sobota, 14 listopada 2015

Piołun

Cześć ludzie! Po trudach i znojach przychodzę do was z mega opóźnionym Piołunem. Przepraszam bardzo, ale liceum to nie przelewki.
Pozdrawiam wszystkich czytelników.
Składam również kondolencje rodzinom ofiar, które zginęły w wyniku zamachów w Paryżu.


 Piołun
31 października 1994
Ogień w kominku cicho trzaskał. Polana zapłonęły jasnym blaskiem, oświetlając twarz mężczyzny siedzącego na fotelu. Czarne włosy otaczały twarz o ziemistej cerze.
W ręku trzymał szklankę jakiegoś bliżej nieokreślonego alkoholu. Bursztynowy płyn sączył się przez jego usta, paląc w przełyk, ale żaden grymas nie ukazał się na kamiennym obliczu Severusa Snape'a.
W jego komnatach było cicho. I to nie tak zwyczajnie. Ta cisza była wręcz namacalna, chociaż piętro wyżej uczniowie wracali z kolacji Halloween'owej. Śmiech rozlegał się po korytarzach. Żaden dźwięk nie przenikał przez grube, kamienne ściany.
Jedynym źródło ciepła był kominek. Lochy nie były zbyt ciepłym miejscem, a aktualna pora roku jeszcze bardziej pogarszała sytuację.
Severus siedział ze wzrokiem wbitym w płomienie. W jego czarnych oczach lekko zasnutych mgłą odbijało się światło.
– Tyle już lat minęło... – powiedział do siebie.
31 października. Ten dzień zawsze będzie wspomnieniem tego koszmaru. Dnia, w którym jego serce pękło raz na zawsze.

31 października 1981
Poranek ten zaczął się jak każdy inny. Jak na ostatni dzień października, ten był dość ciepły. Jedynie wiatr dokuczał przechodniom.
Dla Severusa ten dzień mógł skrócić się tylko do tych najważniejszych godzin wieczornych. Cała reszta stała się dla niego nieważna. Spowitą mgłą zapomnienia. Czy pamięta, jak to się wszystko zaczęło? Niekoniecznie. Tylko małe urywki.
Poranek spędzony w dworze Malfoy'ów... Pamiętał jedynie dziwnie zachowanie Czarnego Pana, nazbyt pobudzonego, jakkolwiek by ten stan opisać. Był zbyt roztargniony, co często mu się to nie przydarzało.
Teraz wszystko było jasne, ale przeszłości nie da się zmienić.
Potem zawsze jest pustka. Godziny popołudniowe, tak jakby się rozmyły. Severus wiedział, że ich wspomnienie gdzieś tam się znajduje, ale za nic w świecie nie chciało wypłynąć na powierzchnię świadomości, ale tak to już jest. Niektóre rzeczy ustępują innym, ważniejszym.
Wieczór w tych wspomnieniach nadchodził zbyt szybko. Dosłownie w mgnieniu oka.
Pamiętał to przeczucie, które powiedziało mu, że coś jest nie tak. Początkowo nie skojarzył tego z usłyszaną przepowiednią. Jakże był głupi... Młody i głupi. Czarny Pan nic nie mówił, z nikim nie podzielił się swoimi planami. Nawet ze swoimi najwierniejszymi sługami.
Severus zignorował to. Miał coś innego do roboty.
W ostatnim czasie Voldemort wzywał niektórych swoich poddanych, by później wracali, związani Przysięgą Wieczystą. Potem niektórzy czarodzieje jasnej strony ginęli.
Snape wierzył w to, że Dumbledore ochroni Lily. W końcu to dla niej zdradził Czarnego Pana. Stał się szpiegiem wśród śmierciożerców. Tylko dla niej.
Więc kiedy się zorientował?
*
Późnym popołudniem w Dworze Malofy'ów zrobiło się niepokojąco cicho.
Cisza przed burzą, tak to nazywali mugole.
W dworze został tylko Lucjusz, on i Rudolf. Reszta śmierciożerców rozeszła się, czekając w razie czego na wezwanie swego pana. Severus zbierał się już do wyjścia, ale jakaś siła przytrzymała go na miejscu. Musiał coś zrobić. Spytać. Upewnić.
Lucjusza znalazł w salonie. Siedział przy kominku, który dopiero co wygasł. W całym pomieszczeniu było chłodno.
Severus chrząknął, aby zasygnalizować swoją obecność. Nie chciał przestraszyć Malfoy'a.
– Lucjuszu? – blond włosy mężczyzna drgnął. Jego twarz była poszarzała, zmęczona.
– Ta, Severusie? Jeszcze tu jesteś? Czarnego Pana już nie ma. Możesz iść do domu.
– Wiem, tylko... – Severus przerwał na chwilę, by znaleźć odpowiednie słowa – Lucjuszu, czy wiesz, gdzie udał się nasz pan?
Lucjusz zlustrował wzrokiem czarnowłosego, jakby upewniając się, czy może mu zdradzić tajemnicę.
– Nikt ci nie powiedział? – spytał.
– Nie.
– W sumie wiadomo dlaczego – szepnął tak jakby do siebie Lucjusz. – Czarny Pan od paru miesięcy starał się rozszyfrować przepowiednię, którą mu przekazałeś. Nie wiem, czy słyszałeś, że Bella i Rabastan torturowali Longbottomów. Ich syn urodził się pod koniec lipca. Był jedną możliwością.
W głowie Severusa coś zaczęło świtać. Dreszcz przeszedł mu po plecach.
– Drugą jak wiesz byli Potterowie. W Hogwarcie, jak dobrze pamiętam lubiłeś tą szlamę – Malfoy prychnął z pogardą, a Snape powstrzymał się od rękoczynów. – Czarny Pan zdecydował, że tym razem sam pójdzie do Potterów.
Lucjusz bacznie obserwował jego twarz. Szukał minimalnej zmiany, jednak niczego nie zauważył. Severus jedynie odwrócił się na pięcie i nic już nie mówiąc, trzasnął drzwiami.
To była walka z czasem. Sekundami i minutami. Gdy wyszedł z obrębu dworu, szybko się aportował. Pomyślał o Dolinie Godryka. Co prawda nie znał dokładnego adresu, ale to nie było ważne. Po prostu musiał tam dotrzeć.
*
Główna ulica była pusta i cicha. Nie przebiegł po nie żaden kot, a po niebie nie leciał ptak, ani sowa. Tak jakby dolina została zamrożona.
Szybkim krokiem przemierzył drogę, bacznie się rozglądając. Szukał brakującego numeru. Tylko taki miał trop. Nagle jego lewą rękę przeszyła fala bólu. Ciemnowłosy zasyczał. Odsłonił ramię.
Mroczny Znak zbladł. Jego czarny odcień zniknął.
– Cholera! – krzyknął. Co to mogło znaczyć?
Przeszedł jeszcze kawałek ulicy. Niczego nie było widać. Odwrócił się, aby jeszcze raz obejrzeć drogę. Po jego prawej stronie pojawił się dom, którego wcześniej nie widział. Tknięty przeczuciem zbliżył się do niego.
Drzwi były otwarte. Severus lekko je pchnął. Przesunęły się z cichym jękiem. Panele podłogowe trzeszczały pod jego ciężarem. Mężczyzna rozejrzał się po domu.
Urządzony skromnie, ale z gustem sprawiał wrażenie przytulnego. Gdzieniegdzie wisiały zdjęcia całej rodziny Potterów lub samego Harry'ego. Wydawali się szczęśliwą rodziną.
Severus mocniej zacisnął usta. Skręcił w lewą stronę. Po chwili zobaczył leżącego na ziemi Jamesa Pottera. Serce zabiło mu mocnej. Już wiedział, co się stało. Błyskawicznie przeczesał pokój w poszukiwaniu Lily. Nie było jej tutaj.
Przeszukał cały parter, by ostatecznie wejść na piętro. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to rozwalone drzwi na końcu korytarza. Prawie do nich podbiegł. Czarna peleryna obijała się wokół jego nóg.
Wchodząc do pokoiku, musiał się przetrzymać futryny. Zakręciło mu się w głowie, a sam czuł się tak, jakby był pod wodą. Brakowało mu powietrza.
Jego Lily, jego przyjaciółka Lily... Nie było już jej. Z jej zielonych oczu, które tak pokochał, uleciało życie. Wziął ją w ramiona.
To był pierwszy raz, gdy mógł tak po prostu ją przytulić. Okazać swoje uczucia. Z oczu mimowolnie zaczęły płynąć łzy. Nigdy nie miał poznać smaku jej ust, które zawsze dręczyły go po nocach. Już nigdy nie poczuje jej zapachu. Tej specyficznej mieszanki cynamonu i goździków. Już nigdy nie będzie przeklinać Lily za to, że wybrała Jamesa, a nie jego.
To nie mogło się tak skończyć. Ona nie mogła zginąć. Nie taka młoda, nie mogła zostawić swojego syna... Właśnie! Syna.
Snape otworzył oczy. W rogu pokoju stało małe łóżeczko. Siedział na nim mały chłopczyk, który z niezwykłym spokojem obserwował wtargnięcie obcego mężczyzny do jego domu. Chłopczyk, który widział śmierć swojej mamy.
Czarnowłosy wstał z klęczek. Delikatnie opuścił ciało Lily na ziemię. Lekko zataczając się, podszedł do Harry'ego.
Był tak bardzo podobny do Jamesa. Do jego szkolnego oprawcy, ale... Te oczy. Te zielone oczy miał po matce.
Dziecko spojrzało na niego wzrokiem, który wydawał się wszystko rozumieć. Severus wziął go w ramiona. Oczy małego zaszkliły się. Po prostu się rozpłakał, tak jakby tylko czekał na kogoś, kto mógłby się nim zająć.
– Cicho, malutki, cicho – szeptał Severus. – Będzie dobrze, musi być dobrze.
Nie zauważył jednak małej blizny w kształcie błyskawicy.
31 października 1994
Mylił się, nic nie stało się lepsze. Życie stało się bardziej szare. Nijakie. Chociaż Voldemort zniknął, to wszyscy wiedzieli, że prędzej czy później wróci. Przez to życie mijało mu w formie oczekiwania.
Na ostateczny koniec. Chwilę pojednania z jego ukochaną. Może w innym świecie będzie mu dane być z nią. Może wtedy przebaczy mu wszystkie błędy.
Ogień w kominku dogasał, Severus dorzucił polano, aby zajęło się w ogniu. Nalewka z piołunu powoli się kończyła. Jej gorzki posmak pozostawał jeszcze długo po wypiciu, tak samo, jak to wspomnienie.
*
W środku nocy obudziło go pieczenie w lewym ramieniu. Zaspany, podciągnął rękaw szaty.
Czarny znak odzyskał kontury.
Czarny Pan powraca.

2 komentarze:

  1. Moje modły zostały wysłuchane ♥♥♥♥

    Boziuuu... To opowiadanie jest piękne. Bardzo, bardzo, bardzo piękne. Czytając "Piołun" wyczuwałam tu gorycz, rozpacz i smutek typowy dla Severusa. Przyznam szczerze, że na początku nie darzyłam go szczególną sympatią, ale po przeczytaniu ostatniej części zyskał mój szacunek. Co nie oznacza, że od razu go polubiłam i w ogóle. Nie.

    Noale mniejsza z tymi wywodami. Zanudzę na śmierć wszystkich czytających ten komentarz xD

    Kobieto! Spowodowałaś we mnie impuls przeczytania w książce i obejrzenia tego momentu! Właśnie ujawniły się moje skłonności masochistyczne... Cholerka jasna ;;

    Ale kurczę no! Chcę znowu zobaczyć i przeczytać ten moment. Co z tego, że będę wylewać z oczu hektolitry łez?

    Podsumowując: 10000000/10

    Nic dodać nic ująć.

    Pozdrawiam serdecznie~ ♥ Tulę mocnym, wręcz niedźwiedzim uściskiem ♥ Trzymaj się i nie daj się szkole i patałachom! ^^

    Jordbær

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy