
przytrzymał Godryka i otworzył drzwi.
Pomieszczenie było
małe, ale dość przytulne. Miało jedno okno wychodzące na ulicę
Pokątną, dwa łóżka stojące po przeciwnych stronach i biurko.
Godryk padł na
łóżko.
- Nie rzucaj mną
tak – wymamrotał do Salazara.
- Nie jęcz, tylko
się rozbierz i idź spać. Mam ciebie dosyć – warknął
ciemnowłosy, jednak z pewną troską w oczach spojrzał na
przyjaciela. Wyglądał, jakby został stratowany przez stado
hipogryfów.
- Tak naprawdę –
hik – nie masz mnie dość, prawda? – spytał Godryk ze smutkiem
w głosie. – Lubisz mnie?
Salazar usiadł obok
przyjaciela.
- Lubię cię, ale
czasami przerastasz mnie – przyznał. Powiedział to, będąc
pewnym, że słowa te wyparują z pamięci rudowłosego wraz z
pierwszym promieniem kolejnego dnia. Spod desek podłogowych
dolatywały strzępki słów jakiejś piosenki.
These
situations make me feel so cold
It's
like I've been replaced by someone I don't know
And
I can't say the words untill I've said all that I can say
But
without you I'm a fraction of who I'm supposed to be.*
Godryk z powagą
spojrzał mu prosto w oczy. Tak jakby w niesamowicie krótkim czasie
otrzeźwiał.
- Kocham cię.
*
Nie wiedział, co mu
strzeliło do głowy, wypowiadając te słowa. Po prostu usłyszał
słowa piosenki i te dwa wyrazy wyszły mu z ust. Przypomniał sobie
słowa Evelyn. Mówiła, żeby powiedział. Może to alkohol dodał
mu więcej odwagi, na wypowiedzenie tych najtrudniejszych, ze
wszystkich słów.
Spojrzał na
Salazara. Ten zamrugał, otworzył usta, tak jakby chciał coś
powiedzieć, jednak za chwilę je zamknął. Jego policzki się
zaróżowiły. Spuścił wzrok na swoje kolana.
Godryk nie wiedział
co zrobić, by to milczenie znikło. Tak nie mogło być. Coś
musiało się stać, inaczej to wszystko poszło na marne. Pochylił
się w stronę Salazara. Trochę kręciło mu się w głowie,
przepływająca krew szumiała mu w uszach. Położył dłoń na
ramieniu ciemnowłosego. Ten podniósł głowę.
W oczach czaiło się
coś, czego Godryk nie potrafił nazwać. Jego spojrzenie spoczęło
na czerwonych, pełnych ustach, które Salazar przygryzał. Kusiły
go. Musiał poznać ich smak.
Nie zastanawiając
się nad tym zbyt długo, po prostu zbliżył swoje usta do jego
warg.
Przestał myśleć,
tylko odczuwał.
Miękkość ust
Salazara była wprost zdumiewająca. Godryk rozpływał się pod ich
dotykiem. Wstał, a Sal poszedł w jego ślady. Nie opierał się,
nie odtrącił go. Wsunął dłonie w jego włosy. Godryk przygryzł
dolną wargę. Ssał ją. Języki splotły się w namiętnym tańcu.
Oderwali się od siebie na moment, by zaczerpnąć tchu.
Według Godryka,
Salazar wyglądał w tym momencie bardzo seksownie. Nabrzmiałe usta,
rozwichrzone włosy, zmętniały wzrok.
Pocałował go
ponownie, tym razem czulej. Zsunął ręce na biodra. Salazar nie
pozostał bierny. Jego dłonie wędrowały po ramionach rudowłosego,
zsuwając się na klatkę piersiową.
Godryk pchnął
ciemnowłosego na łóżko. Rozległo się ciche skrzypnięcie.
Rudowłosy zawisł nad partnerem. Pocałunkami wyznaczył ścieżkę
prowadzącą z ust, przez linię szczęki, aż do obojczyka. Ciche
jęknięcie wydarło się z ust Salazara, gdy ręka Godryka dostała
się pod koszulkę, ocierając się o podbrzusze. Nagle zesztywniał.
Odepchnął od siebie chłopaka.
- Przestań –
powiedział cicho Slytherin.
- Dlaczego? Przecież
oboje tego chcemy.
- Jesteś pijany.
Rano byś tego żałował.
- Ty nic nie
rozumiesz. Kocham cię, chcę tego – Godryk ponownie przysunął
się do Salazara, jednak ten pozostał nieugięty.
- Nie. Przestań.
Idź spać, rano spojrzysz na to zupełnie inaczej.
- Sal... – tylko
to zdołał wypowiedzieć rudowłosy. Miał mętlik w głowie.
Dlaczego Salazar mnie odrzucił?
Drugi czarodziej
przeszedł na drugą stronę pokoju, do drugiego łóżka. Za oknem
słońce już dawno schowało się za horyzontem. Widać było tylko
pojedynczych ludzi, którzy wracali do domów.
Żadne słowo nie
zostało już wypowiedziane. Kotara milczenia opuściła się na nich
i nie chciała podnieść, aż do następnego ranka.
*
Salazar początkowo
nie potrafił zasnąć. Rozpamiętywał tę całą sytuację. Na samo
wspomnienie dostawał dreszczy i to bynajmniej nie z obrzydzenia.
Nie... Słowa Godryka całkowicie nim wstrząsnęły. Nie spodziewał
się takiego obrotu spraw. Czuł ucisk w sercu, myśląc o tym, że
to mogło okazać się jedynie pijackim wybrykiem. Żartem.
Musiał przed sobą
przyznać, że rudowłosy nie był mu obojętny. Sam nie wiedział,
kiedy to się stało. Przecież było w rudowłosym tyle rzeczy,
które go irytowały. Zachowywał się dziecinnie, nie dawał mu
spokoju, ciągle mu przeszkadzał, powodował tysiące kłopotów
(chociaż to one znajdowały jego), ale... No właśnie: ALE. To
słowo całkowicie zmieniało postać rzeczy.
Nie potrafiłby
przeżyć bez niego choćby jednego dnia. Tak się przyzwyczaił do
jego nieustannej obecności. Do śmiechu, dźwięku jego głosu.
Cisza była zbyt pusta. Cisza oznaczała samotność.
Dlatego musiał go
od siebie odepchnąć. Nie chciał, by do tego wszystkiego doszło
pod wpływem alkoholu. Zbyt dużo dla niego znaczył.
Czuł na sobie jego
spojrzenie jeszcze jakiś czas po tym całym zajściu. Przeszywało
go na wskroś. Po jakimś czasie usłyszał rytmiczny oddech Godryka
i wiedział, że ten już zasnął. On niestety nie potrafił. Robił
to, co umiał najlepiej: Rozpamiętywał każdą minioną sekundę.
Zasnął dopiero tuż nad ranem. Nie usłyszał, jak głos Godryka
wypowiada cicho jego imię.
*
Obudzili się
jednocześnie około godziny ósmej. Salazar z trudem zachowywał
spokój. Przyglądał się kątem oka, jak Godryk przeciąga się i
ziewa. Czerwona koszulka podjechała nieco w górę, więc widać
było kawałek jego umięśnionego torsu. Nerwowo przełknął ślinę.
Jak miał się zachowywać? Tak jakby nic się nie stało, czy może
wprost przeciwnie?
Jego wątpliwości
rozwiał sam Godryk. Wstał i spojrzał prosto na niego.
- Czemu tak dziwnie
się patrzysz? – spytał.
Salazar przez chwilę
nic nie mówił.
- Co pamiętasz z
wczorajszego wieczoru?
- Hmm... Pamiętam,
jak piłem whiskey i wódkę. Oraz naszą rozmowę przy stoliku.
Potem już wszystko jest jak przez mgłę. Nawet nie pamiętam, jak
mnie tu wtaszczyłeś... A czemu pytasz?
Czarnowłosy
zacisnął wargi. W jego oczach pojawiło się coś na kształt żalu.
- Nieważne...
Powinniśmy wracać do Hogwartu. Pewnie zastanawiają się, gdzie
jesteśmy.
- Okej.
Zeszli na dół.
Prawie nikogo nie było, oprócz paru osób jedzących śniadanie.
Hanna krzątała się przy nich podając, talerze z daniami.
- Cześć, jak tam
głowa? – spytała Godryka.
- Łupie
niemiłosiernie.
- Nie dziwię się,
tyle wypić i jeszcze następnego ranka wstać, to dopiero wyczyn –
roześmiała się szczerze. – Chcecie coś zjeść? Mamy tosty i
jajka sadzone.
- Nie dzięki.
Śpieszymy się – odpowiedział Salazar.
- To was nie
zatrzymuję i zapraszam ponownie.
- Jasne – odparł
Godryk – Wrócę choćby dla napitku.
Hanna podniosła
dłoń w geście pożegnania.
Założyciele wyszli
z pubu. Przeszli kawałek, po czym stanęli przy jednej z odnóg
uliczki.
- Deportuję nas na
obrzeża Hogwartu. Złap mnie za rękę – oznajmił czarnowłosy.
Nie okazywał po sobie żadnych uczuć.
Godryk z wahaniem
ujął jego dłoń. Po chwili zniknęli z ulicy Pokątnej.
*
Do Hogwartu doszli w
parę minut. Rudowłosy nic nie mówił. Obserwował Salazara.
Skłamał. Dobrze
pamiętał, to co się stało zeszłego wieczoru. Widział, że Sal
jest skrępowany tym wszystkim. Pragnął mu pomóc. Nie chciał, aby
ten czuł się zażenowany tym, co zaszło między nimi. Sam
doświadczył tego samego po odrzuceniu. Skoro tak się stało, to
niech o tym obydwoje zapomną. Może to byłoby lepsze rozwiązanie.
W holu szkoły na
nikogo się nie natknęli. Po krótkiej naradzie zdecydowali się
pójść do gabinetu Minewry. I tam nie było żadnej osoby, Jedynie
mała kartka leżała na biurku.
Nie
mogliśmy was znaleźć. Mam nadzieję, że nie zrobiliście czegoś
głupiego. Zmieniacz jest w górnej szufladzie. Miejcie go przy
sobie. Powinniście niedługo wrócić. Jestem zresztą nauczycieli
chwilowo w Hogsmeade, wracamy o 10. Jeżeli wróciliście, nie
ruszajcie się z Hogwartu...chyba że wrócicie do swoich czasów.
Minerwa
McGonagall
- No cóż –
powiedział Salazar po przeczytaniu notatki – to wiele wyjaśnia.
Wyjął z szuflady
zmieniacz. Przedmiot zabłysnął w jego dłoni.
- To, co będziemy
robić – spytał Godryk, jednak bez jego codziennej przekory.
- Nie wiem jak ty,
ale ja przejdę się do lochów.
- Hmm... Pójdę z
tobą.
- Jak chcesz...
W ton ich rozmowy
wkradła się pewna niezręczność. Wyszli z gabinetu.
- Swoją drogą ta
podróż to całkiem niezła przygoda, prawda?
Salazar jedynie
mruknął w odpowiedzi. Nie wiedział, o czym rozmawiać, kiedy w
myślach wciąż przewijały się wspomnienia dotyku ust Godryka na
jego ciele. To było niezwykle rozpraszające. Rudowłosy
zrezygnowany, nie starał się podtrzymać konwersacji.
Zeszli schodami w
dół. Przeszli parę korytarzy. Minęli kuchnię i obraz z miską
owoców. W pewnym momencie coś zaszumiało w ich pobliżu. Kieszeń
dżinsów Salazara wibrowała. Ciemnowłosy wyciągnął z nie
zmieniacz. Wskazówki powoli, jedna po drugiej zaczęły się cofać.
-Godryku! Chyba
wracamy – krzyknął. Przez chwilę zapomniał o tym wszystkim i
zgniótł rękę Godryka w mocnym uścisku.
Mgła znana im z
poprzedniej podróży zawirowała wokół nich. Pokryła ich od stóp
do głów.
Świat dookoła nich
kręcił się jak karuzela... Albo to oni nią byli.
Usłyszeli
zgrzytnięcie. Tym razem byli przygotowani. Gdy wszystko ustało,
jedynie zakręciło się im w głowie.
*
Od razu odczuli
różnicę. Czuć było to w powietrzu. Było czystsze, miało
więcej... energii. Było bardziej pierwotne, nieskalane.
- Wróciliśmy –
powiedział na głos Godryk.
- Tak... Wreszcie.
Zmęczenie pojawiło
się na twarzy Salazara.
- Biorę ten
zmieniacz. Gdy wróci Rowena oddam go jej. Tego nie powinno się
zostawiać na wierzchu, gdy ktoś taki, jak ty grasuje po zamku.
Godryk tylko
przewrócił oczami. Widocznie wszystko wraca do normy... Niestety.
- Okej.
- Idę do siebie.
Salazar odwrócił
się w kierunku swoich komnat. Godryk patrzył przez chwilę, jak
odchodzi, gdy coś w głębi jego duszy powiedziało: Jak teraz
nic nie zrobisz, to będziesz żałował do końca swojego życia.
Chcesz tego?
- Sal, zaczekaj!
Slytherin westchnął
cicho.
- Tak?
- Ja...
Ciemnowłosy
spojrzał na niego pytająco. Gdzieś na obrzeżach jego świadomości
błąkała się śmieszna myśl, że Godryk jednak wszystko pamięta.
Że słowa, które wypowiedział, były prawdziwe.
- Ja... Ja... -
rudowłosy podszedł do niego. Dzieliło ich może parę centymetrów.
Widział, jak Salazar nerwowo przełknął ślinę. Spojrzał w jego
oczy. Było w nich widać, coś na kształt nadziei. W ustach zaschło
mu całkowicie. Nie potrafił wykrztusić ani jednego słowa.
Więc zrobił coś o
wiele wymowniejszego.
Zarzucił na niego
ręce i w tej samej chwili pocałował. Pocałunek był pełen
namiętności i tęsknoty. Nie wiedząc, kiedy Salazar został
przyciśnięty do ściany. Godryk zmiażdżył jego usta, nie
pozwalając, by wydobył się z nich żadne jęknięcie ani
westchnięcie.
Czarnowłosy wprost
odleciał. Stracił poczucie świadomości. Mógł być wszędzie i
nigdzie jednocześnie. Przyciągnął Godryka jeszcze bliżej do
siebie. Nic go nie powstrzymywało.
Trwali tak przez
parę minut, dopóki nie zaczęło brakować im tchu.
- Skłamałem –
wyszeptał Godryk. Jego usta wciąż muskały lekko wargi Sala –
Pamiętam wszystko. Nie cofam swoich słów. Kocham cię.
Ich usta ponownie
się złączyły. Języki splotły się w czułym tańcu.
Sensacje, jakie to
wyznanie spowodowało w brzuchu Salzara, można by nazwać stadem
galopujących centaurów. Nie żadne tam dziewczęce motylki.
To było coś
silniejszego.
Ciemnowłosy cicho
westchnął. Gdzieś w głębi korytarza rozległ się stukot.
Założyciele
odskoczyli od siebie jak oparzeni. Salazar nie oglądając się do
tyłu, pociągnął Godryka do swoich komnat. Drzwi zamknęły się
za nimi z cichym łoskotem.
Kroki ucichły.
Spojrzeli po sobie. Ubrania były wymięte, włosy zmierzwione. Usta
mieli opuchnięte i zaczerwienione. Obydwaj spłonęli rumieńcem.
- Więc – zaczął
Salazar ochrypłym głosem – to prawda.
- Tak.
Obydwoje usiedli na
fotelach. Nie spuszczali z siebie wzroku. W ich oczach czaił się
głód.
Gdyby opisać, jak
się obydwaj czuli, to wszelkie znane nam słowa byłyby wielkimi
niedopowiedzeniami.
- Czy ty czujesz to,
co ja? – spytał niepewnie Godryk.
Salazar roześmiał
się lekko.
- Sądzisz, że
gdyby tak nie było, to oddałbym twoje pocałunki?
- Ale... Wczoraj
mnie odepchnąłeś.
- Goody... Ty...
Znaczysz dla mnie – tu przerwał na chwilę – naprawdę wiele.
Nie chciałem, żeby doszło do tego, podczas gdy nie byłeś w pełni
sobą.
Salazar wstał i
poszedł do Godryka.
- Pytanie jest tylko
jedno. Co zamierzamy z tym zrobić?
Rudowłosy złapał
Sala za rękę i pociągnął na własne kolana.
- Ja zamierzam się
cieszyć i korzystać z tego, póki mogę – powiedział i zamknął
mu usta pocałunkiem.
Wargi ciemnowłosego
wygięły się w uśmiechu. Z zapałem oddawał pocałunki. Tym razem
nie mieli żadnych barier. Dłonie Godryka badały palcami, każdą
krzywiznę ciała Salazara, ale i on nie pozostał dłużny. Obrócił
się tak, by siedzieć na rudowłosym okrakiem. Czuł jego dłonie
wszędzie. Jedna wkradła się pod pasek dżinsów.
- Trzeba będzie je
przemienić w nasze stare szaty – powiedział między jednym
oddechem a drugim.
- Naprawdę chcesz o
tym teraz rozmawiać – Godryk nie przerywał pieszczot. Zdjął
T-shirt Salazara i rzucił na podłogę.
Drugi chłopak
pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu.
Rudowłosy
pocałunkami zjechał na szyję. Lekko ją przygryzał, by po chwil
łagodzić dotykiem swojego języka. Salazarem wstrząsały dreszcze
podniecenia.
- Hmm... Może
chodźmy do sypialni, skoro zmierzamy w tym kierunku – zaproponował
zarumieniony.
Oczy Godryka
zamigotały.
- Prowadź.
Salazar złapał
chłopaka za rękę i zaprowadził do drzwi obok. Pokój był mały i
skromny. Ściany były zaczarowane i ukazywały nocne niebo ze
wszystkimi swoimi konstelacjami. W samym centrum pokoju stało łóżko.
Godryk z uśmiechem na ustach spojrzał na partnera.
Pchnął go lekko na
siennik. Przesunął delikatnie palcem od mostka, aż do podbrzusza.
Z trudnością
uporał się z zamkiem od spodni.
- Co jak co, ale
tego nie powinno nigdy być – powiedział wkurzony Godryk.
Salazar zachichotał.
- Aż tak ci
śpieszno?
- Nawet nie wiesz
jak – w oczach rudowłosego płonął ogień.
Ściągnął z nich
ubrania. Wszystko wylądowało na ziemi.
Nagi Salazar był
dla Gryffindora wręcz objawieniem. Pocałunki były słodkie,
powolne. Pieścili siebie wzajemnie. Żaden kawałek ciała im nie
umknął.
Godryk jęknął w
usta ciemnowłosego. Te pełne, zmysłowe, czerwone usta. Twardniał.
Jego penis drgnął. Ręka Salazara zmierzała w jego kierunku.
Dotyk był
elektryzujący. Posuwisty ruch sprawił, że z jego erekcji zaczął
wypływać preejakulat.
Rudowłosy ujął
jego dłoń. Z zapamiętaniem ssał jego palce. Na języku czuł smak
własnej spermy. Salazar patrzył na to zafascynowany. Pchnął
Godryka na plecy. Miał dość bierności. Ze złośliwym
uśmieszkiem. Otarł się o niego, by po chwili odsunąć. Godryk wił
się pod nim, błagając o więcej. Ciemnowłosy ukląkł między
jego kolanami. Dłonią przesunął po całej długości penisa.
Rudowłosy cicho
jęczał. Oczy zasnuły się bielmem przyjemności. Po chwili dotyk
dłoni zmienił się na coś innego. Mokry, gorący język. Przesuwał
się rytmicznie w górę i w dół. Slytherin ssał chciwie jego
męskość tak, aby nie umknęła mu ani jedna kropla nasienia.
Salazar zamruczał.
Widok Godryka w stanie ekstazy był czymś niezwykle podniecającym.
Wibracje w jego krtani zwiększyły doznania rudowłosego.
Nadchodzący orgazm
był jak fala. Ogarnął go od stóp do głów. Wygiął się w łuk,
jęczał. Każda komórka jego jestestwa krzyczała z przyjemności.
On sam stracił poczucie rzeczywistości. Wszystko dookoła mogło
płonąć, a on przeżywałby tylko tę chwilę.
Gdy się uspokoił,
wycisnął na ustach kochanka zaborczy pocałunek.
Oczy Godryka
rozbłysły. Objął Salazara w mocnym uścisku.
Byli tak zajęci
sobą, że nie usłyszeli dźwięku otwierających się drzwi.
Stanęła w nich Helga w całej swojej krasie.
Na widok dwóch
nagich przyjaciół, leżących w jednym łóżku, wydała z siebie
nieokreślony jeszcze przez świat dźwięk i po prostu zemdlała.
Chłopacy spojrzeli
po sobie.
-Trzeba coś z tym
zrobić – zauważył Salazar.
Godryk ułożył
głowę na piersi ciemnowłosego. Wąż wytatuowany na niej leżał
zwinięty w kłębku, raz po raz wysuwając rozwidlony język.
-Może sama zniknie.
Salazar uśmiechnął
się.
-Wątpię, ale
pomyśl tak. Im szybciej wyjdzie, tym szybciej – tu poruszył
znacząco brwiami.
-Hmm... No dobrze.
Przekonałeś mnie.
Przetransmutowali
ubrania w swoje szaty i się ubrali. Godryk sprawdził, czy Helga
reaguje na otoczenie, jednak nadal leżała jak rażona piorunem.
Salazar rzucił na
nią Levicorpusa i przeniósł do jej komnat. Zostawił uchylone
drzwi w razie czego, gdyby coś się z nią działo.
-Godryku, chodźmy
jeszcze do Roweny i odłóżmy zmieniacz.
-Dobra – rudowłosy
lekko uścisnął dłoń chłopaka.
Droga do komnaty
Ravenclaw była dość ciekawa. I długa. Zatrzymywali się co parę
kroków, by skraść sobie parę całusów.
Gdy wreszcie
dotarli, odłożyli zmieniacz.
-Wiesz, co?
-Hmm? – mruknął
Gryffindor.
-To nie może
istnieć. Za dużo złego może się stać, gdy zmieniacz dostanie
się w niepowołane ręce.
-Co proponujesz?
-Małą notatkę z
przyszłości – Salazar uśmiechnął się przekornie.
Tymczasem za oknem
wreszcie zaczął padać deszcz. Ciężkie krople wody zrosiły
trawę. Zżółknięte źdźbła odżyły. Po upale nadszedł czas na
długo wyczekiwaną ochłodę.
*
Na kartce pergaminu
napisali ostrzeżenie. List kazał nie dopuszczać do podróży w
przyszłość i przeszłość. Szczególnie na długie odległości.
Miało to chronić przyszłe zdarzenia, do jakich miało dojść za
paręset lat. Nie podpisali listu, jedynie zostawili w widocznym
miejscu.
Miało to wyglądać
tak, jakby ktoś go podłożył. Obydwaj mężczyźni byliby wtedy
poza podejrzeniami. Pozostawało jedynie wierzyć, że przechytrzą
najmądrzejszą czarownicę w ich czasach.
No cóż, nie
wiedzieli, że to oni zostali wykorzystani, a nie na odwrót.
Wyszli z komnat i
wrócili do Salazara, by dalej się sobą zająć. Czekało na nich
dużo możliwości, które zamierzali dobrze wykorzystać.
Drzwi do sypialni
Slytherina zamknęły się z cichym łoskotem. Zaklęcia wyciszające
tłumiły wszystkie krzyki.
*
Rowena weszła do
ich wspólnego gabinetu. Wszyscy się tam zebrali, jednak w powietrzu
wisiała niezręczna cisza. Helga rzucała spłoszone spojrzenia w
stronę chłopaków, a oni odwzajemniali spojrzenie, lekko się
uśmiechając. Uwadze czarnowłosej nie umknęły ich splecione
dłonie.
W duchu zatańczyła
taniec radości.
-Co tu taka grobowa
cisza?
Helga z gracją
wstała i rzuciła się w stronę przyjaciółki.
-Już nigdy mnie z
nimi nie zostawiaj!
Rowena uniosła
kąciki ust
– Sądzę, że
działo się coś ciekawego, nieprawdaż?
Godryk spojrzał na
swojego chłopaka, ponieważ doszli do wniosku, że właśnie tym dla
siebie są.
-Bez przesady.
Nudziliśmy się bez ciebie. Co mogło się zdarzyć w ciągu tych
dwóch dni...?
Już ja dobrze
wiem co – pomyślała czarownica, jednak nie powiedziała nic
na głos.
-Więc, co to
oznacza? – wskazała na ich dłonie – Opowiedzcie mi wszystko.
-To po prostu miłość
– odpowiedzieli, po czym delikatnie się pocałowali na oczach
dziewczyn. Helga skryta za Roweną, która nie chciała pokazać, jak
naprawdę się cieszy.
W końcu jej zdanie
zawsze musi być na wierzchu.
*
Kiedy odnalazła
zmieniacz, wiedziała, o co chodzi. Zrozumiała. Igranie z czasem
zawsze niosło jakieś konsekwencje. Czasami złe, ale czasami
dość... przyjemne.
* Thousand Foot
Kruth- I see red
Dziękuję ♥ Kurczę jesteś taka kochana ♥♥ I na pewno Cię zaproszę na osiemnastkę :3 A jak będziesz miała muchy w nosie to Cię nawet zaciągnę siłą ^^
OdpowiedzUsuńA teraz magiczna chwila
...
...
...
...
...
...
KOBIETO TO BYŁO GENIALNE. I Ty mi pierdzielisz, że nie umiesz pisać takich scen...
Jak zwykle cud, miód i malina. Pięknie, sasmaczyście, zajebiście. Jestem z Ciebie naprawdę dumna. Wiem, przez jakie męki przechodziłaś i... cholerka jasna. Milion razy będę mówiła, że jestem z Ciebie dumna. Nic na to nie poradzę :P *śmieje się*
1000000/10
Wygrałaś życie.
Pozdrawiam serdecznie, ściskam Cię mocno. I powodzenia w szkole! :3
PS Mówiłam Ci, że lubię niedźwiedzie uściski? ♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Ojeju >////< Za nic nie mogłabym przegapić wydarzenia roku 2017 xD
OdpowiedzUsuńSkoro tak twierdzisz, to chyba umiem xD Nigdy nie pisałam, więc nie mam porównania. To moje dziewicze opowiadanie z taką sceną.
Cieszę się, że ten "prezent" Ci się spodobał.
Również pozdrawiam, ponownie życzę wszystkiego najlepszego i też życzę powodzenia w szkole. Mam nadzieję, że nam obydwu nowe licea się spodobają.
Ps. Ja też lubię :P