piątek, 25 grudnia 2015

Stróż

Wesołych świąt! Mam nadzieję, że Gwiazdor/Mikołaj/Aniołek/Dziadek Mróz obdarował was super prezentami :) Tak, święta wreszcie do nas zawitały, a wraz z nimi czas wolny (Bogu niech będą dzięki) I wiecie co? 23 grudnia minął rok odkąd założyłam bloga :)
Moim prezentem dla was jest ta króciutka miniaturka.
W tym roku jeszcze się spotkamy.

Stróż
Aniele Boże, stróżu mój
Ty zawsze przy mnie stój.
Nad łóżkiem małego Deana stała męska postać. Skryta w cieniu nocy, bacznie obserwowała chłopca, szepcząc pod nosem po enochiańsku. Jedynym źródłem światła były jego dłonie. Bił od nich lekki, niebieski blask. Nie trwało to zbyt długo, ledwie mrugnięcie okiem.
Po paru minutach jedynym śladem, jaki po nim został był znak ochronny, wypalony z boku łóżka czteroletniego Deana Winchestera.
Ω
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy.
Piętnastoletni Dean był realistą. Zgorzkniałym realistą, którym nie powinien być w tym wieku. Nikt nie wiedział ani jego ojciec, ani Sammy o tym, że nocami marzy. Marzy o tym, aby to wszystko się skończyło, ale to nigdy się nie spełniało. Dlatego przestał się modlić. Jak mogło istnieć zło, skoro istniał Bóg?
Istniało tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.
Wracał kiedyś z jednej z tych licznych szkół, do jakich chodził. Usiadł na ławce przy przystanku autobusowym. Sammy'ego z nim nie było. Tym razem chodzili do dwóch różnych placówek.
Myślał nad tym, czym aktualnie zajmował się jego ojciec. Chyba był to jakiś duch... Tak to chyba było to.
Usłyszał obok siebie westchnięcie i aż się wzdrygnął.
Obok niego siedział mężczyzna w średnim wieku. No, może trochę przesadził. Mógł mu dać dwadzieścia parę lat. Było w nim coś takiego, że nie dało się na niego dłużej patrzeć bez potrzeby odwrócenia oczu.
Znasz opowieść o Hiobie? – spytał go.
Dean zamrugał oczyma ze zdziwieniem. To pytanie było dość dziwne. No przecież nie każdego dnia jakiś facet zaczyna z tobą rozmowę na temat biblijnej postaci... Chyba że to świadek Jehowy albo inny psychiczny wyznawca jakiejś religii. Albo coś jeszcze gorszego. W sumie, dlaczego ten facet nosił prochowiec w środku maja?
Młody Winchester odsunął się nieznacznie od mężczyzny. A może to nie był człowiek... – przemknęło mu przez myśli. – Nie bądź śmieszny, Dean. Nie każda napotkana osoba musi być nie z tego świata.
Chyba nie znam – odparł, jednocześnie myśląc jakby tu w razie czego wyjąć scyzoryk z bocznej kieszeni plecaka, bez zwrócenia na siebie uwagi.
Nie? No cóż, zdarza się. Zdaje mi się, że ci się nie śpieszy. Powinieneś poznać tę historię, co ty na to?
Dean miał ochotę odpowiedzieć dość opryskliwie na to pytanie, jednak gdzieś tam z tyłu głowy, coś powiedziało mu, żeby milczał. Zawsze ufał temu cichemu głosikowi. To był jego instynkt łowcy.
Kiwnął głową. Mężczyzna obrzucił go pobieżnym spojrzeniem szaro-niebieskich oczu.
Był pobożnym człowiekiem, jednak wszystko zostało mu odebrane. Majętność, rodzina, zdrowie... Jednak on nie odwrócił się od Boga. Jednak nie potrafił zrozumieć, jak może istnieć cierpienie, skoro jego Bóg istnieje i na to pozwala. Jak on może cierpieć, skoro niczym nie zawinił, według siebie.
Deanowi coś zaświtało w głowie. Kiedyś, gdy chwilowo mieszkali w Chicago, na lekcji angielskiego poruszali problem teodycei. Nie pamiętał zbytnio tych lekcji, gdyż z czasem wszystko się zacierało.
Ostatecznie zrozumiał, że nikt nie jest idealny. Każdy grzeszy, a cierpienie nie pochodzi od Boga, tylko od Szatana. Od wolnej woli człowieka.
Młody Winchester zmarszczył czoło. Nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, gdyż nadjechał autobus.
Do zobaczenia, Dean – cichy szept rozległ się w jego myślach.
Hej, skąd ty znasz moje...
Wstał, a gdy się obrócił, mężczyzny już nie było.
Tak jakby w ogóle nie istniał.
Wkrótce o tym zapomniał tak jak o wielu innych rzeczach, ale one nie zapomniały o nim.

Ω
Broń mnie od wszelkiego złego
I doprowadź do żywota wiecznego
Castiel był stałym elementem w życiu jego i Sama. Chociaż nie chciał tego przyznać na głos, to był naprawdę wdzięczny za jego pomoc w wielu przypadkach.
Mógłby go nazwać przyjacielem. Czuł się w jego pobliżu, tak jakby znał go już od dawna. Tak jak przy Samie, tylko bardziej... Sam nie wiedział jak to określić. Bezpiecznie? Nie, to brzmi śmiesznie. Przecież to on zapewniał razem z nimi, całej ludzkości bezpieczeństwo.
Castel był wielką niespodzianką. Jego rodziną był ojciec i brat. Potem razem z Samem stracili tatę. Zostali sami – przeciwko całemu światu.
A potem pojawił się On i chociaż Dean wiedział, że to brzmi strasznie dziewczyńsko, to gdy nie było przy nim anioła, czuł się odsłonięty.
Nie wiedział, co to znaczy albo co gorsza, wiedział, o co chodzi, tylko odsuwał od siebie tę niedorzeczną myśl.
Bo to tylko przyjaźń, prawda? Nic więcej, nic zdrożnego...
Przeżył całe życie po to, by nagle pewnego dnia zrozumieć coś, co wiedział każdy człowiek na świecie.
Ω
Amen.
Był grudzień. Śnieg sypał za oknami, otulając ziemię lekką pierzynką, sprawiając wrażenie, jakby cały świat zapadł w sen zimowy. Przyjechał razem z Samem i Castielem do Chicago, by rozprawić się z jakimś nieznośnym wampirem, który polował na miejscowych. Zatrzymali się w podmiejskim motelu, by odpocząć po wykonanej misji.
Sam zniknął gdzieś, nie mówiąc gdzie, więc został z Casem sam na sam.
Castiel siedział w tym swoim prochowcu i patrzył prosto w telewizor. Nie było to już osobliwym widokiem, jak za pierwszym razem, więc Dean nie był zdziwiony.
Co oglądasz? – spytał anioła.
Coś, co ludzie nazywają reality show. Ta kobieta to ma gadane – wskazał dłonią na Oprah Winfrey.
Dean przewrócił oczyma. Cas był taki... niewinny. W sumie czego się dziwić. Anioł to anioł.
[...] więc miłość to coś więcej niż „chemia”? – rozległ się głos z telewizora. Winchester, który akurat jadł drugiego burgera, przestał przeżuwać jedzenie, jakby stanęło mu ością w gardle. Kaszlnął.
Castiel skierował na niego spojrzenie szaro-niebieskich oczu. Dean poczuł, jak żołądek zaciska mu się w ciasny supeł. Był zdenerwowany. Na Boga, co z tobą jest nie tak chłopie – strofował siebie w myślach.
-A ty co o tym myślisz? – spytał go miękkim głosem Castiel.
-Ja? Miłość to przereklamowana sprawa – odparł – Prowadzi tylko do nieszczęścia. Romeo i Julia, Tristan i Izolda... Nawet Adam i Ewa. To wystarczające dowody.
-Naprawdę tak uważasz?
-Tak – Dean skłamał. Nie był niczego pewny, ale już dla samej zasady wypadałoby nie zmienić zdania.
-Żyłem tysiące lat. Widziałem, jak cywilizacje rozwijają się i upadają. Wiesz, co sprawiało, że w ogóle powstawały – anioł wstał od telewizora – Miłość. To uczucie, które według ciebie jest przereklamowane. Ludzie pod wpływem tego uczucia byli w stanie robić niesamowite rzeczy. Pokonywać wszelkie przeszkody. Dean, anioły z tego powodu upadały – ostatnie zdanie powiedział cichym szeptem.
To, co zdarzyło się w ciągu najbliższych kilku sekundach, wyryło się Deanowi w pamięci na zawsze.
Ich oddechy zmieszały się. Usta Castela były miękkie i ciepłe. Ich dotyk był niczym muśnięcie skrzydłami motyla. Burzył krew w żyłach. Zmuszał do działania. Był narkotykiem.
Końcem i początkiem.
Przeznaczeniem.

Ochroną na wieki.

1 komentarz:

  1. Awwwwww *^*
    Rozpłynęłam się jak masło na rozgrzanej patelni. Wiem, że dosyć późno komentuję (tak z 3 miesięcy poszło... mam wyrzuty sumienia ;;) i wreszcie znalazłam ten czas, gdzie mogę skomentować.
    Chwilka, ale jaka ważna chwilka.
    Mniejsza z tym.
    Destiel jest genialne *^* Mam jednak mały niedosyt, ponieważ za dużo naoglądałam się (tak tak, podczas obiadów - możesz podziękować mendzie) Trudnych spraw i tym podobne i oczekiwałam takiej żywszej dyskusji.
    Za to cenię w Tobie nieprzewidywalność - nigdy w życiu bym nie wpadła na wtrącenia modlitwy do opowiadania. Serio, dla mnie to była wielka niespodzianka.
    A Oprah Winfrey rządzi :v
    Pozdrawiam ciepło i ściskam mocno <3
    Jordbær, która męczy się nad francuskim.
    PS Nienawidzę tłumaczyć tekstów. Kij im w drewniany tyłek!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy