Moim prezentem dla was jest ta króciutka miniaturka.
W tym roku jeszcze się spotkamy.
Stróż
Aniele
Boże, stróżu mój
Ty
zawsze przy mnie stój.
Nad
łóżkiem małego Deana stała męska postać. Skryta w cieniu nocy,
bacznie obserwowała chłopca, szepcząc pod nosem po enochiańsku.
Jedynym źródłem światła były jego dłonie. Bił od nich lekki,
niebieski blask. Nie trwało to zbyt długo, ledwie mrugnięcie
okiem.
Po
paru minutach jedynym śladem, jaki po nim został był znak
ochronny, wypalony z boku łóżka czteroletniego Deana Winchestera.
Ω
Rano,
wieczór, we dnie, w nocy
Bądź
mi zawsze ku pomocy.
Piętnastoletni
Dean był realistą. Zgorzkniałym realistą, którym nie powinien
być w tym wieku. Nikt nie wiedział ani jego ojciec, ani Sammy o
tym, że nocami marzy. Marzy o tym, aby to wszystko się skończyło,
ale to nigdy się nie spełniało. Dlatego przestał się modlić.
Jak mogło istnieć zło, skoro istniał Bóg?
Istniało
tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.
Wracał
kiedyś z jednej z tych licznych szkół, do jakich chodził. Usiadł
na ławce przy przystanku autobusowym. Sammy'ego z nim nie było. Tym
razem chodzili do dwóch różnych placówek.
Myślał
nad tym, czym aktualnie zajmował się jego ojciec. Chyba był to
jakiś duch... Tak to chyba było to.
Usłyszał
obok siebie westchnięcie i aż się wzdrygnął.
Obok
niego siedział mężczyzna w średnim wieku. No, może trochę
przesadził. Mógł mu dać dwadzieścia parę lat. Było w nim coś
takiego, że nie dało się na niego dłużej patrzeć bez potrzeby
odwrócenia oczu.
– Znasz
opowieść o Hiobie? – spytał go.
Dean
zamrugał oczyma ze zdziwieniem. To pytanie było dość dziwne. No
przecież nie każdego dnia jakiś facet zaczyna z tobą rozmowę na
temat biblijnej postaci... Chyba że to świadek Jehowy albo inny
psychiczny wyznawca jakiejś religii. Albo coś jeszcze gorszego. W
sumie, dlaczego ten facet nosił prochowiec w środku maja?
Młody
Winchester odsunął się nieznacznie od mężczyzny. A może to
nie był człowiek... – przemknęło mu przez myśli. – Nie
bądź śmieszny, Dean. Nie każda napotkana osoba musi być nie z
tego świata.
– Chyba
nie znam – odparł, jednocześnie myśląc jakby tu w razie czego
wyjąć scyzoryk z bocznej kieszeni plecaka, bez zwrócenia na siebie
uwagi.
– Nie?
No cóż, zdarza się. Zdaje mi się, że ci się nie śpieszy.
Powinieneś poznać tę historię, co ty na to?
Dean
miał ochotę odpowiedzieć dość opryskliwie na to pytanie, jednak
gdzieś tam z tyłu głowy, coś powiedziało mu, żeby milczał.
Zawsze ufał temu cichemu głosikowi. To był jego instynkt łowcy.
Kiwnął
głową. Mężczyzna obrzucił go pobieżnym spojrzeniem
szaro-niebieskich oczu.
– Był
pobożnym człowiekiem, jednak wszystko zostało mu odebrane.
Majętność, rodzina, zdrowie... Jednak on nie odwrócił się od
Boga. Jednak nie potrafił zrozumieć, jak może istnieć cierpienie,
skoro jego Bóg istnieje i na to pozwala. Jak on może cierpieć,
skoro niczym nie zawinił, według siebie.
Deanowi
coś zaświtało w głowie. Kiedyś, gdy chwilowo mieszkali w
Chicago, na lekcji angielskiego poruszali problem teodycei. Nie
pamiętał zbytnio tych lekcji, gdyż z czasem wszystko się
zacierało.
– Ostatecznie
zrozumiał, że nikt nie jest idealny. Każdy grzeszy, a cierpienie
nie pochodzi od Boga, tylko od Szatana. Od wolnej woli człowieka.
Młody
Winchester zmarszczył czoło. Nie zastanawiał się nad tym zbyt
długo, gdyż nadjechał autobus.
– Do
zobaczenia, Dean – cichy szept rozległ się w jego myślach.
– Hej,
skąd ty znasz moje...
Wstał,
a gdy się obrócił, mężczyzny już nie było.
Tak
jakby w ogóle nie istniał.
Wkrótce
o tym zapomniał tak jak o wielu innych rzeczach, ale one nie
zapomniały o nim.
Ω
Broń
mnie od wszelkiego złego
I
doprowadź do żywota wiecznego
Castiel
był stałym elementem w życiu jego i Sama. Chociaż nie chciał
tego przyznać na głos, to był naprawdę wdzięczny za jego pomoc w
wielu przypadkach.
Mógłby
go nazwać przyjacielem. Czuł się w jego pobliżu, tak jakby znał
go już od dawna. Tak jak przy Samie, tylko bardziej... Sam nie
wiedział jak to określić. Bezpiecznie? Nie, to brzmi śmiesznie.
Przecież to on zapewniał razem z nimi, całej ludzkości
bezpieczeństwo.
Castel
był wielką niespodzianką. Jego rodziną był ojciec i brat. Potem
razem z Samem stracili tatę. Zostali sami – przeciwko całemu
światu.
A
potem pojawił się On i chociaż Dean wiedział, że to brzmi
strasznie dziewczyńsko, to gdy nie było przy nim anioła, czuł się
odsłonięty.
Nie
wiedział, co to znaczy albo co gorsza, wiedział, o co chodzi, tylko
odsuwał od siebie tę niedorzeczną myśl.
Bo
to tylko przyjaźń, prawda? Nic więcej, nic zdrożnego...
Przeżył
całe życie po to, by nagle pewnego dnia zrozumieć coś, co
wiedział każdy człowiek na świecie.
Ω
Amen.
Był
grudzień. Śnieg sypał za oknami, otulając ziemię lekką
pierzynką, sprawiając wrażenie, jakby cały świat zapadł w sen
zimowy. Przyjechał razem z Samem i Castielem do Chicago, by
rozprawić się z jakimś nieznośnym wampirem, który polował na
miejscowych. Zatrzymali się w podmiejskim motelu, by odpocząć po
wykonanej misji.
Sam
zniknął gdzieś, nie mówiąc gdzie, więc został z Casem sam na
sam.
Castiel
siedział w tym swoim prochowcu i patrzył prosto w telewizor. Nie
było to już osobliwym widokiem, jak za pierwszym razem, więc Dean
nie był zdziwiony.
– Co
oglądasz? – spytał anioła.
– Coś,
co ludzie nazywają reality show. Ta kobieta to ma gadane – wskazał
dłonią na Oprah Winfrey.
Dean
przewrócił oczyma. Cas był taki... niewinny. W sumie czego się
dziwić. Anioł to anioł.
– [...]
więc miłość to coś więcej niż „chemia”? – rozległ się
głos z telewizora. Winchester, który akurat jadł drugiego burgera,
przestał przeżuwać jedzenie, jakby stanęło mu ością w gardle.
Kaszlnął.
Castiel
skierował na niego spojrzenie szaro-niebieskich oczu. Dean poczuł,
jak żołądek zaciska mu się w ciasny supeł. Był zdenerwowany. Na
Boga, co z tobą jest nie tak chłopie – strofował siebie w
myślach.
-A
ty co o tym myślisz? – spytał go miękkim głosem Castiel.
-Ja?
Miłość to przereklamowana sprawa – odparł – Prowadzi tylko do
nieszczęścia. Romeo i Julia, Tristan i Izolda... Nawet Adam i Ewa.
To wystarczające dowody.
-Naprawdę
tak uważasz?
-Tak
– Dean skłamał. Nie był niczego pewny, ale już dla samej zasady
wypadałoby nie zmienić zdania.
-Żyłem
tysiące lat. Widziałem, jak cywilizacje rozwijają się i upadają.
Wiesz, co sprawiało, że w ogóle powstawały – anioł wstał od
telewizora – Miłość. To uczucie, które według ciebie jest
przereklamowane. Ludzie pod wpływem tego uczucia byli w stanie robić
niesamowite rzeczy. Pokonywać wszelkie przeszkody. Dean, anioły z
tego powodu upadały – ostatnie zdanie powiedział cichym szeptem.
To,
co zdarzyło się w ciągu najbliższych kilku sekundach, wyryło się
Deanowi w pamięci na zawsze.
Ich
oddechy zmieszały się. Usta Castela były miękkie i ciepłe. Ich
dotyk był niczym muśnięcie skrzydłami motyla. Burzył krew w
żyłach. Zmuszał do działania. Był narkotykiem.
Końcem
i początkiem.
Przeznaczeniem.
Ochroną
na wieki.
Awwwwww *^*
OdpowiedzUsuńRozpłynęłam się jak masło na rozgrzanej patelni. Wiem, że dosyć późno komentuję (tak z 3 miesięcy poszło... mam wyrzuty sumienia ;;) i wreszcie znalazłam ten czas, gdzie mogę skomentować.
Chwilka, ale jaka ważna chwilka.
Mniejsza z tym.
Destiel jest genialne *^* Mam jednak mały niedosyt, ponieważ za dużo naoglądałam się (tak tak, podczas obiadów - możesz podziękować mendzie) Trudnych spraw i tym podobne i oczekiwałam takiej żywszej dyskusji.
Za to cenię w Tobie nieprzewidywalność - nigdy w życiu bym nie wpadła na wtrącenia modlitwy do opowiadania. Serio, dla mnie to była wielka niespodzianka.
A Oprah Winfrey rządzi :v
Pozdrawiam ciepło i ściskam mocno <3
Jordbær, która męczy się nad francuskim.
PS Nienawidzę tłumaczyć tekstów. Kij im w drewniany tyłek!