środa, 23 marca 2016

Panie

Ostrzegam, ten fanfik jest pisany pod wyzwanie od moich koleżanek, a w zasadzie tylko jednej :D To najbardziej osobliwy parring, jaki kiedykolwiek pisałam.
Pozdrowienia dla ciebie admirale Klavdijo i MTT – AP99. Warto mieć takie towarzyszki w klasie. Pozdrawiam również Kichigo i Usachii, jak i również Jordbaer, która pomogła mi napisać to coś :D
Niech żadna z was nie przerazi się Panem. Po przeczytaniu polecam udać się do psychiatry egzorcysty, będzie potrzebny.
Zostaliście ostrzeżeni.
Uwagi:
Całkowite pogwałcenie kanonu.
W tej wersji to Peter uczy w Hogwarcie zamiast Bartemiusza Croucha Juniora.
Scena +18 – lemon, fluff i angst leje się hektolitrami w dowolnym stosunku molowym.
Całkowite OOC postaci.
Oraz wiele, wiele innych. Za dużo, by się rozpisywać.

Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie – Dante Alighieri
Panie
Noc była dla mnie wytchnieniem. Kiedy wszyscy spali, mogłem wykraść różdżkę swemu nowemu panu i zmienić się ponownie w człowieka.
Czy bałem się ponownej przemiany? Tak, ale te wykradzione chwile dawały mi wytchnienie. To była moja ucieczka.
Ktoś mógłby się mnie spytać, dlaczego nie ucieknę z kraju i nie będę się nadal ukrywał w postaci człowieka... ale co mógł poradzić na to, że dobrze mi było, będąc w takiej, a nie innej sytuacji.
Miałem opiekę, miałem dom, miałem pana...
A to właśnie tego zawsze potrzebowałem. Kogoś, kto będzie stał nade mną, kto będzie miał nade mną władzę. Wtedy czułem się bezpieczniejszy, nawet w tych ekstremalnych warunkach, co wydawało się ironiczne. W końcu to ja ległem do Czarnego Pana, a jego bałem się najbardziej.
Już od czternastu lat byłem zwierzątkiem dla jednej rodziny. Czternaście długich lat, które zmieniły mnie bezpowrotnie. Byłem zwierzęciem, co całkowicie hamowało jakiekolwiek ludzkie instynkty. Z biegiem lat głuchły po to, aby jednego dnia przebudzić się na nowo.
*
Kilka tygodni wcześniej – Nora
Siedziałem jak zwykle na skrawku materiału, który stanowił dla mnie coś w rodzaju posłania. Nie powiem, było mi dość wygodnie, a w końcu jako szczur miałem bardzo małe wymogi. W końcu czego chciałby człowiek, zmieniający się w szczura, prawda? Na pewno nie hawajskiej wyspy z kokosami i drinkiem. Całkowicie wystarczył mi suchy kąt i kawałek sera.
Poruszyłem nieznacznie ogonem. Zbyt długie leżenie w jednej pozycji było strasznie męczące. Powinienem się wtedy przejść.
Jako stworzenie, którego formę przybrałem, moją naturalną porą aktywności była noc. To wtedy zaczynałem być bardziej żywotny.
Ludzie, a raczej moi opiekunowie, do których trafiłem po porażce Czarnego Pana, nie potrafili tego uszanować. Szczególnie ten najmłodszy rudzielec, który dostał mnie po swoim starszym bracie. Ron, tak miał właśnie na imię.
Nie był złym panem, no w przeciwieństwie do mojego dawnego szefa. Opiekował się mną, troszczył się o moje zdrowie i ogólnie rzecz biorąc, był całkiem przyzwoitym właścicielem. Miałem co do niego pewien sentyment.
Może to dlatego, że przypominał mi mnie samego sprzed lat. Tak samo, jak on żyłem w cieniu swych przyjaciół, jako ten najgłupszy do kompletu. Widziałem, jak patrzy na Harry'ego Pottera z zazdrością i nutą podziwu. Dokładnie tak samo, jak ja na jego ojca.
Tyle rzeczy nas łączyło – pomyślałem raz, rozmyślając nad naszymi życiorysami. Jednego byłem pewien, istniała między nami znacząca różnica. On nigdy nie skrzywdziłby swoich przyjaciół. Za bardzo ich kochał. Nie tak, jak ja.
Doceniałem to. Szkoda, że inni tego nie robili.
Nagle po mojej lewej stronie rozległ się cichy jęk. Z początku go zignorowałem, jednak z każdą chwilą narastał na sile.
Oh – rozległo się przeciągle. Moje małe ciałko skręciło tułów w stronę łóżka, na którym leżał Ron.
Ciało trzynastolatka płonęło, przynajmniej ja to tak widziałem. Powtarzam jeszcze raz – szczury to zwierzęta nocne, tak w nocy lepiej widzimy. O wiele lepiej. Warto to zapamiętać, ludzie.
Zapiszczałem cichutko, widząc jak chłopak nieświadomy swoich czynów, dotykał siebie. Oh tak, zapomniałem, jak to było, gdy było się nastolatkiem. Te buzujące hormony, te sny, które męczyły każdego chłopaka i budziły zażenowanie każdego poranka... Ale wracając, do tego, co się działo przed moimi oczyma...
Ręka Rona sunęła w dół po torsie. Błądziła pod materiałem koszulki po nagim ciele. Nie powinienem na to patrzeć, ale to było zbyt... zbyt dobre. Nie uznaję siebie za zboczeńca lub pedofila. Po prostu tak dawno nie miałem żadnej rozrywki, a ostatecznie byłem tylko szczurem (co z tego, że animagiem), więc nic złego w tym nie widziałem. Uniosłem się na tylnych łapkach z tego całego wrażenia. A może jednak powinienem się odwrócić?
Cholera, ta pieprzona moralność. Słysząc za sobą pojękiwania, odwróciłem się i zszedłem po szafce. Trzeba było sobie znaleźć jakieś inne miejsce. Może u bliźniaków? Po prostu zapomnę o tym, co tutaj właśnie zaszło – pomyślałem. – Zapomnę. Tak, to bardzo dobra decyzja.
*
Teraz – Hogwart
Byłem zmęczony. Przez cały dzień musiałem uciekać przed kotem tej dziwnej dziewczyny, z którą przyjaźnił się Ronald. Ten rudy kuguchar był irytujący. Można by powiedzieć, że powziął sobie za cel złapanie mnie i zjedzenie. I jeszcze Syriusz na wolności. Nigdzie nie czułem się bezpieczny. Nie od tych przeklętych wakacji w Egipcie.
Ponoć kuguchary rozpoznają animagów, to przynajmniej przypominam sobie ze swoich dawnych lekcji. No tak, trzeba było uważać, kiedy był na to czas. Teraz zwykle kończyłem jako jeden z obiektów do trenowania zaklęć, raczej niczego pożytecznego z tego wynieść nie mogłem. Oczywiście, nawet gdyby była okazja do nauczenia się czegoś, byłem zbyt leniwy. Taka prawda. Nigdy nie miałem chęci do przyswajania wiedzy.
Parszywek, gdzie jesteś – usłyszałem głos. Powiem jedno, patrzenie w górę z perspektywy szczura jest okropnie męczące. Nie polecam. Po czubkach butów wystających zza zbyt krótkiej szaty rozpoznałem, że to mój właściciel.
Znalazł się, Harry! – krzyknął. Wziął mnie do ręki, zapiszczałem, gdy poczułem, jak spod łap ucieka mi oparcie w postaci podłogi. – No i czemu się tak kryłeś? To przez Krzywołapa, prawda?
I tak mnie nie zrozumiesz, dziecko. Cokolwiek wypiszczę to zabrzmi prędzej jak cenzura. Zostałem podniesiony na wysokość twarzy rudowłosego. Widziałem jego zmartwioną twarz i pełne zaniepokojenia, niebieskie oczy.
Byliśmy w dormitorium. Czerwono – złote barwy Gryffindoru dominowały na pościeli oraz ścianach pomieszczenia. Łóżko Rona, obok którego się znajdowaliśmy, było nieposłane. Widocznie skrzaty jeszcze nie zdążyły tego poprawić.
Hej, czy on nie wygląda na chorego? – spytał przyjaciela, który pojawił się w moim polu widzenia. Z każdym rokiem stawał się tak bardzo podobny do swego ojca. Tak, Harry Potter był skórą zdjętą ze swojego ojca. Te same czarne, wiecznie rozczochrane włosy, te same rysy twarzy i budowa ciała... Nie, żebym się zbytnio przyglądał, oczywiście, że nie... Jedyną różnicą między nim a ojcem były oczy. Akurat je odziedziczył po Lily. Zielone, w kształcie migdałów.
Obydwaj chłopcy byli przebrani w szaty używane w szklarni, więc pewnie biegiem z niej wracali.
W sumie masz rację, ale on zawsze taki był. W końcu to szczur, ile one żyją? – spytał chłopiec, przecierając swoje okulary skrawkiem szaty. – Wiesz?
Ron pokręcił głową w geście zaprzeczenia. Zadrgałem w jego dłoniach.
Może Hermiona będzie wiedzieć.
Myślałem, że się do niej nie odzywasz po tych oskarżeniach – zauważył Harry. Przyglądałem się z zainteresowaniem tej całej rozmowie. Tyle ciekawych rzeczy można było usłyszeć.
Ah, prawie o tym zapomniałem
Proszę cię, moglibyście przestać być na siebie obrażonymi. Parszywkowi nic się w końcu nie stało. Jest tutaj, cały i zdrowy – Harry wskazał na mnie.
Ale co by było, gdyby jednak wszystko potoczyło się inaczej? – spytał Ron z wyrzutem. – Mogłaby uważać z tym swoim kotem.
Eh, nie dobijaj mnie. Nie gdybaj, to jest bezsensowne.
Łatwo ci mówić, Hedwiga nie jest atakowana przez Krzywołapa – bronił mnie Ron. No cóż, to było dość osobliwe zjawisko. Nikt raczej o mnie nie dbał ani w postaci człowieka, ani w postaci zwierzęcia.
Zapiszczałem cicho, by zwrócić na siebie uwagę. Gdy to nie zadziałało, wspiąłem się po ręce Rona na jego ramię.
Głody jesteś? Biedy Parszywek. Przyniosłem dla ciebie kawałek sera. Wiesz, co Harry. To dobrze, że chociaż ty stoisz po mojej stronie. Warto mieć kogoś takiego przy sobie – odparł Ron, uśmiechając się z wdzięcznością do przyjaciela, a mi podając mój żółty skarb.
Z wdzięcznością wgryzłem się w kawałek goudy. Naprawdę fajnie było mieć swego pana. Z nim wszystkie twoje troski znikały, a wszystko wydawało się prostsze.
Dlatego ludzie chcą należeć do kogoś innego – zrozumiałem. – Bo tak jest o wiele lepiej niż żyć samodzielnie.
Chłopcy w tym czasie rozmawiali o Quidditchu. Nie interesowało mnie to zbytnio, ale ożywiłem się dopiero na wzmiankę młodego Pottera o ostrzeżeniu w mugolskiej telewizji.
... I ostrzegali, by nie wychodzić po nocach. Każdy, kto go zobaczy, ma dzwonić pod specjalny numer. Naprawdę ojciec nic ci nie powiedział o ucieczce Blacka?
Nie, po tym, jak wróciliśmy, nic nie mówił. Milczał. Był tylko tak dziwnie rozkojarzony... Może nie chciał nas martwić?
Ostatni kawałek sera wypadł mi z pyszczka. Czy ja się przesłyszałem? Black na wolności!? Serce zaczęło bić mi jak oszalałe. Zacząłem się kręcić w kółko. Co robić?
Na początku pomyślałem, że przecież Syriusz na pewno nie wie, że jestem w Hogwarcie. Dopiero potem przypomniałem sobie, jak robione było całej rodzinie zdjęcie do Proroka Codziennego.
Potem optymistycznie zauważyłem, że przecież nikt nie da się niepostrzeżenie przemknąć do Hogwartu. Oczywiście chwilę później moje myśli pomknęły do Mapy Huncwotów. Skoro dzięki niej z łatwością wymykaliśmy się z Hogwartu, to równie dobrze dzięki niej można się było do niej wkraść.
Z całą pewnością Łapa zapamiętał wszystkie przejścia.
Byłem zrozpaczony. Miałem skończyć tak szybko? Znaczy się może i zasługiwałem na to. Byłem tchórzem, doprowadziłem do morderstwa najlepszego przyjaciela i jego żonę. Harry był przeze mnie sierotą.
Wszytko, było moją winą.
Parszywku? Co z tobą? – zatroskał się Ron.
Syriusz Black na mnie poluje! I tak mnie nie zrozumiesz. Zawinąłem się w kłębek na jego dłoni. Była ciepła i wygodna. Bezpieczna. Przynajmniej w tej chwili.
*
Kilka miesięcy później, Hogwart
On już tu był. Wiem o tym. Pewnej nocy Ron obudził mnie swoim wrzaskiem. Z tego, co usłyszałem, zobaczył Syriusza czającego się tuż nad nim. Stwierdził, że Black na pewno pomylił jego z Harry'm, ale ja wiedziałem swoje. Syriusz rozpoznał mnie na zdjęciu i planował zemstę za wydanie Lily i Jamesa oraz dwanaście niewinnie spędzonych lat w Azkabanie.
Złapanie mnie wydawało się nieuchronne. Dlatego uciekłem.
Pewnego dnia, kiedy Ron był zaabsorbowany rozmową z Harry'm po prostu wymknąłem się z jego kieszeni. Było to niezwykle ryzykowne, ponieważ podczas wychodzenia z zamku byłem narażony na zdeptanie na śmierć.
No cóż, przeżyłem, chociaż mój plan spalił na panewce. Kto by przypuszczał, że hogwardzki gajowy złapie mnie i schowa, by oddać później Ronowi. Raczej nikt.
Będąc schowany w chatce Hagrida miałem dużo czasu na zastanawianie. Mogłem nie uciekać. Stanąć naprzeciwko Syriusza i pokonać swoje tchórzostwo.
Nie zrobiłem tego. Dlaczego?
Wyjaśnienie było zbyt oczywiste, zbyt proste, a jednocześnie bardzo złożone. Może zbyt złożone na mój aktualnie szczurzy mózg. Umykało mi na obrzeżu świadomości. Byłem jedynie pewien, że było to coś pierwotnego, coś, co nawet zwykły szczur znał.
I tak mijał mi czas, aż do pewnego dnia. Z tego, co zdołałem wysłuchać, to właśnie tamtego dnia miała się odbyć egzekucja hipogryfa Hagrida.
Przez tę całą sprawę z egzekucją zostałem zapomniany i tkwiłem tak w jakimś dzbanku z okruchami po chlebie, które zostały kiedyś wrzucone. Do czasu.
Usłyszałem pukanie do drzwi. Hagrid zalany łzami, szurając nogami po podłodze, otworzył je.
Hagridzie – rozpoznałem z głosów nowoprzybyłych Hermionę, Harry'ego i Rona.
Ja, żem nie wiedział co robić, teraz przyjdą tu i zabiją Dziobka – ryknął gajowy, smarkając w kawał szmaty.
Uczniowie starali się uspokoić Rubeusa. Na nic się to zdało. Jedynym plusem tego wszystkiego było to, że nauczyciel Opieki nad Magicznymi Stworzeniami przypomniał sobie o moim istnieniu i obowiązku oddania właścicielowi.
Wyjęty z dzbanka po raz pierwszy zobaczyłem chatkę Hagrida od środka. Poprzednim razem nie miałem zbyt wiele czasu, aby się mu przyjrzeć.
Na cały budynek składał się jeden olbrzymi pokój. W jednym rogu stało gigantyczne łóżko, dostosowane do cielska pół olbrzyma. Jeszcze inna część pokoju pełniła funkcję kuchni. Całość wyglądała dość dziwacznie, ale o dziwo schludnie, jak na warunki, w których żył pół olbrzym.
Zapomniałem o nim na śmierć, tak się zająłem sprawą Dziobka. Przepraszam Ron – odparł, podając mnie rudowłosemu. Ten uśmiechnął się na mój widok.
Parszywek! – krzyknął.
Wypadałoby mnie teraz przeprosić, nie uważasz – stwierdziła Hermiona, przypatrująca się tej całej scence.
Tak, jak spotkam Krzywołapa, to go przeproszę – powiedział, nie odwracając się w stronę dziewczyny. – Harry, coś się stało?
Młody Weasley zerknął na Pottera. Hermiona przewróciła oczyma. Wiedziała, że jej przyjaciel kiedyś zdobędzie się na przeprosiny.
Knot tu idzie – powiedział Harry. Również usłyszałem głosy jakichś osób.
Trójka przyjaciół wyszła z chatki. Piszczałem cicho w ręce Rona. Moje zwierzęce zmysły szalały. Coś miało się stać.
Nagle zobaczyłem Krzywołapa. Jak na kuguchara miał wyjątkowo paskudną minę. Gdyby był człowiekiem, mógłbym powiedzieć, że uśmiechałby się z dziką satysfakcją.
Wyrywałem się z dłoni chłopaka
Co mu się stało – usłyszałem, jak któreś z nich spytało.
Krzywołap – jęknęła Hermiona. – Nie! Idź sobie, uciekaj, psiiik! Parszyyy... NIE!
Niestety było za późno. No, nie dla mnie. Wyślizgnąłem się, upadłem na ziemię i pognałem jak oparzony po trawie w kierunku Hogwartu. Przez chwilę wydawało mi się śmieszne, że uciekłem z Hogwartu, po to, aby teraz do niego wracać.
Słyszałem, jak kot biegnie za mną. Byłem zbyt wolny albo on zbyt szybki, gdyż kilka sekund później już prawie mnie dogonił. Usłyszałem krzyk Hermiony, by zaraz potem zostać ponownie pochwyconym przez Rona.
Zostaw go... odczep się od niego – zostałem bohatersko ocalony. Moja radość jednak nie trwała zbyt długo. Z ciemności nocy wychyliła się postać czarnego psa. Od razu wiedziałem, kto to jest.
*
Wszystko działo się tak szybko, że przestałem nadążać. Byłem zbyt oszołomiony tyloma rzeczami. Widziałem przemianę Syriusza z psa w człowieka. Wszystko, co opowiadał, dochodziło do mnie jak zza szklanej ściany.
Potem pojawił się Snape i Lupin. Ich „walka” i uwiązanie Remusa przez chwilę dała mi nadzieję, że może wyjdę z tego cało, jednak cała trójka przyjaciół jednocześnie zaatakowała Mistrza Eliksirów. Potem było coraz gorzej.
Moja tożsamość wyszła na jaw. Teraz już wiedziałem czemu ten Krzywołap się na mnie uwziął. Polował na mnie ze względu na Blacka.
A potem zostałem przemieniony w człowieka.

Widziałem lęk w oczach Rona. Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Bądź co bądź spędziłem przy nim całe jego życie. Byłem dla niego zwykłym szczurem.
Starałem się bronić przed moimi oprawcami. Niestety na nic się to zdało. Moje przekonywania Harry'ego, Rona, ba! Nawet Hermiony.
Nikt mi już nie ufał. Straciłem wszystko już kiedyś, a teraz historia toczyła koło. Skoro tak się stało, nie miałem innej opcji, niż ponownie powrócić do Voldemorta.
Tak też zrobiłem, chociaż naprawdę ciężko było zostawiać mi rudowłosego chłopca, który zrobił dla mnie tak dużo, nie wiedząc, kim byłem.
Został tylko on. On z dwójką przyjaciół przeciwko całemu światu.
*
Wrzesień, kilka miesięcy później, Hogwart
Siedziałem na miejscu nauczyciela obrony przed czarną magią. Perspektywa życia uczniowskiego ze strony nauczyciela była... przerażająca. Już teraz dziwnie się czułem, siedząc za stołem ciała pedagogicznego.
Cała Wielka Sala była uroczyście przystrojona. Nad stołem każdego domu wisiała flaga z godłem. Sufit przybrał barwę bezksiężycowej, letniej nocy. Atmosfery nadawały lewitujące w powietrzu świece. Uczniowskie szaty lśniły nowością, dopiero co zakupione w sklepie Madame Malkin. Stoły, które jeszcze pół godziny temu były suto zastawione, teraz miały prześwity.
Uczniowie patrzyli na mnie z zainteresowaniem. W sumie nie dziwiłem się z powodu ich zachowania. W końcu rokrocznie mieli nowego profesora i co rok znikał, by nigdy więcej nie nauczać.
Byłem czymś nowym, co mieli dopiero poznać.
Z ciekawości zerknąłem na stół Gryffindoru. Trójka przyjaciół rozmawiała o czymś zawzięcie raz na jakiś czas zerkając w stronę grona pedagogicznego.
Ron w ciągu tych kilku miesięcy urósł o kilka kolejnych centymetrów. Zdołałem zauważyć to nawet gdy siedział. Jego niebieskie oczy błyszczały, gdy mówił o czymś z zapamiętaniem. Gwałtownie gestykulował, jakby coś tłumacząc. Nachylał się w stronę Harry'ego. Jego policzki były zaróżowione.
Wyglądało to tak samo, jak dwadzieścia lat temu James patrzył na Lily. Wyglądało to tak samo, jak spojrzenie każdej zakochanej osoby.
Zakrztusiłem się herbatą, kiedy ta myśl uderzyła do mojej głowy. Czy już wcześniej to podejrzewałem i dopiero teraz, kiedy mogłem spojrzeć na to z innej strony, to zauważyłem?
Przez resztę kolacji przyglądałem się uważnie tej dwójce.
Uczta dobiegała końca. Uczniowie najedli się do syta i z ospałością, która zwykle pojawia się po zjedzeniu sytego posiłku, wsłuchiwali się w słowa dyrektora.
... także w tym roku nie będzie meczów Quidditcha.
W tym czasie bliźniacy Weasley zaczęli kłótnię z dyrektorem. Dopiero po wyjaśnieniu, że odbędzie się Turniej Trójmagiczny, odetchnęli z ulgą. No cóż, nie wiedzieli jakie plany, ma na to wszystko Czarny Pan. Potem przyszedł czas na przedstawienie osoby, którą udawałem.
Nie powiem, trudno było zachowywać się jak postać, której się praktycznie nie znało. Sam nie wiem, czemu to akurat mnie wybrał Czarny Pan. Co prawda, niewielu wiernych śmierciożerów pozostało na wolności, ale każdy normalny osobnik wie, że nie jestem wybitnym czarodziejem. Nawet ja sam o tym wiem i się do tego głośno przyznaję.
A teraz chciałbym przedstawić wam nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, pana Pitera Koroste** z akademii Volshebstva***. Przyjechał do nas prosto z Rosji i przez ten rok będzie piastował tę funkcję – przywitał mnie Dumbledore.
Uczniowie zaklaskali. Uczennice otwarcie mnie obserwowały. Mile mnie to połechtało. Moja nowa forma, którą przybrałem, była moim równolatkiem. Tylko to mnie z nią łączyło. Fizycznie różniliśmy się od siebie wieloma względami. Czarny Pan właśnie dlatego wybrał dla mnie tego mężczyznę do podszycia. Musieliśmy zadbać o anonimowość.
Kiedy ja byłem niskim, niebieskookim blondynem, ten rosyjski chłoptaś był czarnookim, wysokim brunetem. Jedyną rzeczą, jaką nas łączła był brak wskazującego palca u prawej ręki. Chciałem, aby coś po mnie zostało. Chociażby ten ubytek.
Ślizgoni i Gryfoni patrzyli na mnie z rezerwą. Ogólnie to rozumiałem ich. Co roku trafiali na nowych nauczycieli i nie mieli zielonego pojęcia, na co się przygotować. Czy będzie to kolejny Quirrel, a może ktoś taki jak Lockhart?
A teraz możecie rozejść się do dormitoriów – odparł na koniec swej przemowy Albus Dumbledore.
Westchnąłem cicho. Byłem zmęczony udawaniem. Poszedłem prosto do swej komnaty, nie rozmawiając z żadnym nauczycielem. I tak dobiegł do końca pierwszy dzień mojej zabawy. Pozostało dziesięć miesięcy do końca misji.
*
Profesorze? Profesorze Korosta – usłyszałem pytanie, które zadała dziewczyna siedząca w pierwszej ławce. Rozpoznałem w niej Lavender Brown.
Tak, panno Brown?
Po co mamy znać te zaklęcia – spytała, tuż po tym, jak powiedziałem, co będziemy omawiać w tym roku.
Skoro byłem, ekhem nadal jestem śmierciożercą, uznałem, że dobrze będzie wyszkolić uczniów w zakresie obrony przeciwko najbardziej powszechnym zaklęciom, które wykorzystujemy do ataku. Przynajmniej na tym się znałem na tyle dobrze, aby się nie ośmieszyć.
Po to, żeby się bronić – odparłem najbardziej protekcjonalnym tonem, na jaki mnie było stać.
To nie nasz poziom – dołączył się jakiś chłopak z Slytherinu.
Nie ma czegoś takiego jak poziom. To umiejętności, jakie nabywamy, świadczą o zakresie wiedzy, z której możemy korzystać – zauważyła Hermiona – A one nie mają granic.
Przyjaciółka Rona jak zwykle musiała wybić się ponad wszystkich. Niezwykle mnie to denerwowało, ale... Miałem słabość do mojego dawnego właściciela, który siedział dokładnie po jej lewej stronie i właśnie w tej chwili patrzył na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Był... zafascynowany. Tak to słowo doskonale oddawało to, co zauważyłem.
Poczułem się trochę skrępowany. Było osobliwością patrzeć na niego z tej perspektywy. Nigdy nie widziałem, że by patrzył na kogoś tak jak teraz na mnie.
Odchrząknąłem.
Ładnie powiedziane, ale i w tym tkwi kłamstwo. Niektórzy sami nakładają na siebie limity.
Hermiona zarumieniła się i nic nie powiedziała. Tak jakby zabrakło jej słów.
Skoro już wszystko wiemy, może wrócimy do tematu lekcji. Jak mówiłem, przez te wszystkie lata zyskaliście wiedzę o mieszanym poziomie. Wielu nauczycieli pozostawiło po sobie braki, niektórzy starali się je zapełnić, za co dziękuję panu Lupinowi. Jednakże nikt nie uczył obrony przeciw temu, co może was naprawdę czekać – powiedziałem z patosem. Mój głos rozniósł się po pokoju. Musiałem wyjść na pewnego siebie i kompetentnego nauczyciela. Nie mogłem sobie pozwolić na to, aby wchodzili mi na głowę. Takie miałem wytyczne od Czarnego Pana.
Robić swoje i nie zdradzić swojej tożsamości pod żadnym pozorem. Inaczej, no cóż, nie byłoby zbyt miło.
Wielu z was słyszało, a może nawet było naocznym świadkiem wydarzeń podczas Mistrzostw Świata w Quidditchu.
Cała klasa pokiwała głową. Lekko się uśmiechnąłem. Tak, tak, drogie dzieci właśnie macie lekcję z facetem, który wyczarował Mroczny Znak.
Dlatego więc uznałem, że powinno się was wyszkolić do obrony przed innymi czarodziejami, a nie magicznymi stworzeniami, jak to mieliście do tej pory, jak już wcześniej powiedziałem, a mi przerwano – tu spojrzałem na Lavender – A teraz powiedzcie mi, jakie znacie zaklęcia Niewybaczalne.
*
Moja pierwsza lekcja minęła zadziwiająco dobrze. Wszystko poszło zgodnie z planem. Longbottom został zmanipulowany i przekupiony książką o roślinach wodnych.
Byłem zadowolony. Oczywiście do czasu.
Snape jak wszystkim było wiadomo, uwielbiał wręczać ludziom szlabany. Robił to codziennie po kilka razy, więc nic dziwnego, że czasami miał zbyt dużo uczniów na jeden termin. Wymyślił na to rozwiązanie.
Część uczniów sam przyjmował w swoje... „otwarte i ciepłe, ojcowskie” ramiona, kilkoro odsyłał do Filcha, a resztę przydzielał innym nauczycielom. Bo oczywiście my nie mieliśmy w tej kwestii nic do powiedzenia. Tym bardziej ja. W końcu Snape był śmierciożercą, a ostatnią rzeczą, jaką chciałem to, to aby domyślił się, że Czarny Pan wykorzystuje mnie do odrodzenia się. Sam – Wiesz – Kto miał wątpliwości co do jego lojalności.
Tak więc, gdy pewnego piątkowego wieczoru zostałem poproszony o nadzorowanie szlabanu Ronalda Weasleya nic nie mogłem z tym faktem zrobić, jedynie bezmyślnie się zgodzić.
Musiałem przyznać, że czułem się odrobinę nieswojo przy chłopaku. No cóż, spędziłem przy nim całe piętnaście lat jego życia. Byłem jego zwierzątkiem przez tyle lat, że zostawiło to we mnie uczucie przywiązania. I to nie byle jakiego.
Byłem świadomy, że Ron dorasta. Ostatecznie przypominałem sobie wakacje między drugim a trzecim rokiem. To, co się wtedy działo było dostatecznym znakiem, że Ron dorasta i zaczyna mieć swoje potrzeby. Dzieci zdecydowanie zbyt szybko teraz dorastają – skonstatowałem.
Sobota nadeszła błyskawicznie. Siedziałem jak na szpilkach, co było dość śmieszne. Na Merlina, miałem trzydzieści pięć lat, a zachowywałem się jak nastolatek. Jak nastolatek, który czeka na spotkanie ze swoją dziewczyną – przemknęło mi przez myśl. Zbaraniałem. CO?! Przeszedłem się wzdłuż mojej sali. Okna były zasłonięte kotarami, więc jedynym źródłem światła były kandelabry stojące obok przeciwległych ścian.
Czy ja pomyślałem o tym, o czym pomyślałem? Aaaa, szlag by to trafił.
To było śmieszne. Czy ja, Peter Pettigrew zakochałem się (Merlinie, jak to ciężko mówiło się nawet w myślach) w Ronie Weasleyu?
Już pomijając różnicę dwudziestu lat, jego wiek, mój wiek, sytuację polityczną i inne czynniki. To nie miało prawa zaistnieć. Merlinie, skąd mi się to w ogóle wzięło?
Usiadłem przy biurku. Widziałem stąd całą salę. Wejście, stoły, przejście boczne do mojego prywatnego gabinetu.
Schowałem twarz w dłoniach. Byłem żałosny.

Kiedy wszedł do sali, ochłonąłem już na tyle, że mogłem patrzeć na tę całą sytuację z innej perspektywy. W powietrzu od razu coś się zmieniło.
Stało się cięższe, atmosfera wokół nas zgęstniała.
Dobry wieczór, profesorze – powiedział Ron. Był ubrany w zwyczajną uczniowską szatę i w sumie wyglądał tak samo, jak zwykle. Włosy miał lekko nastroszone, tak jakby dopiero co wstał z łóżka.
Usiadł w pierwszej ławce, dokładnie naprzeciwko mojego biurka.
Coś mi nie pasowało. Z nas dwojga, co było dość oczywiste, to ja byłem bardziej zestresowany. Jednak bądź co bądź byłem nauczycielem, a raczej się za niego podawałem. To zobowiązywało. Z tej właśnie przyczyny, coś tu nie świtało. Każdy normalny uczeń unikał szlabanów, a na jego odrabianie przychodził, jak na ścięcie. Wiem, ponieważ znałem to z autopsji.
Ron najwyraźniej był całkowicie zrelaksowany.
Nie wiem, dlaczego profesor Snape przydzielił akurat mnie do nadzorowania twojego szlabanu – zaznaczyłam na samym początku. Ron uśmiechnął się pod nosem. Zupełnie tak, jakby ta sytuacja go bawiła.
Mi to odpowiada. Wolałbym każdego od niego – podparł dłońmi swoją lekko zarumienioną twarz. – Co będę musiał zrobić?
Nie patrząc mu w oczy, odparłem:
W gruncie rzeczy nie mam zielonego pojęcia. Nie jestem zbyt dobry w prowadzeniu szlabanów. Raczej nie staram się ich wlepiać każdemu napotkanemu uczniowi.
Moje wyznanie nie zrobiło wrażenia na chłopaku.
Może po prostu pogadamy, a gdy przyjdzie co do czego, to powiesz, że wycierpiałeś u mnie męki? – zaproponowałem.
Rudowłosy uśmiechnął się.
Okej. Jeszcze nigdy nie miałem takiego szlabanu.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Stawała się trochę krępująca. Niby sam zaproponowałem rozmowę, ale teraz nic nie mogłem z siebie wydusić.
Jak się pan czuje – usłyszałem w pewnym momencie.
Eee... Ostatnio mam parszywy nastrój. Niedługo są SUM– y i OWTM– y, więc muszę więcej czasu spędzać z piąto i siódmoklasistami – powiedziałem, nie namyślając się.
Inni sobie radzili, więc pan na pewno też da sobie radę – pocieszył mnie Ron. W jego głosie słuchać było troskę. Przełknąłem ślinę.
Milczenie znowu powróciło.
Wybaczysz, ale muszę zająć się pracami drugoklasistów – przeprosiłem. Musiałem się czymś zająć.
Nie ma sprawy, tylko... no trochę będzie mi nudno – powiedział Ron. Uśmiechnął się przekornie, a jego grzywka opadła mu na czoło.
Możesz sprawdzić, czy na półkach – tu wskazałem na stojące po mojej lewej stronie szafki oraz kartkę leżącą na biurku – znajdują się te książki.
Chłopak kiwnął głową i wyciągnął dłoń po spis lektur. Ja w tym czasie wyciągnęłem swoją, by mu ją podać. Kartkę, nie rękę oczywiście.
Nasze palce zetknęły się. Niby takie nic, a spowodowało we mnie burzę uczuć.
Szybko ją zabrałem. Starałem się wrócić do swojego zadania. Nie zauważyłem, jak Ron na mnie spojrzał. A to był błąd.
Chłopak nic nie powiedział. W ciszy zajęliśmy się swoimi sprawami. Jedynym dźwiękiem zakłócającym tę harmonię było skrzypienie mojego pióra oraz jego ciche kroki, gdy przechodził wzdłuż półki za moimi plecami.
W pewnym momencie tak się zaabsorbowałem moją pracą, że nie zwróciłem uwagi na to, iż nie słyszę już jego kroków.
Zorientowałem się dopiero wtedy, gdy poczułem na moich ramionach jego ciepłe dłonie.
C – co!?
Moja krzesło zostało obrócone o 180 stopni. Nie mogłem nic zrobić – byłem zbyt oszołomiony – gdy twarz Rona znalazła się niebezpiecznie blisko mojej.
Zamierzam pana pocałować – powiedział bez zająknięcia. No i cóż, zrobił to, co ogłosił.
Jego usta były lekko spierzchnięte, chropowate, ale jednocześnie miękkie i aż nazbyt chętne. Pocałunek był delikatny, aczkolwiek Ron wywierał na mnie coraz większy nacisk. Zaczął ssać moją dolną wargę. Nasze oddechy mieszały się.
Jego uczniowska szata zaplątała się z moją.
Uczniowska – pomyślałem. – Merlinie, to uczeń. Co ty robisz, Peter?
Może i mogłem być śmierciożercą podszywającym się pod nauczyciela, by Czarny Pan mógł się odrodzić, może i mogłem zdradzić przyjaciół i zgotować im pewną śmierć. Ale wykorzystać nastoletniego chłopca? Nie, to było zdecydowanie nie w moim stylu.
Położyłem swoje dłonie na jego ramionach, by go odciągnąć.
-Nie – jęknął rudowłosy. Wargi miał opuchnięte i wzrok szklisty, przypuszczam, że byłem dokładnie w takim samym stanie.
Wstałem.
-Co ci do głowy przyszło, głupi chłopaku? – spytałem, bacznie go obserwując.
-Ja... zakochałem się w tobie – przyznał nieco speszony. Cała jego twarz oblała się szkarłatem, aż po uszy.
-Eee – wybełkotałem. Nie popisałem się elokwencją. W ogóle niczym się nie popisałem. Powinienem wyrzucić go z tej klasy już minuty temu i odjąć Gryffindorowi co najmniej trzydzieści punktów
Ron zrobił krok do przodu, aby się do mnie ponownie zbliżyć.
-Nie rozumiesz? Jesteś taki... Tak, jakbym znał cię całe moje życie – wyjaśnił z patosem. W jego szczerych, niebieskich, błyszczących oczach widać było, że bardzo przejmuję się tym, co się właśnie działo.
Mogłem albo złamać mu serce na zawsze, albo nie zrobić tego teraz, ale za to w przyszłości.
Delikatnym, spokojnym głosem wyjaśniłem mu, o co mi chodzi.
-Panie Weasley... Ron. Jesteś uczniem. Masz zaledwie piętnaście lat. Zrozum, to nie jest to, o czym myślisz, że jest. Jesteś za młody, żeby coś takiego czuć.
Chłopiec poruszył bezgłośnie wargami. Tak, jakby mówił coś do siebie. Położyłem mu dłoń na ramieniu, kierując ku sofie stojącej z boku, tuż przy bocznym wejściu do gabinetu.
Spojrzałem mu prosto w oczy. Widać w nich było niepewność. Obawę przed odrzuceniem. Nie chciałem, aby coś takiego czuł. Nie chciałem, abym to ja był powodem, przez który tak cierpi.
Moja dłoń przeniosła się na tył jego głowy, by lekko ją unieść w moją stronę. Pochyliłem moją twarz nad niego. Sam nie do końca wiedziałem, co mną kierowało. Spojrzał na mnie z nadzieją, która rozpaliła iskierkę w moim sercu.
Byłem żałosny.
Zmniejszyłem między nami dystans. Nasze usta zetknęły się w ponownym pocałunku. Tym razem bardziej skupiłem się na doznaniach z niego płynących.
Ron smakował cynamonem jak świąteczny piernik. Nasze języki splotły się jak w tańcu. Krew buzowała mi w żyłach, płynąc w nie tym kierunku co powinna.
Pociągnąłem go w górę, aby wstał.
Nasze ruchy były dość szybkie i nieskoordynowane. Jego dłonie rozpinały moją szatę, starając dobrać się do kawałka skóry. Był taki energiczny. Swoją nieporadność zastępował entuzjazmem. Kiedy w końcu zrzucił ze mnie szatę wierzchną i koszulę, złożył pocałunki na moich obojczykach, które znajdowały się na linii jego ust.
Jęknąłem cicho. Nie mogłem się powstrzymać. Zdjąłem jego szatę i zacząłem rozpinać koszulę.
Złapałem go w talii, by go wyżej unieść. Nasze usta złączyły się w ponownym pocałunku. Zarzucił swoje ręce na moją szyję, aby być jeszcze bliżej mnie. Zaplótł nogi wokół moich bioder.
Czy to musiało być jednocześnie tak złe i dobre?
Przyparłem go do ściany. Jego biała koszula, która trzymała się zapięta tylko na trzech guzikach, została zrzucona na podłogę.
Skórę miał bladą, pokrytą piegami. Była jak nieboskłon usiany gwiazdami, które układały się w konstelacje. Moje pocałunki zsunęły się na szyję, wyznaczając trasę biegnącą wzdłuż niej, aż do różowych sutków.
Wziąłem jednego do ust. Ron odchylił lekko głowę do tyłu. Był niezwykle wrażliwy na pieszczoty. Materiał spodni robił się dla mnie zbyt ciasny.
Albo mi się zdawało, ale temperatura w pokoju znacznie wzrosła.
Trzymając go za biodra, przeszedłem do mojego gabinetu, a z niego do prywatnych komnat.
Były dość skromnie urządzone, bo niewiele było mi potrzebne. Nie miałem zamiłowania do zbytku, w przeciwieństwie do innych Śmierciożerców.
Ron był zanadto zajęty moimi ustami, by zauważyć różnicę w otoczeniu. Dopiero kiedy rzuciłem jego ciało na łóżko, ocknął się z chwilowego amoku.
Pal licho wszystkie konsekwencje. Skoro doszliśmy już do tego etapu, nie potrafiłem się wycofać. Byłem zbyt podniecony, by myśleć racjonalnie.
Pochyliłem się nad Ronem.
-Jesteś pewien? – spytałem.
Ten tylko kiwnął głową. Moje ręce sunęły po jego torsie, muskając palcami znikome zaczątki mięśni na klatce piersiowej. W przyszłości zapewne od trenowania Quidditcha będzie to wyglądać zupełnie inaczej.
Nie będzie mi dane tego oglądać.
Dłoń zawahała się tuż nad zapięciem od spodni. Ręka Rona przykryła moją w zachęcającym geście. Jego oczy płonęły żądzą.
Rozpiąłem jego, jak i własne spodnie. Zdjąłem powoli bieliznę, zahaczając o mięśnie podbrzusza. Ron spiął się lekko, jednocześnie mrużąc oczy. Przygryzł już zaczerwienione usta.
Widziałem, jak dorastał. Widziałem, jak jego ciało się zmienia, jednak do tej pory nie patrzyłem na niego w ten sposób. A może nie chciałem?
Był piękny, gdy tak leżał na moim łóżku, całkowicie nagi. Jego rozczochrane rude włosy rozrzucone na poduszce, blade ciało kontrastujące z czerwienią pościeli były czymś niesamowitym.
Obcałowałem całe jego ciało. Każdy pieg musiał być z osobna oznaczony i połączony dotykiem mojego języka z innym, siostrzanym.
Pod wpływem tych pieszczot członek Rona wyprężył się w całej swej okazałości. Słyszałem jego ciche pojękiwania. Moja dłoń zaczęła go dotykać. Preejakulat zaczął się sączyć z główki penisa. Rozsmarowałem go po całej długości. Rudowłosy sapnął z przyjemności i wygiął w moją stronę. Jego dłoń sięgnęła do paska od moich spodni. Starał się je rozpiąć, ale wychodziło mu to zbyt nieporadnie, więc sam się nimi zająłem.
Pozbyłem się reszty moich ubrań. Wszystko, co zdarzyło się później, pamiętam, jak przez mgłę.
Dotyk jego gorącego ciała, ocieranie się o siebie nawzajem. Smak jego słonej spermy i potu pokrywającego każdy cal skóry. Byłem głodny wrażeń, pragnąłem ich. Nasze ciała wypracowały jeden, wspólny rytm, który zaspokajał nas obydwu.
Szelest pościeli i dźwięk materaca uginającego się pod naszym ciężarem, był melodią, która szumiła nam w uszach.

Żałowałem. Chciałbym powiedzieć, że tak nie było, ale skłamałbym. Naprawdę żałowałem tego, co się zdarzyło między nami.
Może gdybym był naprawdę sobą, gdybyśmy żyli w innych czasach i okolicznościach, to miałoby, chociaż minimalne szanse na przetrwanie.
Patrzyłem na ciebie po tym wszystkim, kiedy spałeś wtulony w moje ramię. Miałem deja vu. Jeszcze rok temu byliśmy w takiej samej sytuacji i tak samo, jak wtedy, ja znowu nie byłem prawdziwym sobą.
Chcielibyście wiedzieć, czy to się powtórzyło?
Tak. Za każdym razem miałem to samo poczucie winy. Przecież to musiało się prędzej czy później skończyć. Z każdym dniem, który zbliżał mnie, a raczej nas wszystkich do trzeciego zadania, coraz bardziej bałem się odkrycia. I zawodu Rona. To było w tym wszystkim najgorsze.
Czasami zastanawiałem się kto, kogo bardziej wykorzystał. Ja Rona, czy może on mnie.
On szukał miłości. Najmłodszy z rodzeństwa, zadurzony w przyjacielu, który miał wszystko, gdy nie odszukał tych samych odczuć w obiekcie swoich westchnień, znalazł sobie kogoś innego. Bo najłatwiejszą opcją było ulokowanie emocji w innej osobie.
Z kolei ja chciałem chociaż raz poczuć się ważny. Tylko najgorsze było to, że cholera, przez pewną chwilę naprawdę mi zależało. Ale wiedziałem, że to nie ma sensu. Bo Ron nawet nie wiedział, kim tak naprawdę jestem i gdyby tylko się dowiedział, na pewno by się ode mnie odwrócił.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

*Parafaza z Więźnia Azkabanu, tł. Andrzej Polkowski
**Pieter Korosta – z rosyjskiego Питер Короста, dosłownie Piotr (Peter) Parszywek.
***Volshebstva – z rosyjskiego волшебство, dosłownie czary

Dodatek od MTT-AP99:
MTT-AP99 postanowiła narysować arta do tejże miniaturki. Dziewczyna ma talent, to trzeba przyznać.
Jeszcze raz składam tobie życzenia :D

2 komentarze:

  1. O rany. Nadal nie mogę uwierzyć, że napisałaś ff z kabanowym pairingiem xD
    Ale co jak co wyszło Tobie zajebiście :3 A dzikie baraszkowanie... Miodzio! Szkoda tylko, że nie doszłaś do ich finału :P
    Peter od samego początku mi się nie podobał. Wkurzał niesamowicie, ciągle zadawałam pytania odnośnie jego dołączenia do Śmierciożerców. Po kija znalazł się w Gryffindorze, jeśli ma taki, a nie inny charakter? Prawdopodobnie ta zagadka nie zostanie rozwiązana (chyba, że sama Rowling coś piśnie).
    Dobra, trochę odjechałam od tematu xD
    Szczerze powiedziawszy obawiałam się, jak ujmiesz Rona i Parszywka w tym opowiadaniu. Nie oszukujmy się - pomysł admirała był naprawdę dziki xD Ale jak po kilkukrotnym (cztery razy po dwa razy, osiem razy raz po raz...) przeczytaniu przetrawiłam Peter x Ron i jestem dumna, że z kabanowego pairingu zrobiłaś majstersztyk!
    A za Dantego są propsy xD
    Pozdrawiam cieplutko, życzę weny na pisanie Kruszynek i mnóstwo przytulasów! <3
    Do svidaniya <3 #rosyjskitakiawww

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dobra robota MTT-AP99! Lecą punkciki za fajny fanart :3

      Usuń

Obserwatorzy