Życzę Wam szczęśliwych Walentynek. Niech
przynajmniej Wam się powiodą :)
Spodziewałam się tego
Czternasty lutego był z pozoru dniem takim jak każdy
inny. Uczniowie wstawali, ubierali się, schodzili na śniadanie, by
później uczęszczać na lekcje, ale to wszystko, to tylko
złudzenie. Tak naprawdę cały dzień posiadał w sobie drugie dno.
To właśnie w tym wyjątkowym dniu pary spędzały ze sobą czas, a
zakochani wyznawali sobie uczucia... a raczej starali się to zrobić
w jakiś wyrafinowany sposób.
W tym roku nic pod tym względem się nie zmieniło. No
prawie wszystko.
W tym roku Ron Weasley wreszcie miał wyznać swoje
uczucia Hermionie Granger.
Planował to od dawna. Już w zeszłym roku miał zamiar
to zrobić, ale zamieszanie z Umbridge wszystko popsuło. Teraz
wszystko miało się udać, wręcz MUSIAŁO. Nie było innej opcji.
*
Godzina 8 – śniadanie w Wielkiej Sali
Podejście numer 1
Wielka Sala wyglądała, jakby była zaatakowana przez
całą armię sów. Setki listów czekały na swoich adresatów.
Uczniowie byli w wyśmienitym humorze.
Ron wszedł do sali razem z Harrym i Hermioną.
– Harry, zobacz! Hedwiga – zauważyła Hermiona.
Usiadła przy stole Gryfiindoru, witając się przy okazji z Ginny,
która zarumieniła się na widok Harry'ego. Ten uśmiechnął się
nieśmiało.
Hedwiga razem z kilkunastoma innymi sowami siedziała na
stole, czekając na Harry'ego.
– W tym roku masz niezły połów – powiedział Ron
– Ile to? Dwanaście? A to dopiero ósma rano.
– Mogłyby się uspokoić. W końcu mam Ginny –
Harry spojrzał na swoją dziewczynę. Ta bombardowała spojrzeniem
listy.
– Daj spokój, to się nie zmieni. Chyba nie masz mi
za złe, że nie wysłałam dla ciebie żadnego? – uśmiechnęła
się rudowłosa.
– Owszem, karą będzie randka...
– Hej, hej... Ja tu jestem – wtrącił się Ron –
może i pozwoliłem wam chodzić, ale nie musicie mi o wszystkim
mówić.
– Ron, braciszku. Ty pozwoliłeś? Nie skomentuje
tego.
– Harry, otwórz te listy – przerwała im Hermiona.
– Albo je wyrzuć.
Czarnowłosy wzruszył ramionami.
– Wyrzucę, ja mam wszystko, czego mi trzeba –
uśmiechnął się promiennie do Ginny.
Byli tacy zakochani. Hermiona i Ron spojrzeli po sobie,
zachowując taktowne milczenie. Niech pozwolą im na gruchanie
chociaż dzisiaj.
Zjedli spokojnie śniadanie. Harry rozmawiał o czymś
po cichu ze swoją dziewczyną, a Ron starał się zebrać w sobie,
by zdobyć się na TO wyznanie. Cały czas miał w kieszeni szaty
pudełko z łańcuszkiem, który miał zamiar podarować
brązowowłosej. Zbierał na niego pieniądze od roku.
– Hermiona?
Dziewczyna nie oderwała spojrzenia od podręcznika od
transmutacji.
– Tak?
Ron miał ochotę powiedzieć: Hej, spójrz na mnie. Ja
tu się staram wyznać ci miłość.
– Ja... – nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ
Harry przerwał mu swoim pytaniem.
– Ron, Hermiona? Chodźmy, bo spóźnimy się na
lekcję.
– Och, zaczytałam się – Hermiona odłożyła
podręcznik do torby, patrząc na Rona. – Coś chciałeś
powiedzieć?
Ron milczał. Gdy Harry i Ginny na niego patrzyli, nie
mógł tego z siebie wykrztusić.
– Nic, nieważne.
W myślach dusił czarnowłosego i walił jego głową o
ścianę. Jak mógł mi tak przerwać? Dlaczego akurat mi?
*
Godzina 9 – przerwa między transmutacją i
zielarstwem
Podejście numer 2
Przez całą lekcję transmutacji Ron głowił się nad
swoim problemem. Za każdym razem, gdy starał się skupić na
rzucaniu zaklęcia powodującego zmianę szczura w pióro, jego myśli
odpływały w stronę Hermiony.
Fakt, że siedziała tuż przed nim, w ogóle nie
ułatwiał sprawy.
Może mógłby wyczarować z jej szczura pióro, które
napisałoby wyznanie miłosne? Nie, znał swoje umiejętności.
Jeszcze by coś zepsuł i zamiast tego pojawiłby się pawian jak w
przypadku Seamusa.
Przez ten galimatias w głowie, jego szczur tylko
uciekał przed różdżką. Na nic zdawały się próby transmutacji.
Weasley tylko westchnął znużony. To było takie
trudne być obok niej i żyć w milczeniu.
Ale dzisiaj to zmienię – powtórzył po raz kolejny w
myślach.
Gdy zadzwonił dzwonek, był zwarty i gotowy, by
ponownie przystąpić do działania. W końcu kiedyś musiało mu się
udać... Był jak taran. Nic go nie powstrzyma.
Wyszedł razem z przyjaciółmi z sali. Musiał znaleźć
sposób, by znaleźć się sam na sam z Hermioną, która szła na
samym końcu. Czy tylko dzisiaj wyglądała tak pięknie? Cała
promieniała. Oczy miała tak brązowe, że chciał w nich utonąć.
Zwolnił krok, tak by się z nią zrównać. Jedną rękę
schował do kieszeni, aby w razie czego zgrabnie wyjąć pudełko.
– Hermiona?
– Tak? – Dziewczyna grzebała w torbie, szukając
czegoś – Pomóc ci w czymś? Widziałam, że masz problem z
zaklęciem.
– Tak mam, ale nie o to mi chodzi – wyjaśnił. Co
chwila zerkał na dziewczynę. Czy ona może na mnie spojrzeć?
Nagle poczuł, jak na kogoś wpada. Zdusił
przekleństwo, gdy zobaczył, kim była ta osoba. Severus Snape w
blasku, a raczej mroku swej glorii.
– Panie Weasley, czy mógłby pan raczyć, patrzeć
pod nogi? A może jest dla pana zbyt trudne prowadzić jednocześnie
rozmowę i chodzić? Minus dziesięć punktów od Gryffindoru –
powiedział zimnym tonem. Obrzucił ich złośliwym spojrzeniem. –
Niech się pan bardziej postara, Weasley. Czas ucieka.
Ron wytrzeszczył oczy.
– Skąd...?
Snape wykrzywił usta w pogardliwym uśmieszku i
odszedł, pozostawiając chłopaka w głębokim szoku. Czarna szata
powiewała za nim niczym skrzydła. Kamienne ściany Hogwartu i hałas
wywołany przez uczniów tłumiły jego kroki.
– Ron, co się stało? O co chodziło profesorowi
Snape'owi? – spytała zmartwiona Hermiona widząc, w jakim stanie
jest rudowłosy.
– Nieważne, posłuchaj mnie.
Ron stanął z boku korytarza i złapał dziewczynę za
rękę.
– Hermiono, chciałbym ci powiedzieć, że...
I w tym momencie, gdyby Murphy żył, roześmiałby mu
się prosto w twarz. Zadzwonił dzwonek. Hermiona spanikowała.
– Biegiem, bo się spóźnimy – krzyknęła i
pociągnęła Rona za sobą w stronę szklarni.
Merlinie, daj mi siłę – pomyślał rudowłosy. –
To nie może być takie trudne. Ale co mógł zrobić? Jedynym
słusznym wyjściem wydało mu się podążenie za Hermioną.
*
Godzina 10 – przerwa między zielarstwem a obroną
przed czarną magią
Podejścia numer 3 i 4
– Jest dzisiaj jakiś dziwny – rozlegały się
szepty na korytarzu. Uczniowie tłoczyli się przed salą od obrony.
Komentowali zachowanie profesora Snape'a, tak jakby było czymś
niecodziennym... I w sumie takie było. Chociaż ironia i sarkazm
nadal lały się z niego hektolitrami, to dzisiaj podszyte były
mieszanką kpiny i rozbawienia.
Tak jakby był w dobrym humorze, a wobec tego jedynego
nauczyciela, zjawisko to urosło do rangi podniosłego wydarzenia.
– Nie wiem, czym się tak podniecają – powiedział
Harry do przyjaciela – Snape to człowiek... Bądź co bądź nadal
może mieć uczucia.
– Harry, czy ty go bronisz? Dobrze się czujesz? Może
jakaś dziewczyna otruła cię jakąś Amortencją, która sprawia,
że lubisz JEGO?! – Ron nie krył swego zdziwienia.
– Ron, przestań. Po prostu mówię, co myślę. À
propos mówienia... Powiedziałeś Hermionie?
Ron zachłysnął się powietrzem. Rozejrzał się
dookoła, by sprawdzić, czy obiekt rozmowy przypadkiem może
usłyszeć, o czym gadają. Na całe szczęście Gryfonka stała
nieco dalej i rozmawiała z Nevillem.
– Co?
– Proszę cię, nie udawaj. Wiem, co się święci już
od śniadania – uśmiechnął się Harry.
– Wiedziałeś i przerwałeś w takim momencie –
rudowłosy poczerwieniał ze złości. – Ty...
– Nie patrz tak na mnie – bronił się Wybraniec. –
Myślałem, że już to zrobiłeś. Zabierałeś się do tego zbyt
długo. – Rozłożył ręce w geście poddania i zrobił
przepraszającą minę.
– Jak się do tego przymierzam, to ktoś mi
przeszkadza. Ty, Snape, a dzień się jeszcze nie skończył. Będzie
gorzej. Ja to czuję – jęknął.
Harry poklepał przyjaciela po ramieniu.
– Właśnie, dzień się nie skończył. Masz jeszcze
dużo czasu – zauważył optymistycznie.
– Zobaczymy.
*
Mieli ćwiczyć zaklęcia niewerbalne. Snape przechodził
wokół nich i zwracał uwagi co do ich postępów, a raczej jej
braków. Wszystkie ławki zostały przesunięte na bok, by zrobić
miejsce dla uczniów.
– Panno Patil, nie mamrotamy pod nosem zaklęć. To
nadal jest werbalne – rzucił w stronę Parvati. Zmierzał w
kierunku Rona, który ćwiczył w parze razem z Harry'm. Hermiona
stała tuż obok niego, rzucając bezbłędnie zaklęcia w stronę
Neville'a
– Panie Lonbottom, sugeruję myśleć podczas rzucania
czaru – skomentował nieudaną próbę rzucenia niewerbalnego
Experiallmus. Hermionie nic nie powiedział, gdyż nie miał się do
czego doczepić.
Podszedł do Rona z mściwą satysfakcją wypisaną na
twarzy. Czarne oczy profesora wwiercały się w jego postać.
– Panie Weasley, co za skupienie. Szkoda tylko, że
nie na tym obiekcie co trzeba – szepnął do ucha, widząc jak
rudowłosy zerka na Hermionę i odszedł dalej, nie zaszczycając
spojrzeniem Harry'ego.
– Nie martw się – powiedział Harry, gdy Snape stał
dostatecznie daleko. – Może spróbuj teraz?
Ron zrobił sceptyczną minę. Na lekcji? U Snape'a? W
pobliżu tylu ludzi? To nie mogło się dobrze skończyć.
Może wyczarowałby jakiś romantyczny napis? Wiersz? Do
odważnych świat należy, prawda? – pocieszył siebie.
Rzucił zaklęcie. Przed twarzą Hermiony pojawił się
napis. Niebiesko – białe litery wisiały w powietrzu, lekko
drgając tak, jakby miały zaraz zniknąć.
No cóż, mógł poćwiczyć to zaklęcie. Nie o taki
efekt mu chodziło
Na górze wydra,
na dole pies,
z miłości mej,
mógłbym cię zjeść.
Aż miał ochotę przywalić sobie w twarz za coś
takiego. Zaklęcie w ogóle nie poszło po jego myśli. Miało być
romantycznie, a nie śmiesznie.
Hermiona przeczytała tę rymowankę i rzuciła Finite
Incantatem, by nikt inny oprócz niej nie zdążył jej przeczytać.
Reszta i tak była zajęta czymś innym. Obejrzała się dookoła,
chcąc zobaczyć, kto wyczarował wiersz. Jej spojrzenie spoczęło
na nim. Ron zwrócił wzrok na Harry'ego. Cholera, nie przyznam się
po napisaniu takiego gniota. Jestem spalony.
Przez resztę lekcji zastanawiał się co zrobić. Jak
wyzna Hermionie swoje uczucie to domyśli się, że to on był
autorem tego wierszyka. Pomyśli, że to tylko żart. Był już
kompletnie załatwiony... Może mógłby to jakoś odkręcić.
Tak, na pewno mi się uda – pomyślał. I tak też
zrobił. Wraz z dzwonkiem wybił się na wyżyny swych umiejętności
i wyczarował różę wraz z kartką z przeprosinami. W końcu na
tyle stać jego umiejętności.
Hermiona zdziwiona odezwała się do Harry'ego.
– Harry, widziałeś czy ktoś teraz rzucał jakieś
zaklęcie?
Czarnowłosy bez zająknięcia skłamał. Przyszło mu
to zupełnie naturalnie. Nawet nie spojrzał w stronę Rona. Ten
tylko skinął głową w geście podziękowania.
– Nie. Powinnaś się cieszyć, że ktoś się tobą
interesuję, co nie? – zauważył.
– Sama nie wiem. Powinien powiedzieć mi to prosto w
twarz. Nawet gdyby nie był Gryfonem, powinien mieć w sobie
przynajmniej tyle odwagi – Hermiona schowała kwiat i liścik do
torby. – Ron, a ty co powiesz?
Rudowłosy, który stał do niej tyłem, odkaszlnął.
– Masz absolutną rację. Chodźmy już, bo Snape się
na nas gapi – powiedział. I była to prawda. Profesor Snape
przyglądał się scence rozgrywającej się przed jego oczyma z
nienazwaną satysfakcją. Według Rona było to przerażające.
Wiedział o wszystkim i na dodatek ośmielał się z tego wyśmiewać.
Cała trójka wyszła szybko z sali i skierowała się
do pracowni Slughorna. Następne były eliksiry. Przez jeden moment
Ron stwierdził, że przecież udało mu się zrobić jakieś kroki
naprzód w jego wyznaniu. Podbudowany na duchu uśmiechnął się w
stronę Hermiony.
*
Godzina 11 – podwójne eliksiry
Podejście numer 5
Już na samym początku lekcji stwierdził, że los
wreszcie obrócił się na jego korzyść. Mieli omawiać eliksir
miłosny. Czyż lepiej trafić nie mógł? Sam Merlin stał po jego
stronie.
– Kto mi powie, co to za eliksir? – spytał wesołym
tonem Horacy Slughorn.
Ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze jak zwykle.
– Tak, panno Granger?
– To Amortencja, najsilniejszy eliksir miłosny.
– Doskonale, dziesięć punktów dla Gryffindoru!
Gryfoni uśmiechnęli się na te słowa. Dzięki
Hermionie szybko udawało się im nadrobić punkty stracone na
poprzedniej lekcji.
– Dzisiaj drodzy państwo postaramy się ją uwarzyć.
Ale nie myślcie, że uda wam się wynieść ją poza próg tej sali,
o nie! – zachichotał. – Już ja znam takie przypadki. Otwórzcie
podręczniki na stronie sto dziesiątek i postępujcie zgodnie z
instrukcjami.
Po tych słowach zawrzało. Ludzie jak nigdy wcześniej,
chętnie szli po składniki i zaczęli warzyć. W szczególności
dziewczyny. Może liczyły na to, że uda im się co nieco uszczknąć.
Ron starał się przyrządzić eliksir zgodnie z
instrukcją zawartą w podręczniku. Niestety jego próby poszły na
marne. Zamiast perłowego pobłysku, eliksir miał odcień sinego
różu.
Zerknął do kociołka Harry'ego. Napój miłosny
wyszedł mu nadzwyczaj dobrze.
– Czujesz ten zapach? – spytał się go czarnowłosy,
pochylając się nad kotłem. – Cynamon, perfumy Ginny...
Ron przyłączył się do niego. W jego nozdrza uderzył
zapach lakieru do miotły i jakaś początkowo niezidentyfikowana
kwiatowa woń. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że to zapach
szamponu Hermiony.
– Co czujesz? Zresztą to głupie pytanie – mruknął
Potter.
Ron jedynie się zarumienił.
– Sam wiesz.
– Ale możesz teraz się jej spytać, co czuje. Tak
dowiesz się, czy odzwierciedla twoje uczucia,
Rudowłosy spojrzał na przyjaciela z uznaniem.
– Genialny pomysł – przyznał. I tak też zrobił.
Hermiona właśnie kończyła ważyć eliksir. Ostatni
raz zamieszała chochlą i znad kociołka buchnęły spiralne kłęby
pary.
– Hermiono – zaczął Ron, odwracając się do tyłu.
– Jak tam twoja Amortencja?
Dziewczyna podniosła na niego wzrok. Oczy jej
podejrzanie błyszczały.
– Dobrze, już kończę.
– Właśnie widzę... A co czujesz? Bo jesteśmy razem
z Harry'm ciekawi.
Hermiona spojrzała mu prosto w oczy, jej policzki
nabrały różowego koloru. Neville, który siedział, tuż obok niej
udawał, że nic nie słyszy. Zawzięcie mieszał w swoim kociołku. On również domyślał się o co chodzi Ronowi.
– Czuję zapach pergaminu, kurzu i... Neville, nie
wrzucaj tego teraz! – krzyknęła Gryfonka.
BACH! Po sali rozległ się hałas. Ron odwrócił się
w stronę źródła dźwięku. Na jego nieszczęście prosto w jego
twarz leciała gigantyczna, zielona maź.
– Ron!
– Panie Weasley!
Rudowłosy już chciał się odchylić, ale był zbyt
wolny. Przez chwilę nie widział nic oprócz zieleni, by po paru
sekundach osunąć się bez życia na podłogę.
*
Obudził się z bólem głowy. Nie wiedział gdzie jest
ani która jest godzina. Otworzył szeroko oczy. Nie rozpoznawał
sufitu, więc na pewno nie był w dormitorium lub w Pokoju Wspólnym
Gryffindoru. Dopiero gdy wziął głęboki oddech, rozpoznał
miejsce, w którym się znajdował.
Skrzydło Szpitalne. Zapach czystości i eliksirów
uzdrawiających unosił się w powietrzu niczym perfum.
– Panie Weasley, w końcu się pan obudził –
powiedziała pani Pomfrey. Starsza kobieta podeszła do niego z
serdecznym uśmiechem – Długo pan spał.
– Co się stało – spytał zmieszany zachowaniem
pielęgniarki Ron.
– Wypadek na eliksirach. Został pan przypadkiem
opryskany nieudanym eliksirem – wyjaśniła kobieta, przykładając
do jego czoła swoją dłoń.
Ron wszystko sobie przypomniał. Jego plan, Hermionę,
która właśnie miała mu odpowiedzieć i zieloną plamę, lecącą
prosto na niego. Merlinie, znowu coś poszło nie tak!
– O nie, proszę pani, ile ja już tutaj jestem?
– Jest już pora kolacji. Jeżeli jest pan głody,
zaraz coś przyniosę.
Serce Rona załomotało. Już ta godzina? Tyle godzin
zmarnowanych? Nie, nie, nie!
– A nie mogę już stąd iść? Już dobrze się czuję
– zapewnił gorączkowo, jednocześnie dotykając wewnętrznej
kieszeni szaty, w której nadal bezpiecznie leżało pudełeczko z
prezentem dla Hermiony.
Rozejrzał się dookoła. Nikogo innego oprócz niego i pielęgniarki nie było. Łóżka szpitalne leżały puste.
Rozejrzał się dookoła. Nikogo innego oprócz niego i pielęgniarki nie było. Łóżka szpitalne leżały puste.
Pani Pomfrey westchnęła z dezaprobatą.
– Pański organizm nadal jest w szoku, wszelkie objawy
mogą pojawić się po dłuższym czasie – powiedziała mentorskim
tonem.
– Gdy poczuję się gorzej, od razu tutaj przyjdę –
zaklinał Ron. Wiedział, że wydostanie się z sideł szkolnej
pielęgniarki, graniczy z cudem.
Poppy zgromiła go spojrzeniem. W jej niebieskich oczach
błyskały pioruny, aby po chwili pojawiło się w nich zrozumienie.
Ostre rysy twarzy złagodziły się. Od razu wydawała się młodsza.
Jej wiek zdradzały jedynie siwe pasemka włosów.
– Dzisiaj Walentynki, prawda? Nie zdążył pan
dzisiaj powiedzieć pannie Granger, co pan do niej czuje, racja?
Gryfon gwałtownie usiadł.
– To jest takie oczywiste, co ja do niej czuję?
Snape, Harry, może nawet Neville i do tego jeszcze pani?
– Profesor Snape – poprawiła pielęgniarka. – No
cóż, tak to rzuca się w oczy.
Ron przez chwilę nic nie mówił, jedynie westchnął.
– To jak? Puści mnie pani? – spytał z nadzieją.
– Skoro zaistniała taka sytuacja, mogę się zgodzić
na odejście od wyjątku – powiedziała, ale po sekundzie dodała –
na moich warunkach.
Entuzjazm rudowłosego opadł. Jakie warunki?
– Po pierwsze wypije pan eliksir wzmacniający, po
drugie przyjdzie pan do mnie jutro z samego rana na kontrolę, po
trzecie... nie ma trzeciego – Poppy Pomfrey uśmiechnęła się.
Podała mu szklankę pełną eliksiru. – To jak?
Ron spojrzał na nią z wdzięcznością. Na coś
takiego mógł pójść. Ujął w dłoń naczynie.
– Zgoda – wychylił duszkiem płyn.
– No to leć, powodzenia. I uważaj na siebie –
rzuciła na pożegnanie pielęgniarka.
– Dziękuję, do jutra! – I wypadł pędem ze
Skrzydła Szpitalnego.
Kiedy wszedł do Wielkiej Sali, połowy uczniów już
nie było. Przy stole Gryffindoru siedzieli nieliczni. Jednymi z nich
byli Harry i Ginny,
– Ron – krzyknął Harry – Wypuściła cię?
– Tak, nie uwierzysz dlaczego, ale o tym jutro, okej?
Gdzie jest Hermiona? – pytał na jednym wydechu Ronald.
Ginny roześmiała się.
– Nadal jej tego nie powiedziałeś? – nie
dowierzała.
Ona też – przemknęło mu w myślach.
– Nie dobijaj. Myślałem, że mam sporo czasu. Gdzie
jest Hermiona – ponowił pytanie.
– Poszła do Pokoju Wspólnego – powiedział
czarnowłosy. Trzymał kciuki za swojego przyjaciela, ale wiedział,
że czeka go spore zaskoczenie.
Ron porwał ze stołu kanapkę z pomidorem i wybiegł z
sali.
– Jak sądzisz, zdziwi się? – spytała Ginny swego
chłopaka, gdy jej brata już nie było. Na jej ustach nadal błąkał
się cień uśmiechu.
– Tak i będzie miał do nas pretensję za to, że mu
o tym nie powiedziałaś.
– Trudno.
*
Gdy już zobaczył portret Grubej Damy, zwolnił.
Przeczesał palcami włosy i wziął parę głębokich wdechów.
Wypowiedział hasło i wszedł do Pokoju Wspólnego.
Było w nim tylko parę osób, głównie młodsze
roczniki. Starsi świętowali święto zakochanych.
Od razu zauważył Hermionę. Siedziała na ich stałym
miejscu przy kominku. Na jej kolanach leżała jakaś książka. Ron
wyciągnął prezent z kieszeni.
– Cześć – powiedział i od razu chciał siebie za
to przekląć. Cześć? Naprawdę tylko na to ciebie stać?–
usłyszał cichy głosik w głowie.
– Och, cześć Ron – Hermiona podniosła na niego
wzrok – Ron?! Pani Pomfery cię wypuściła? Byłam u ciebie po
zajęciach, ale nadal spałeś.
– Tak, ale jestem tu na specjalnych warunkach. Ale...
Usiadł obok niej. Zignorował innych uczniów. Teraz
nadszedł moment prawdy. Tak, nic nie ma prawa mu przeszkodzić. Już
tyle dzisiaj przeszedł.
Zdjął książkę z jej kolan. Z powagą wypisaną na
twarzy zaczął mówić:
– Hermiono, starałem się tobie powiedzieć to
dzisiaj już parę razy. Zawsze nieskutecznie. Hermiono, chociaż
jestem twoim przyjacielem, to chciałbym być kimś więcej. Ja...
Kocham cię. Kocham cię od... sam nie wiem kiedy – mówił Ron.
Hermiona zarumieniła się i przerwała mu monolog pocałunkiem.
Serce Rona na parę milisekund przestało bić, by po
chwili powrócić ze zdwojoną siłą. Miękkie usta Hermiony
smakowały czekoladą, którą musiała zjeść na deser. Ich
pocałunek był słodki i pełen czułości. Nie był wybuchem
emocji, ale im obojgu to starczało. Wargi delikatnie o siebie
muskały, powodując mrowienie na całym ciebie zakochanej pary.
Rozległy się ciche gwizdy. Młodsi Gryfoni nie mogli
się powstrzymać, ale parze prefektów to nie przeszkadzało.
Kiedy przerwali ten pocałunek, oparli się o swoje
czoła. Ich oddechy mieszały się.
– Spodziewałam się tego, Ron – powiedziała
Hermiona ze śmiechem – Ale twoje starania były takie urocze.
– No nie, ty też – jęknął chłopak.
- Ron, ty jesteś jak otwarta księga, ale nie martw się.
To było zabawne widzieć twoje zmagania. Szczególnie ten wiersz.
- O nie, to był jeden wielki niewypał. Nie przypominaj
mi – panna Granger roześmiała się.
Chłopak pochwycił dłoń Gryfonki w uścisk.
– Mam coś dla ciebie – odsunął się od niej.
Położył między nimi pudełko. – Otwórz je.
Dziewczyna rozpakowała swój prezent. Ron bacznie ją
obserwował. Chciał zapamiętać jej reakcję. Światu ukazał się
srebrny łańcuszek z zawieszką. Było nią serduszko, a w nim
wygrawerowane inicjały Hermiony i Rona.
Brązowowłosa spojrzała na niego z oczyma pełnymi
łez.
– To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek
dostałam.
No, wreszcie postanowiłam się zjawić i skomentować. Po paru miesiącach, ale zawsze :v Nie bij mnie z tego powodu, kochana ;;
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest takie słodkie, awww. Istny cukierus maximus. Dzięki tobie mam kaca cukierkowego. Po raz pierwszy od... od dawna. Nie wiem, nie pamiętam :v Fluff w twoim wydaniu wali artylerią jak nic xD
I NIE PRZEJMUJ SIĘ, FLUFF, KTÓRY NIE WALI ARTYLERIĄ TO NIE ARTYLERIA Z PRAWDZIWEGO ZDARZENIA. Prędzej lekka artyleria.
Już nie wiem, co piszę. Wiem tylko tyle, że "Spodziewałam się tego" znajduje się w mojej TOP 10 najlepszych Romione :3
Pozdrawiam serdecznie, ściskam mocno i... do następnego :D