Ostrzegam,
ten fanfik jest pisany pod wyzwanie od moich koleżanek, a w zasadzie
tylko jednej :D To najbardziej osobliwy parring, jaki kiedykolwiek
pisałam.
Pozdrowienia
dla ciebie admirale Klavdijo i MTT – AP99. Warto mieć takie
towarzyszki w klasie. Pozdrawiam również Kichigo i Usachii, jak i
również Jordbaer, która pomogła mi napisać to coś :D
Niech
żadna z was nie przerazi się Panem. Po przeczytaniu polecam udać
się do psychiatry egzorcysty, będzie potrzebny.
Zostaliście
ostrzeżeni.
Uwagi:
Całkowite
pogwałcenie kanonu.
W
tej wersji to Peter uczy w Hogwarcie zamiast Bartemiusza Croucha
Juniora.
Scena
+18 – lemon, fluff i angst leje się hektolitrami w dowolnym
stosunku molowym.
Całkowite
OOC postaci.
Oraz
wiele, wiele innych. Za dużo, by się rozpisywać.
Porzućcie
wszelką nadzieję,
wy,
którzy
wchodzicie
– Dante Alighieri
Panie
Noc była dla mnie wytchnieniem.
Kiedy wszyscy spali, mogłem wykraść różdżkę swemu nowemu panu
i zmienić się ponownie w człowieka.
Czy bałem się ponownej
przemiany? Tak, ale te wykradzione chwile dawały mi wytchnienie. To
była moja ucieczka.
Ktoś mógłby się mnie spytać,
dlaczego nie ucieknę z kraju i nie będę się nadal ukrywał w
postaci człowieka... ale co mógł poradzić na to, że dobrze mi
było, będąc w takiej, a nie innej sytuacji.
Miałem opiekę, miałem dom,
miałem pana...
A to właśnie tego zawsze
potrzebowałem. Kogoś, kto będzie stał nade mną, kto będzie miał
nade mną władzę. Wtedy czułem się bezpieczniejszy, nawet w tych
ekstremalnych warunkach, co wydawało się ironiczne. W końcu to ja
ległem do Czarnego Pana, a jego bałem się najbardziej.
Już od czternastu lat byłem
zwierzątkiem dla jednej rodziny. Czternaście długich lat, które
zmieniły mnie bezpowrotnie. Byłem zwierzęciem, co całkowicie
hamowało jakiekolwiek ludzkie instynkty. Z biegiem lat głuchły po
to, aby jednego dnia przebudzić się na nowo.
*
Kilka tygodni wcześniej –
Nora
Siedziałem jak zwykle na
skrawku materiału, który stanowił dla mnie coś w rodzaju
posłania. Nie powiem, było mi dość wygodnie, a w końcu jako
szczur miałem bardzo małe wymogi. W końcu czego chciałby
człowiek, zmieniający się w szczura, prawda? Na pewno nie
hawajskiej wyspy z kokosami i drinkiem. Całkowicie wystarczył mi
suchy kąt i kawałek sera.
Poruszyłem nieznacznie ogonem.
Zbyt długie leżenie w jednej pozycji było strasznie męczące.
Powinienem się wtedy przejść.
Jako stworzenie, którego formę
przybrałem, moją naturalną porą aktywności była noc. To wtedy
zaczynałem być bardziej żywotny.
Ludzie, a raczej moi
opiekunowie, do których trafiłem po porażce Czarnego Pana, nie
potrafili tego uszanować. Szczególnie ten najmłodszy rudzielec,
który dostał mnie po swoim starszym bracie. Ron, tak miał właśnie
na imię.
Nie był złym panem, no w
przeciwieństwie do mojego dawnego szefa. Opiekował się mną,
troszczył się o moje zdrowie i ogólnie rzecz biorąc, był całkiem
przyzwoitym właścicielem. Miałem co do niego pewien sentyment.
Może to dlatego, że
przypominał mi mnie samego sprzed lat. Tak samo, jak on żyłem w
cieniu swych przyjaciół, jako ten najgłupszy do kompletu.
Widziałem, jak patrzy na Harry'ego Pottera z zazdrością i nutą
podziwu. Dokładnie tak samo, jak ja na jego ojca.
Tyle rzeczy nas łączyło –
pomyślałem raz, rozmyślając nad naszymi życiorysami. Jednego
byłem pewien, istniała między nami znacząca różnica. On nigdy
nie skrzywdziłby swoich przyjaciół. Za bardzo ich kochał. Nie
tak, jak ja.
Doceniałem to. Szkoda, że inni
tego nie robili.
Nagle po mojej lewej stronie
rozległ się cichy jęk. Z początku go zignorowałem, jednak z
każdą chwilą narastał na sile.
– Oh – rozległo się
przeciągle. Moje małe ciałko skręciło tułów w stronę łóżka,
na którym leżał Ron.
Ciało trzynastolatka płonęło,
przynajmniej ja to tak widziałem. Powtarzam jeszcze raz – szczury
to zwierzęta nocne, tak w nocy lepiej widzimy. O wiele lepiej. Warto
to zapamiętać, ludzie.
Zapiszczałem cichutko, widząc
jak chłopak nieświadomy swoich czynów, dotykał siebie. Oh tak,
zapomniałem, jak to było, gdy było się nastolatkiem. Te buzujące
hormony, te sny, które męczyły każdego chłopaka i budziły
zażenowanie każdego poranka... Ale wracając, do tego, co się
działo przed moimi oczyma...
Ręka Rona sunęła w dół po
torsie. Błądziła pod materiałem koszulki po nagim ciele. Nie
powinienem na to patrzeć, ale to było zbyt... zbyt dobre. Nie
uznaję siebie za zboczeńca lub pedofila. Po prostu tak dawno nie
miałem żadnej rozrywki, a ostatecznie byłem tylko szczurem (co z
tego, że animagiem), więc nic złego w tym nie widziałem. Uniosłem
się na tylnych łapkach z tego całego wrażenia. A może jednak
powinienem się odwrócić?
Cholera, ta pieprzona moralność.
Słysząc za sobą pojękiwania, odwróciłem się i zszedłem po
szafce. Trzeba było sobie znaleźć jakieś inne miejsce. Może u
bliźniaków? Po prostu zapomnę o tym, co tutaj właśnie zaszło
– pomyślałem. – Zapomnę. Tak, to bardzo dobra decyzja.
*
Teraz – Hogwart
Byłem zmęczony. Przez cały
dzień musiałem uciekać przed kotem tej dziwnej dziewczyny, z którą
przyjaźnił się Ronald. Ten rudy kuguchar był irytujący. Można
by powiedzieć, że powziął sobie za cel złapanie mnie i
zjedzenie. I jeszcze Syriusz na wolności. Nigdzie nie czułem się
bezpieczny. Nie od tych przeklętych wakacji w Egipcie.
Ponoć kuguchary rozpoznają
animagów, to przynajmniej przypominam sobie ze swoich dawnych
lekcji. No tak, trzeba było uważać, kiedy był na to czas. Teraz
zwykle kończyłem jako jeden z obiektów do trenowania zaklęć,
raczej niczego pożytecznego z tego wynieść nie mogłem.
Oczywiście, nawet gdyby była okazja do nauczenia się czegoś,
byłem zbyt leniwy. Taka prawda. Nigdy nie miałem chęci do
przyswajania wiedzy.
– Parszywek, gdzie jesteś –
usłyszałem głos. Powiem jedno, patrzenie w górę z perspektywy
szczura jest okropnie męczące. Nie polecam. Po czubkach
butów wystających zza zbyt krótkiej szaty rozpoznałem, że to mój
właściciel.
– Znalazł się, Harry! –
krzyknął. Wziął mnie do ręki, zapiszczałem, gdy poczułem, jak
spod łap ucieka mi oparcie w postaci podłogi. – No i czemu się
tak kryłeś? To przez Krzywołapa, prawda?
I tak mnie nie zrozumiesz,
dziecko. Cokolwiek wypiszczę to zabrzmi prędzej jak cenzura.
Zostałem podniesiony na wysokość twarzy rudowłosego. Widziałem
jego zmartwioną twarz i pełne zaniepokojenia, niebieskie oczy.
Byliśmy w dormitorium. Czerwono
– złote barwy Gryffindoru dominowały na pościeli oraz ścianach
pomieszczenia. Łóżko Rona, obok którego się znajdowaliśmy, było
nieposłane. Widocznie skrzaty jeszcze nie zdążyły tego poprawić.
– Hej, czy on nie wygląda na
chorego? – spytał przyjaciela, który pojawił się w moim polu
widzenia. Z każdym rokiem stawał się tak bardzo podobny do swego
ojca. Tak, Harry Potter był skórą zdjętą ze swojego ojca. Te
same czarne, wiecznie rozczochrane włosy, te same rysy twarzy i
budowa ciała... Nie, żebym się zbytnio przyglądał, oczywiście,
że nie... Jedyną różnicą między nim a ojcem były oczy. Akurat
je odziedziczył po Lily. Zielone, w kształcie migdałów.
Obydwaj chłopcy byli przebrani
w szaty używane w szklarni, więc pewnie biegiem z niej wracali.
– W sumie masz rację, ale on
zawsze taki był. W końcu to szczur, ile one żyją? – spytał
chłopiec, przecierając swoje okulary skrawkiem szaty. – Wiesz?
Ron pokręcił głową w geście
zaprzeczenia. Zadrgałem w jego dłoniach.
– Może Hermiona będzie
wiedzieć.
– Myślałem, że się do niej
nie odzywasz po tych oskarżeniach – zauważył Harry. Przyglądałem
się z zainteresowaniem tej całej rozmowie. Tyle ciekawych rzeczy
można było usłyszeć.
– Ah, prawie o tym zapomniałem
– Proszę cię, moglibyście
przestać być na siebie obrażonymi. Parszywkowi nic się w końcu
nie stało. Jest tutaj, cały i zdrowy – Harry wskazał na mnie.
– Ale co by było, gdyby
jednak wszystko potoczyło się inaczej? – spytał Ron z wyrzutem.
– Mogłaby uważać z tym swoim kotem.
– Eh, nie dobijaj mnie. Nie
gdybaj, to jest bezsensowne.
– Łatwo ci mówić, Hedwiga
nie jest atakowana przez Krzywołapa – bronił mnie Ron. No cóż,
to było dość osobliwe zjawisko. Nikt raczej o mnie nie dbał ani w
postaci człowieka, ani w postaci zwierzęcia.
Zapiszczałem cicho, by zwrócić
na siebie uwagę. Gdy to nie zadziałało, wspiąłem się po ręce
Rona na jego ramię.
– Głody jesteś? Biedy
Parszywek. Przyniosłem dla ciebie kawałek sera. Wiesz, co Harry. To
dobrze, że chociaż ty stoisz po mojej stronie. Warto mieć kogoś
takiego przy sobie – odparł Ron, uśmiechając się z
wdzięcznością do przyjaciela, a mi podając mój żółty skarb.
Z wdzięcznością wgryzłem się
w kawałek goudy. Naprawdę fajnie było mieć swego pana. Z nim
wszystkie twoje troski znikały, a wszystko wydawało się prostsze.
Dlatego ludzie chcą należeć
do kogoś innego – zrozumiałem. – Bo tak jest o wiele
lepiej niż żyć samodzielnie.
Chłopcy w tym czasie rozmawiali
o Quidditchu. Nie interesowało mnie to zbytnio, ale ożywiłem się
dopiero na wzmiankę młodego Pottera o ostrzeżeniu w mugolskiej
telewizji.
– ... I ostrzegali, by nie
wychodzić po nocach. Każdy, kto go zobaczy, ma dzwonić pod
specjalny numer. Naprawdę ojciec nic ci nie powiedział o ucieczce
Blacka?
– Nie, po tym, jak wróciliśmy,
nic nie mówił. Milczał. Był tylko tak dziwnie rozkojarzony...
Może nie chciał nas martwić?
Ostatni kawałek sera wypadł mi
z pyszczka. Czy ja się przesłyszałem? Black na wolności!?
Serce zaczęło bić mi jak oszalałe. Zacząłem się kręcić w
kółko. Co robić?
Na początku pomyślałem, że
przecież Syriusz na pewno nie wie, że jestem w Hogwarcie. Dopiero
potem przypomniałem sobie, jak robione było całej rodzinie zdjęcie
do Proroka Codziennego.
Potem optymistycznie zauważyłem,
że przecież nikt nie da się niepostrzeżenie przemknąć do
Hogwartu. Oczywiście chwilę później moje myśli pomknęły do
Mapy Huncwotów. Skoro dzięki niej z łatwością wymykaliśmy się
z Hogwartu, to równie dobrze dzięki niej można się było do niej
wkraść.
Z całą pewnością Łapa
zapamiętał wszystkie przejścia.
Byłem zrozpaczony. Miałem
skończyć tak szybko? Znaczy się może i zasługiwałem na to.
Byłem tchórzem, doprowadziłem do morderstwa najlepszego
przyjaciela i jego żonę. Harry był przeze mnie sierotą.
Wszytko, było moją winą.
– Parszywku? Co z tobą? –
zatroskał się Ron.
Syriusz Black na mnie poluje!
I tak mnie nie zrozumiesz. Zawinąłem się w kłębek na jego
dłoni. Była ciepła i wygodna. Bezpieczna. Przynajmniej w tej
chwili.
*
Kilka miesięcy później,
Hogwart
On już tu był. Wiem o tym.
Pewnej nocy Ron obudził mnie swoim wrzaskiem. Z tego, co usłyszałem,
zobaczył Syriusza czającego się tuż nad nim. Stwierdził, że
Black na pewno pomylił jego z Harry'm, ale ja wiedziałem swoje.
Syriusz rozpoznał mnie na zdjęciu i planował zemstę za wydanie
Lily i Jamesa oraz dwanaście niewinnie spędzonych lat w Azkabanie.
Złapanie mnie wydawało się
nieuchronne. Dlatego uciekłem.
Pewnego dnia, kiedy Ron był
zaabsorbowany rozmową z Harry'm po prostu wymknąłem się z jego
kieszeni. Było to niezwykle ryzykowne, ponieważ podczas wychodzenia
z zamku byłem narażony na zdeptanie na śmierć.
No cóż, przeżyłem, chociaż
mój plan spalił na panewce. Kto by przypuszczał, że hogwardzki
gajowy złapie mnie i schowa, by oddać później Ronowi. Raczej
nikt.
Będąc schowany w chatce
Hagrida miałem dużo czasu na zastanawianie. Mogłem nie uciekać.
Stanąć naprzeciwko Syriusza i pokonać swoje tchórzostwo.
Nie zrobiłem tego. Dlaczego?
Wyjaśnienie było zbyt
oczywiste, zbyt proste, a jednocześnie bardzo złożone. Może zbyt
złożone na mój aktualnie szczurzy mózg. Umykało mi na obrzeżu
świadomości. Byłem jedynie pewien, że było to coś pierwotnego,
coś, co nawet zwykły szczur znał.
I tak mijał mi czas, aż do
pewnego dnia. Z tego, co zdołałem wysłuchać, to właśnie tamtego
dnia miała się odbyć egzekucja hipogryfa Hagrida.
Przez tę całą sprawę z
egzekucją zostałem zapomniany i tkwiłem tak w jakimś dzbanku z
okruchami po chlebie, które zostały kiedyś wrzucone. Do czasu.
Usłyszałem pukanie do drzwi.
Hagrid zalany łzami, szurając nogami po podłodze, otworzył je.
– Hagridzie – rozpoznałem z
głosów nowoprzybyłych Hermionę, Harry'ego i Rona.
– Ja, żem nie wiedział co
robić, teraz przyjdą tu i zabiją Dziobka – ryknął gajowy,
smarkając w kawał szmaty.
Uczniowie starali się uspokoić
Rubeusa. Na nic się to zdało. Jedynym plusem tego wszystkiego było
to, że nauczyciel Opieki nad Magicznymi Stworzeniami przypomniał
sobie o moim istnieniu i obowiązku oddania właścicielowi.
Wyjęty z dzbanka po raz
pierwszy zobaczyłem chatkę Hagrida od środka. Poprzednim razem nie
miałem zbyt wiele czasu, aby się mu przyjrzeć.
Na cały budynek składał się
jeden olbrzymi pokój. W jednym rogu stało gigantyczne łóżko,
dostosowane do cielska pół olbrzyma. Jeszcze inna część pokoju
pełniła funkcję kuchni. Całość wyglądała dość dziwacznie,
ale o dziwo schludnie, jak na warunki, w których żył pół
olbrzym.
– Zapomniałem o nim na
śmierć, tak się zająłem sprawą Dziobka. Przepraszam Ron –
odparł, podając mnie rudowłosemu. Ten uśmiechnął się na mój
widok.
– Parszywek! – krzyknął.
– Wypadałoby mnie teraz
przeprosić, nie uważasz – stwierdziła Hermiona, przypatrująca
się tej całej scence.
– Tak, jak spotkam Krzywołapa,
to go przeproszę – powiedział, nie odwracając się w stronę
dziewczyny. – Harry, coś się stało?
Młody Weasley zerknął na
Pottera. Hermiona przewróciła oczyma. Wiedziała, że jej
przyjaciel kiedyś zdobędzie się na przeprosiny.
– Knot tu idzie – powiedział
Harry. Również usłyszałem głosy jakichś osób.
Trójka przyjaciół wyszła z
chatki. Piszczałem cicho w ręce Rona. Moje zwierzęce zmysły
szalały. Coś miało się stać.
Nagle zobaczyłem Krzywołapa.
Jak na kuguchara miał wyjątkowo paskudną minę. Gdyby był
człowiekiem, mógłbym powiedzieć, że uśmiechałby się z dziką
satysfakcją.
Wyrywałem się z dłoni
chłopaka
– Co mu się stało –
usłyszałem, jak któreś z nich spytało.
– Krzywołap – jęknęła
Hermiona. – Nie! Idź sobie, uciekaj, psiiik! Parszyyy... NIE!
Niestety było za późno. No,
nie dla mnie. Wyślizgnąłem się, upadłem na ziemię i pognałem
jak oparzony po trawie w kierunku Hogwartu. Przez chwilę wydawało
mi się śmieszne, że uciekłem z Hogwartu, po to, aby teraz do
niego wracać.
Słyszałem, jak kot biegnie za
mną. Byłem zbyt wolny albo on zbyt szybki, gdyż kilka sekund
później już prawie mnie dogonił. Usłyszałem krzyk Hermiony, by
zaraz potem zostać ponownie pochwyconym przez Rona.
– Zostaw go... odczep się od
niego – zostałem bohatersko ocalony. Moja radość jednak nie
trwała zbyt długo. Z ciemności nocy wychyliła się postać
czarnego psa. Od razu wiedziałem, kto to jest.
*
Wszystko działo się tak
szybko, że przestałem nadążać. Byłem zbyt oszołomiony tyloma
rzeczami. Widziałem przemianę Syriusza z psa w człowieka.
Wszystko, co opowiadał, dochodziło do mnie jak zza szklanej ściany.
Potem pojawił się Snape i
Lupin. Ich „walka” i uwiązanie Remusa przez chwilę dała mi
nadzieję, że może wyjdę z tego cało, jednak cała trójka
przyjaciół jednocześnie zaatakowała Mistrza Eliksirów. Potem
było coraz gorzej.
Moja tożsamość wyszła na
jaw. Teraz już wiedziałem czemu ten Krzywołap się na mnie uwziął.
Polował na mnie ze względu na Blacka.
A potem zostałem przemieniony w
człowieka.
Widziałem lęk w oczach Rona.
Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Bądź co bądź spędziłem przy
nim całe jego życie. Byłem dla niego zwykłym szczurem.
Starałem się bronić przed
moimi oprawcami. Niestety na nic się to zdało. Moje przekonywania
Harry'ego, Rona, ba! Nawet Hermiony.
Nikt mi już nie ufał.
Straciłem wszystko już kiedyś, a teraz historia toczyła koło.
Skoro tak się stało, nie miałem innej opcji, niż ponownie
powrócić do Voldemorta.
Tak też zrobiłem, chociaż
naprawdę ciężko było zostawiać mi rudowłosego chłopca, który
zrobił dla mnie tak dużo, nie wiedząc, kim byłem.
Został tylko on. On z dwójką
przyjaciół przeciwko całemu światu.
*
Wrzesień, kilka miesięcy
później, Hogwart
Siedziałem na miejscu
nauczyciela obrony przed czarną magią. Perspektywa życia
uczniowskiego ze strony nauczyciela była... przerażająca. Już
teraz dziwnie się czułem, siedząc za stołem ciała
pedagogicznego.
Cała Wielka Sala była
uroczyście przystrojona. Nad stołem każdego domu wisiała flaga z
godłem. Sufit przybrał barwę bezksiężycowej, letniej nocy.
Atmosfery nadawały lewitujące w powietrzu świece. Uczniowskie
szaty lśniły nowością, dopiero co zakupione w sklepie Madame
Malkin. Stoły, które jeszcze pół godziny temu były suto
zastawione, teraz miały prześwity.
Uczniowie patrzyli na mnie z
zainteresowaniem. W sumie nie dziwiłem się z powodu ich zachowania.
W końcu rokrocznie mieli nowego profesora i co rok znikał, by nigdy
więcej nie nauczać.
Byłem czymś nowym, co mieli
dopiero poznać.
Z ciekawości zerknąłem na
stół Gryffindoru. Trójka przyjaciół rozmawiała o czymś
zawzięcie raz na jakiś czas zerkając w stronę grona
pedagogicznego.
Ron w ciągu tych kilku miesięcy
urósł o kilka kolejnych centymetrów. Zdołałem zauważyć to
nawet gdy siedział. Jego niebieskie oczy błyszczały, gdy mówił o
czymś z zapamiętaniem. Gwałtownie gestykulował, jakby coś
tłumacząc. Nachylał się w stronę Harry'ego. Jego policzki były
zaróżowione.
Wyglądało to tak samo, jak
dwadzieścia lat temu James patrzył na Lily. Wyglądało to tak
samo, jak spojrzenie każdej zakochanej osoby.
Zakrztusiłem się herbatą,
kiedy ta myśl uderzyła do mojej głowy. Czy już wcześniej to
podejrzewałem i dopiero teraz, kiedy mogłem spojrzeć na to z innej
strony, to zauważyłem?
Przez resztę kolacji
przyglądałem się uważnie tej dwójce.
Uczta dobiegała końca.
Uczniowie najedli się do syta i z ospałością, która zwykle
pojawia się po zjedzeniu sytego posiłku, wsłuchiwali się w słowa
dyrektora.
– ... także w tym roku nie
będzie meczów Quidditcha.
W tym czasie bliźniacy Weasley
zaczęli kłótnię z dyrektorem. Dopiero po wyjaśnieniu, że
odbędzie się Turniej Trójmagiczny, odetchnęli z ulgą. No cóż,
nie wiedzieli jakie plany, ma na to wszystko Czarny Pan. Potem
przyszedł czas na przedstawienie osoby, którą udawałem.
Nie powiem, trudno było
zachowywać się jak postać, której się praktycznie nie znało.
Sam nie wiem, czemu to akurat mnie wybrał Czarny Pan. Co prawda,
niewielu wiernych śmierciożerów pozostało na wolności, ale każdy
normalny osobnik wie, że nie jestem wybitnym czarodziejem. Nawet ja
sam o tym wiem i się do tego głośno przyznaję.
– A teraz chciałbym
przedstawić wam nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, pana
Pitera Koroste** z akademii Volshebstva***. Przyjechał do nas prosto
z Rosji i przez ten rok będzie piastował tę funkcję – przywitał
mnie Dumbledore.
Uczniowie zaklaskali. Uczennice
otwarcie mnie obserwowały. Mile mnie to połechtało. Moja nowa
forma, którą przybrałem, była moim równolatkiem. Tylko to mnie z
nią łączyło. Fizycznie różniliśmy się od siebie wieloma
względami. Czarny Pan właśnie dlatego wybrał dla mnie tego
mężczyznę do podszycia. Musieliśmy zadbać o anonimowość.
Kiedy ja byłem niskim,
niebieskookim blondynem, ten rosyjski chłoptaś był czarnookim,
wysokim brunetem. Jedyną rzeczą, jaką nas łączła był brak
wskazującego palca u prawej ręki. Chciałem, aby coś po mnie
zostało. Chociażby ten ubytek.
Ślizgoni i Gryfoni patrzyli na
mnie z rezerwą. Ogólnie to rozumiałem ich. Co roku trafiali na
nowych nauczycieli i nie mieli zielonego pojęcia, na co się
przygotować. Czy będzie to kolejny Quirrel, a może ktoś taki jak
Lockhart?
– A teraz możecie rozejść
się do dormitoriów – odparł na koniec swej przemowy Albus
Dumbledore.
Westchnąłem cicho. Byłem
zmęczony udawaniem. Poszedłem prosto do swej komnaty, nie
rozmawiając z żadnym nauczycielem. I tak dobiegł do końca
pierwszy dzień mojej zabawy. Pozostało dziesięć miesięcy do
końca misji.
*
– Profesorze? Profesorze
Korosta – usłyszałem pytanie, które zadała dziewczyna siedząca
w pierwszej ławce. Rozpoznałem w niej Lavender Brown.
– Tak, panno Brown?
– Po co mamy znać te zaklęcia
– spytała, tuż po tym, jak powiedziałem, co będziemy omawiać w
tym roku.
Skoro byłem, ekhem nadal jestem
śmierciożercą, uznałem, że dobrze będzie wyszkolić uczniów w
zakresie obrony przeciwko najbardziej powszechnym zaklęciom, które
wykorzystujemy do ataku. Przynajmniej na tym się znałem na tyle
dobrze, aby się nie ośmieszyć.
– Po to, żeby się bronić –
odparłem najbardziej protekcjonalnym tonem, na jaki mnie było stać.
– To nie nasz poziom –
dołączył się jakiś chłopak z Slytherinu.
– Nie ma czegoś takiego jak
poziom. To umiejętności, jakie nabywamy, świadczą o zakresie
wiedzy, z której możemy korzystać – zauważyła Hermiona – A
one nie mają granic.
Przyjaciółka Rona jak zwykle
musiała wybić się ponad wszystkich. Niezwykle mnie to denerwowało,
ale... Miałem słabość do mojego dawnego właściciela, który
siedział dokładnie po jej lewej stronie i właśnie w tej chwili
patrzył na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Był... zafascynowany.
Tak to słowo doskonale oddawało to, co zauważyłem.
Poczułem się trochę
skrępowany. Było osobliwością patrzeć na niego z tej
perspektywy. Nigdy nie widziałem, że by patrzył na kogoś tak jak
teraz na mnie.
Odchrząknąłem.
– Ładnie powiedziane, ale i w
tym tkwi kłamstwo. Niektórzy sami nakładają na siebie limity.
Hermiona zarumieniła się i nic
nie powiedziała. Tak jakby zabrakło jej słów.
– Skoro już wszystko wiemy,
może wrócimy do tematu lekcji. Jak mówiłem, przez te wszystkie
lata zyskaliście wiedzę o mieszanym poziomie. Wielu nauczycieli
pozostawiło po sobie braki, niektórzy starali się je zapełnić,
za co dziękuję panu Lupinowi. Jednakże nikt nie uczył obrony
przeciw temu, co może was naprawdę czekać – powiedziałem z
patosem. Mój głos rozniósł się po pokoju. Musiałem wyjść na
pewnego siebie i kompetentnego nauczyciela. Nie mogłem sobie
pozwolić na to, aby wchodzili mi na głowę. Takie miałem wytyczne
od Czarnego Pana.
Robić swoje i nie zdradzić
swojej tożsamości pod żadnym pozorem. Inaczej, no cóż, nie
byłoby zbyt miło.
– Wielu z was słyszało, a
może nawet było naocznym świadkiem wydarzeń podczas Mistrzostw
Świata w Quidditchu.
Cała klasa pokiwała głową.
Lekko się uśmiechnąłem. Tak, tak, drogie dzieci właśnie macie
lekcję z facetem, który wyczarował Mroczny Znak.
– Dlatego więc uznałem, że
powinno się was wyszkolić do obrony przed innymi czarodziejami, a
nie magicznymi stworzeniami, jak to mieliście do tej pory, jak już
wcześniej powiedziałem, a mi przerwano – tu spojrzałem na
Lavender – A teraz powiedzcie mi, jakie znacie zaklęcia
Niewybaczalne.
*
Moja pierwsza lekcja minęła
zadziwiająco dobrze. Wszystko poszło zgodnie z planem. Longbottom
został zmanipulowany i przekupiony książką o roślinach wodnych.
Byłem zadowolony. Oczywiście
do czasu.
Snape jak wszystkim było
wiadomo, uwielbiał wręczać ludziom szlabany. Robił to codziennie
po kilka razy, więc nic dziwnego, że czasami miał zbyt dużo
uczniów na jeden termin. Wymyślił na to rozwiązanie.
Część uczniów sam przyjmował
w swoje... „otwarte i ciepłe, ojcowskie” ramiona, kilkoro
odsyłał do Filcha, a resztę przydzielał innym nauczycielom. Bo
oczywiście my nie mieliśmy w tej kwestii nic do powiedzenia. Tym
bardziej ja. W końcu Snape był śmierciożercą, a ostatnią
rzeczą, jaką chciałem to, to aby domyślił się, że Czarny Pan
wykorzystuje mnie do odrodzenia się. Sam – Wiesz – Kto miał
wątpliwości co do jego lojalności.
Tak więc, gdy pewnego
piątkowego wieczoru zostałem poproszony o nadzorowanie szlabanu
Ronalda Weasleya nic nie mogłem z tym faktem zrobić, jedynie
bezmyślnie się zgodzić.
Musiałem przyznać, że czułem
się odrobinę nieswojo przy chłopaku. No cóż, spędziłem przy
nim całe piętnaście lat jego życia. Byłem jego zwierzątkiem
przez tyle lat, że zostawiło to we mnie uczucie przywiązania. I to
nie byle jakiego.
Byłem świadomy, że Ron
dorasta. Ostatecznie przypominałem sobie wakacje między drugim a
trzecim rokiem. To, co się wtedy działo było dostatecznym znakiem,
że Ron dorasta i zaczyna mieć swoje potrzeby. Dzieci
zdecydowanie zbyt szybko teraz dorastają – skonstatowałem.
Sobota nadeszła błyskawicznie.
Siedziałem jak na szpilkach, co było dość śmieszne. Na Merlina,
miałem trzydzieści pięć lat, a zachowywałem się jak nastolatek.
Jak nastolatek, który czeka na spotkanie ze swoją dziewczyną
– przemknęło mi przez myśl. Zbaraniałem. CO?! Przeszedłem się
wzdłuż mojej sali. Okna były zasłonięte kotarami, więc jedynym
źródłem światła były kandelabry stojące obok przeciwległych
ścian.
Czy ja pomyślałem o tym, o
czym pomyślałem? Aaaa, szlag by to trafił.
To było śmieszne. Czy ja,
Peter Pettigrew zakochałem się (Merlinie, jak to ciężko mówiło
się nawet w myślach) w Ronie Weasleyu?
Już pomijając różnicę
dwudziestu lat, jego wiek, mój wiek, sytuację polityczną i inne
czynniki. To nie miało prawa zaistnieć. Merlinie, skąd mi się to
w ogóle wzięło?
Usiadłem przy biurku. Widziałem
stąd całą salę. Wejście, stoły, przejście boczne do mojego
prywatnego gabinetu.
Schowałem twarz w dłoniach.
Byłem żałosny.
Kiedy wszedł do sali,
ochłonąłem już na tyle, że mogłem patrzeć na tę całą
sytuację z innej perspektywy. W powietrzu od razu coś się
zmieniło.
Stało się cięższe, atmosfera
wokół nas zgęstniała.
– Dobry wieczór, profesorze –
powiedział Ron. Był ubrany w zwyczajną uczniowską szatę i w
sumie wyglądał tak samo, jak zwykle. Włosy miał lekko
nastroszone, tak jakby dopiero co wstał z łóżka.
Usiadł w pierwszej ławce,
dokładnie naprzeciwko mojego biurka.
Coś mi nie pasowało. Z nas
dwojga, co było dość oczywiste, to ja byłem bardziej
zestresowany. Jednak bądź co bądź byłem nauczycielem, a raczej
się za niego podawałem. To zobowiązywało. Z tej właśnie
przyczyny, coś tu nie świtało. Każdy normalny uczeń unikał
szlabanów, a na jego odrabianie przychodził, jak na ścięcie.
Wiem, ponieważ znałem to z autopsji.
Ron najwyraźniej był
całkowicie zrelaksowany.
– Nie wiem, dlaczego profesor
Snape przydzielił akurat mnie do nadzorowania twojego szlabanu –
zaznaczyłam na samym początku. Ron uśmiechnął się pod nosem.
Zupełnie tak, jakby ta sytuacja go bawiła.
– Mi to odpowiada. Wolałbym
każdego od niego – podparł dłońmi swoją lekko zarumienioną
twarz. – Co będę musiał zrobić?
Nie patrząc mu w oczy,
odparłem:
– W gruncie rzeczy nie mam
zielonego pojęcia. Nie jestem zbyt dobry w prowadzeniu szlabanów.
Raczej nie staram się ich wlepiać każdemu napotkanemu uczniowi.
Moje wyznanie nie zrobiło
wrażenia na chłopaku.
– Może po prostu pogadamy, a
gdy przyjdzie co do czego, to powiesz, że wycierpiałeś u mnie
męki? – zaproponowałem.
Rudowłosy uśmiechnął się.
– Okej. Jeszcze nigdy nie
miałem takiego szlabanu.
Siedzieliśmy przez chwilę w
ciszy. Stawała się trochę krępująca. Niby sam zaproponowałem
rozmowę, ale teraz nic nie mogłem z siebie wydusić.
– Jak się pan czuje –
usłyszałem w pewnym momencie.
– Eee... Ostatnio mam parszywy
nastrój. Niedługo są SUM– y i OWTM– y, więc muszę więcej
czasu spędzać z piąto i siódmoklasistami – powiedziałem, nie
namyślając się.
– Inni sobie radzili, więc
pan na pewno też da sobie radę – pocieszył mnie Ron. W jego
głosie słuchać było troskę. Przełknąłem ślinę.
Milczenie znowu powróciło.
– Wybaczysz, ale muszę zająć
się pracami drugoklasistów – przeprosiłem. Musiałem się czymś
zająć.
– Nie ma sprawy, tylko... no
trochę będzie mi nudno – powiedział Ron. Uśmiechnął się
przekornie, a jego grzywka opadła mu na czoło.
– Możesz sprawdzić, czy na
półkach – tu wskazałem na stojące po mojej lewej stronie szafki
oraz kartkę leżącą na biurku – znajdują się te książki.
Chłopak kiwnął głową i
wyciągnął dłoń po spis lektur. Ja w tym czasie wyciągnęłem
swoją, by mu ją podać. Kartkę, nie rękę oczywiście.
Nasze palce zetknęły się.
Niby takie nic, a spowodowało we mnie burzę uczuć.
Szybko ją zabrałem. Starałem
się wrócić do swojego zadania. Nie zauważyłem, jak Ron na mnie
spojrzał. A to był błąd.
Chłopak nic nie powiedział. W
ciszy zajęliśmy się swoimi sprawami. Jedynym dźwiękiem
zakłócającym tę harmonię było skrzypienie mojego pióra oraz
jego ciche kroki, gdy przechodził wzdłuż półki za moimi plecami.
W pewnym momencie tak się
zaabsorbowałem moją pracą, że nie zwróciłem uwagi na to, iż
nie słyszę już jego kroków.
Zorientowałem się dopiero
wtedy, gdy poczułem na moich ramionach jego ciepłe dłonie.
– C – co!?
Moja krzesło zostało obrócone
o 180 stopni. Nie mogłem nic zrobić – byłem zbyt oszołomiony –
gdy twarz Rona znalazła się niebezpiecznie blisko mojej.
– Zamierzam pana pocałować –
powiedział bez zająknięcia. No i cóż, zrobił to, co ogłosił.
Jego usta były lekko
spierzchnięte, chropowate, ale jednocześnie miękkie i aż nazbyt
chętne. Pocałunek był delikatny, aczkolwiek Ron wywierał na mnie
coraz większy nacisk. Zaczął ssać moją dolną wargę. Nasze
oddechy mieszały się.
Jego uczniowska szata zaplątała
się z moją.
Uczniowska –
pomyślałem. – Merlinie, to uczeń. Co ty robisz, Peter?
Może i mogłem być
śmierciożercą podszywającym się pod nauczyciela, by Czarny Pan
mógł się odrodzić, może i mogłem zdradzić przyjaciół i
zgotować im pewną śmierć. Ale wykorzystać nastoletniego chłopca?
Nie, to było zdecydowanie nie w moim stylu.
Położyłem swoje dłonie na
jego ramionach, by go odciągnąć.
-Nie – jęknął rudowłosy.
Wargi miał opuchnięte i wzrok szklisty, przypuszczam, że byłem
dokładnie w takim samym stanie.
Wstałem.
-Co ci do głowy przyszło,
głupi chłopaku? – spytałem, bacznie go obserwując.
-Ja... zakochałem się w tobie
– przyznał nieco speszony. Cała jego twarz oblała się
szkarłatem, aż po uszy.
-Eee – wybełkotałem. Nie
popisałem się elokwencją. W ogóle niczym się nie popisałem.
Powinienem wyrzucić go z tej klasy już minuty temu i odjąć
Gryffindorowi co najmniej trzydzieści punktów
Ron zrobił krok do przodu, aby
się do mnie ponownie zbliżyć.
-Nie rozumiesz? Jesteś taki...
Tak, jakbym znał cię całe moje życie – wyjaśnił z patosem. W
jego szczerych, niebieskich, błyszczących oczach widać było, że
bardzo przejmuję się tym, co się właśnie działo.
Mogłem albo złamać mu serce
na zawsze, albo nie zrobić tego teraz, ale za to w przyszłości.
Delikatnym, spokojnym głosem
wyjaśniłem mu, o co mi chodzi.
-Panie Weasley... Ron. Jesteś
uczniem. Masz zaledwie piętnaście lat. Zrozum, to nie jest to, o
czym myślisz, że jest. Jesteś za młody, żeby coś takiego
czuć.
Chłopiec poruszył bezgłośnie
wargami. Tak, jakby mówił coś do siebie. Położyłem mu dłoń na
ramieniu, kierując ku sofie stojącej z boku, tuż przy bocznym
wejściu do gabinetu.
Spojrzałem mu prosto w oczy.
Widać w nich było niepewność. Obawę przed odrzuceniem. Nie
chciałem, aby coś takiego czuł. Nie chciałem, abym to ja
był powodem, przez który tak cierpi.
Moja dłoń przeniosła się na
tył jego głowy, by lekko ją unieść w moją stronę. Pochyliłem
moją twarz nad niego. Sam nie do końca wiedziałem, co mną
kierowało. Spojrzał na mnie z nadzieją, która rozpaliła iskierkę
w moim sercu.
Byłem żałosny.
Zmniejszyłem między nami
dystans. Nasze usta zetknęły się w ponownym pocałunku. Tym razem
bardziej skupiłem się na doznaniach z niego płynących.
Ron smakował cynamonem jak
świąteczny piernik. Nasze języki splotły się jak w tańcu. Krew
buzowała mi w żyłach, płynąc w nie tym kierunku co powinna.
Pociągnąłem go w górę, aby
wstał.
Nasze ruchy były dość szybkie
i nieskoordynowane. Jego dłonie rozpinały moją szatę, starając
dobrać się do kawałka skóry. Był taki energiczny. Swoją
nieporadność zastępował entuzjazmem. Kiedy w końcu zrzucił ze
mnie szatę wierzchną i koszulę, złożył pocałunki na moich
obojczykach, które znajdowały się na linii jego ust.
Jęknąłem cicho. Nie mogłem
się powstrzymać. Zdjąłem jego szatę i zacząłem rozpinać
koszulę.
Złapałem go w talii, by go
wyżej unieść. Nasze usta złączyły się w ponownym pocałunku.
Zarzucił swoje ręce na moją szyję, aby być jeszcze bliżej mnie.
Zaplótł nogi wokół moich bioder.
Czy to musiało być
jednocześnie tak złe i dobre?
Przyparłem go do ściany. Jego
biała koszula, która trzymała się zapięta tylko na trzech
guzikach, została zrzucona na podłogę.
Skórę miał bladą, pokrytą
piegami. Była jak nieboskłon usiany gwiazdami, które układały
się w konstelacje. Moje pocałunki zsunęły się na szyję,
wyznaczając trasę biegnącą wzdłuż niej, aż do różowych
sutków.
Wziąłem jednego do ust. Ron
odchylił lekko głowę do tyłu. Był niezwykle wrażliwy na
pieszczoty. Materiał spodni robił się dla mnie zbyt ciasny.
Albo mi się zdawało, ale
temperatura w pokoju znacznie wzrosła.
Trzymając go za biodra,
przeszedłem do mojego gabinetu, a z niego do prywatnych komnat.
Były dość skromnie urządzone,
bo niewiele było mi potrzebne. Nie miałem zamiłowania do zbytku, w
przeciwieństwie do innych Śmierciożerców.
Ron był zanadto zajęty moimi
ustami, by zauważyć różnicę w otoczeniu. Dopiero kiedy rzuciłem
jego ciało na łóżko, ocknął się z chwilowego amoku.
Pal licho wszystkie
konsekwencje. Skoro doszliśmy już do tego etapu, nie potrafiłem
się wycofać. Byłem zbyt podniecony, by myśleć racjonalnie.
Pochyliłem się nad Ronem.
-Jesteś pewien? – spytałem.
Ten tylko kiwnął głową. Moje
ręce sunęły po jego torsie, muskając palcami znikome zaczątki
mięśni na klatce piersiowej. W przyszłości zapewne od trenowania
Quidditcha będzie to wyglądać zupełnie inaczej.
Nie będzie mi dane tego
oglądać.
Dłoń zawahała się tuż nad
zapięciem od spodni. Ręka Rona przykryła moją w zachęcającym
geście. Jego oczy płonęły żądzą.
Rozpiąłem jego, jak i własne
spodnie. Zdjąłem powoli bieliznę, zahaczając o mięśnie
podbrzusza. Ron spiął się lekko, jednocześnie mrużąc oczy.
Przygryzł już zaczerwienione usta.
Widziałem, jak dorastał.
Widziałem, jak jego ciało się zmienia, jednak do tej pory nie
patrzyłem na niego w ten sposób. A może nie chciałem?
Był piękny, gdy tak leżał na
moim łóżku, całkowicie nagi. Jego rozczochrane rude włosy
rozrzucone na poduszce, blade ciało kontrastujące z czerwienią
pościeli były czymś niesamowitym.
Obcałowałem całe jego ciało.
Każdy pieg musiał być z osobna oznaczony i połączony dotykiem
mojego języka z innym, siostrzanym.
Pod wpływem tych pieszczot
członek Rona wyprężył się w całej swej okazałości. Słyszałem
jego ciche pojękiwania. Moja dłoń zaczęła go dotykać.
Preejakulat zaczął się sączyć z główki penisa. Rozsmarowałem
go po całej długości. Rudowłosy sapnął z przyjemności i wygiął
w moją stronę. Jego dłoń sięgnęła do paska od moich spodni.
Starał się je rozpiąć, ale wychodziło mu to zbyt nieporadnie,
więc sam się nimi zająłem.
Pozbyłem się reszty moich
ubrań. Wszystko, co zdarzyło się później, pamiętam, jak przez
mgłę.
Dotyk jego gorącego ciała,
ocieranie się o siebie nawzajem. Smak jego słonej spermy i potu
pokrywającego każdy cal skóry. Byłem głodny wrażeń, pragnąłem
ich. Nasze ciała wypracowały jeden, wspólny rytm, który
zaspokajał nas obydwu.
Szelest pościeli i dźwięk
materaca uginającego się pod naszym ciężarem, był melodią,
która szumiła nam w uszach.
Żałowałem. Chciałbym
powiedzieć, że tak nie było, ale skłamałbym. Naprawdę żałowałem
tego, co się zdarzyło między nami.
Może gdybym był naprawdę
sobą, gdybyśmy żyli w innych czasach i okolicznościach, to
miałoby, chociaż minimalne szanse na przetrwanie.
Patrzyłem na ciebie po tym
wszystkim, kiedy spałeś wtulony w moje ramię. Miałem deja vu.
Jeszcze rok temu byliśmy w takiej samej sytuacji i tak samo, jak
wtedy, ja znowu nie byłem prawdziwym sobą.
Chcielibyście wiedzieć, czy to
się powtórzyło?
Tak. Za każdym razem miałem to
samo poczucie winy. Przecież to musiało się prędzej czy później
skończyć. Z każdym dniem, który zbliżał mnie, a raczej nas
wszystkich do trzeciego zadania, coraz bardziej bałem się odkrycia.
I zawodu Rona. To było w tym wszystkim najgorsze.
Czasami zastanawiałem się kto,
kogo bardziej wykorzystał. Ja Rona, czy może on mnie.
On szukał miłości. Najmłodszy
z rodzeństwa, zadurzony w przyjacielu, który miał wszystko, gdy
nie odszukał tych samych odczuć w obiekcie swoich westchnień,
znalazł sobie kogoś innego. Bo najłatwiejszą opcją było
ulokowanie emocji w innej osobie.
Z kolei ja chciałem chociaż
raz poczuć się ważny. Tylko najgorsze było to, że cholera, przez
pewną chwilę naprawdę mi zależało. Ale wiedziałem, że to nie
ma sensu. Bo Ron nawet nie wiedział, kim tak naprawdę jestem i
gdyby tylko się dowiedział, na pewno by się ode mnie odwrócił.
CIĄG DALSZY NASTĄPI...
*Parafaza z Więźnia Azkabanu,
tł. Andrzej Polkowski
**Pieter Korosta – z
rosyjskiego Питер Короста, dosłownie Piotr (Peter)
Parszywek.
O rany. Nadal nie mogę uwierzyć, że napisałaś ff z kabanowym pairingiem xD
OdpowiedzUsuńAle co jak co wyszło Tobie zajebiście :3 A dzikie baraszkowanie... Miodzio! Szkoda tylko, że nie doszłaś do ich finału :P
Peter od samego początku mi się nie podobał. Wkurzał niesamowicie, ciągle zadawałam pytania odnośnie jego dołączenia do Śmierciożerców. Po kija znalazł się w Gryffindorze, jeśli ma taki, a nie inny charakter? Prawdopodobnie ta zagadka nie zostanie rozwiązana (chyba, że sama Rowling coś piśnie).
Dobra, trochę odjechałam od tematu xD
Szczerze powiedziawszy obawiałam się, jak ujmiesz Rona i Parszywka w tym opowiadaniu. Nie oszukujmy się - pomysł admirała był naprawdę dziki xD Ale jak po kilkukrotnym (cztery razy po dwa razy, osiem razy raz po raz...) przeczytaniu przetrawiłam Peter x Ron i jestem dumna, że z kabanowego pairingu zrobiłaś majstersztyk!
A za Dantego są propsy xD
Pozdrawiam cieplutko, życzę weny na pisanie Kruszynek i mnóstwo przytulasów! <3
Do svidaniya <3 #rosyjskitakiawww
I dobra robota MTT-AP99! Lecą punkciki za fajny fanart :3
Usuń