~Etto, przechodząc do sedna. Pora na publikację drugiej części Panie.
Przypominam.
Całkowite nieposzanowanie kanonu. Zmiana Petera w ruskiego chłoptasia. Całkowite OOC postaci. Więcej grzechów nie pamiętam i postanawiam poprawę :) W razie przypomnienia polecam jeszcze raz przeczytać Panie [klik] (idźcie do
Lecą pozdrowienia dla Klaudii oraz Sary, Kichigo i Usachii, jak również niezastąpionej Jordbaer.
I Bożenko. Jaki Sara zrobiła piękny art <3 Zobaczycie go na końcu, więc jednak musicie przebrnąć przez Sługę.
Nadal czuję się zjebana pisząc taki pairing :/
Sługa
Zawsze wiedziałem, że jestem inny niż wszyscy chłopcy. Miałem
być długo wyczekiwaną córką w rodzinie Weasleyów, a okazałem
się kolejnym — szóstym synem.
Widziałem żal w oczach matki, pomimo tego, że w końcu i tak
pojawiła się Ginny. To nie tak miało być, nie miałem być Ronem.
Przez to wszystko stałem się najbliższą osobą dla Ginny. To ja
się z nią bawiłem. Starszy brat — mówili. Ale pod tym kryło
się coś jeszcze.
Przy swojej siostrze czułem się sobą. Mogłem bawić się lalkami,
śmiać się z błahych spraw, czuć się bezpieczny w czterech
ścianach, podczas gdy moi starsi bracia łamali sobie ręce na
podwórku.
Oczywiście oni to wykorzystywali. Wytykali słabości jak na
przykład lęk przed pająkami. Do tej pory pamiętałem, jak
zmienili mi pluszaka w to obrzydliwe stworzenie.
Mama z kolei widziała to wszystko, ale kompletnie to ignorowała,
chyba że wygłupy stawały się zbyt niebezpieczne. W końcu jak
okiełznać siódemkę dzieci w pojedynkę, skoro tata był w pracy?
Dla niej nie sprawiało żadnej różnicy, jak się któreś z jej
dzieci zachowywało. Ważne, że byliśmy zdrowi i wychowywaliśmy
się w kochającej rodzinie.
Powoli dorastałem. Częściowo wyrosłem z tych nieco dziewczęcych
zainteresowań na rzecz Quidditcha. Braciom się to spodobało, jak
również i mnie samemu. Fajnie było grać i spełniać się w
jakimś hobby. Widziałem w tym sens, bo czułem się w czymś dobry.
Jednak nadal coś we mnie tkwiło. Na początku nie rozumiałem tego
zbytnio. Byłem świadomy jednego.
Było we mnie coś więcej. I tak spędziłem jedenaście lat mojego
życia.
Gdy trafiłem do Hogwartu oczywiście wszystko się skomplikowało.
Jak określić moje życie za pomocą czterech słów?
Mógłbym to zrobić bez namysłu. Chłopiec, szczur, miłość,
zdrada.
Dzień był słoneczny. Razem z mamą, Percym, Georgem, Fredem oraz
Ginny pojechałem do Londynu na dworzec King Cross. Rozglądałem się
tak samo, jak wcześniej, gdy w poprzednich latach odprowadzałem
starszych braci.
Teraz wszystko nabrało nowego znaczenia. Widziałem to oczami
pierwszoroczniaka.
– Chodźcie – zawołała mnie i Ginny mama.
Przechodziliśmy wśród tłumów mugoli. Czasami mignął nam ktoś,
kto miał przy sobie sowę.
– Przepraszam – usłyszałem głos.
Spojrzałem w kierunku chłopca, który nas zaczepił.
Miał takie czarne włosy jak jeden ze ścigających Armat z Chudley.
Stwierdziłem, że na pewno jest w moim wieku i zapewne idzie do
Hogwartu po raz pierwszy. Domyśliłem się, że mama pewnie tak samo
myśli. Chłopak wyglądał na zagubionego, a fakt, że nie było
przy nim żadnej osoby dorosłej, jeszcze bardziej potęgował to
wrażenie.
– Dzień dobry, kochanie. Pierwszy raz do Hogwartu? Ron też jest
nowy – wskazała na mnie.
– Tak – przyznał się. – Rzecz w tym... rzecz w tym, że nie
wiem, jak...
– Jak dostać się na peron?
Chłopak skinął głową.
– Nie martw się. Musisz tylko iść prosto na tę barierkę między
peronami dziewięć i dziesięć....*
Przestałem słuchać ich wymiany zdać. Po prostu się mu
przyglądałem.
Miał znoszone ubrania, tak samo, jak cała nasza rodzina. Widocznie
zbytnio się u niego nie przelewało. Przez chwilę przemknęło mi
przez myśl, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Wyglądał na
normalnego chłopaka, który nie zadziera nosa, jak niektórzy
czarodzieje.
Jego zielone oczy śmigały od mamy do barierki między peronami,
jakby w ogólnie nie wierzył w to, co do niego mówi. Potem
usłyszałem swoje imię i zobaczyłem jak chłopiec mgnie w kierunku
barierki. Uśmiechnąłem się, widząc, jaki był spanikowany. Kiedy
pierwszy raz odprowadzałem braci, miałem tak samo.
Złapałem swój kufer i sam pobiegłem. Już po chwili znajdowałem
się przed właściwym pociągiem. Wzrokiem poszukałem
ciemnowłosego. Nigdzie go nie było. Widocznie już wsiadł.
Posłuchałem jeszcze mamy oraz braci.
– ... Harry Potter – usłyszałem.
Co? Gdzie? Jak? – przemknęło mi przez głowę. Gdzie on
jest?
– Nic się nie trzeba dziwić, że był taki zagubiony.
– Harry Potter, mamo pozwól mi iść – usłyszałem Ginny.
– Widziałaś go, poza tym to normalny chłopiec.
Czyżby chodziło tu o tego chłopca z peronu? On miałby być Harrym
Potterem? Pociąg miał zaraz ruszyć. Wsiadłem do pociągu,
żegnając się ostatecznie z mamą.
Od tamtej pory moje życie miało się całkowicie zmienić.
Zaprzyjaźniłem się z nim. Nie mogłem w to uwierzyć. Coś takiego
było jak Gwiazdka. Chociaż oczywiście nie chciałbym żywego
człowieka pod choinkę. To byłoby zbyt uciążliwe, ale jakie
przyjemne.
Staliśmy się przyjaciółmi. Najlepszymi. Nawet to, że z czasem
dołączyła do nas Hermiona nie zepsuło niczego. Może nawet
wszystko stało się lepsze, pełniejsze. Po prostu byliśmy i to
wystarczało. Oczywiście do pewnego momentu.
Nic na to nie wskazywało, aby cokolwiek miało się zmieniać. Dni
mijały normalnie, lekcje były tak samo nudne, jak zazwyczaj,
chociaż Hermiona stawiała sobie za cel, byśmy się nimi chociaż
trochę zainteresowali.
Parszywek był tak samo nieprzydatny, jak zwykle, a może bardziej.
Od początku trzeciego roku stał się bardziej osowiały i ciągle
uciekał. Myślałem, że widocznie nie pasuje mu towarzystwo
kuguchara Hermiony, co powodowało z nią ciągłe kłótnie.
Bądź co bądź ten szczur był dla mnie ważny. W końcu dostałem
go po Percym. Byłem za niego odpowiedzialny. Byłem jego panem.
Właścicielem. Nie mogłem tak po prostu godzić się z tym, co się
z nim działo.
Kłótnie sprawiły, że odsunąłem się od Hermiony. Żeby zrobić
na złość i jej, i ... w sumie sobie też. A może raczej chciałem
się poczuć odrobinę wolny? Bez ciągłego marudzenia mi nad głową
o zalegających zadaniach.
Z tego całego powodu znowu zostałem razem z Harrym. Oczywiście
byłem świadomy, że to on z całej naszej trójki cierpiał
najbardziej. I chociaż w niedalekiej przyszłości miałem usłyszeć
od Hermiony, że moja wrażliwość uczuciowa mieści się w łyżeczce
od herbaty, to było jedno wielkie kłamstwo. Tak po prostu się
wydawało. Życie nieraz uczyło mnie, aby chować swoje uczucia.
Było mi przykro, więc starałem się jakoś zapełnić pustkę po
Hermionie. Oczywiście może teraz wyolbrzymiam, wielu rzeczy nie
pamiętam, a jeszcze inne chcę przemilczeć i na zawsze o nich
zapomnieć, ale jestem pewien, że starałem się zrobić cokolwiek,
by nie czuć się tak bardzo winnym, tej całej sytuacji.
No i... przez to wszystko uświadomiłem sobie niewygodne fakty.
A wierzcie mi, że to jest wstrząsające doświadczenie dla
trzynastolatka albo ogólnie rzecz biorąc dla nastolatka.
Jak się czuje ktokolwiek, kto wie, że czuje coś do swojego
przyjaciela? Już nawet nie patrząc na kwestię orientacji
seksualnej.
Na pewno zażenowanie, całą gamę wstydu w całej jej okazałej
palecie. Strach przed tym, że to wszystko może zepsuć. Żal za
czymś, czego w większości przypadków niedane jest zaznać.
Tęsknotę za nie tym rodzajem bliskości, jaką się ma. To nie były
żadne pozytywne uczucia. To był kłębek negacji dobra.
A on musiał się z nim zmierzyć sam na sam. Bez żadnego wsparcia
od strony przyjaciół. No bo jak prosić o pomoc osobę, której
wszystko dotyczy?
I oczywiście w moim przypadku chodziło o Harry'ego. Co mogłem
poradzić na to, że według mnie był on idealny?
Był sobą. Zwykłym chłopcem, który pomimo całej tej otoczki
sławy, był normalny. Nie był jak Malfoy. To stało się dla mnie
ważne. Poza tym... Lubił mnie. Może niekoniecznie tak, jakbym ja
chciał, ale to już było coś. W końcu nie każdy miał szansę
spędzać czas ze swoim obiektem zainteresowań. Na świecie istnieją
miliony jednostronnych zauroczeń, które są jeszcze bardziej
niemożliwe od mojego.
Widzieć codziennie Harry'ego. Nie móc powiedzieć, co się czuje.
To naprawdę było wyniszczające. A miałem tylko czternaście lat.
To wszystko zaczęło się pod koniec trzeciej klasy.
Osobiście dalej rozwlekałbym się na temat Harry'ego, ale to nie on
jest kluczową postacią mojej historii, jak mogłoby się do tej
pory wydawać. Jest postacią drugoplanową, która dopiero
doprowadziła mnie do Niego.
Głównym bohaterem jest postać dość... specyficzna. Może nawet
ciężko powiedzieć, że to jedna postać, skoro przez cały czas
uważałem ją za dwa osobne byty. Kogoś, kogo nienawidziłem i
kogoś w kim się zakochałem.
Odkąd dowiedziałem się, że Parszywek był przez cały czas
Peterem Pettigrew miałem sobie wszystko za złe. Przecież
powinienem cokolwiek zauważyć. Wyczuć. Zaufać fałszoskopom oraz
Krzywołapowi. Na nic zdawały się przekonania Harry'ego i Hermiony,
abym przestał się obwiniać. W końcu nie tylko ja opiekowałem się
Parszywkiem. Był przecież Percy, a jeszcze wcześniej przygarnął
go mój tata. Byłem głuchy na te argumenty, chociaż po czasie
przyznaję, że były całkiem trafne.
Ucieczka Pettigrewa była dla nas wszystkich ciosem. W szczególności
dla mojego przyjaciela. Gdyby Peter został złapany, jego ojciec
chrzestny mógłby stać się naprawdę wolny. Wtedy wszystko inaczej
by się potoczyło.
Gdyby Peter został złapany, ja nie poznałbym Pitera Koroste, który
zaczął nas uczyć Obrony Przed Czarną Magią, dokładnie rok po
całym zdarzeniu. Kto by się domyślał, że nie był tym, za kogo
się podawał. Raczej nikt, a szczególnie nie ja.
Do tej pory pamiętam dźwięk sztućców uderzających talerze w
wieczór rozpoczęcia roku. Tę atmosferę, która występowała
tylko w Hogwarcie i już nigdy później – w żadnym innym miejscu
– jej nie poczułem. To wszystko wzmacniała również tajemnica,
której nie chciał wyjawić nam nasz tata, a mieliśmy się o niej
dowiedzieć dopiero w szkole.
Rozglądałem się jak zwykle po uczniach. Jako że stół
Gryffindoru miał idealny widok na Dom Slytherina, mój wzrok
skierował się na największego gada na naszym roczniku. Dracon
Malfoy jak zwykle wraz ze swoją świtą. Niczym Słońce, a oni byli
jak jego układ.
A teraz tak szczerze? Naprawdę sądzicie, że będąc
czternastolatkiem – no, prawie piętnastolatkiem – miałem tak
głębokie przemyślenia? Macie rację, nie. To wszystko zrozumiałem
dopiero po latach.
Rozmawiałem wtedy z Harrym właśnie o tym, co ukrywał przed nami
mój ojciec. Z tego, co pamiętam Draco Malfoy przechwalał się i
szydził z nas, że nie wiemy, o co chodzi.
To wtedy poczułem na karku Jego wzrok.
Odwróciłem się w kierunku stołu nauczycielskiego. Już wcześniej
słyszałem rozmowy moich braci na temat nowego nauczyciela od obrony
przed czarną magią, ale byłem tak zaabsorbowany czymś innym, że
nauczyciel zszedł na boczny tor.
Mężczyzna wyglądał młodo. Był może w wieku Remusa Lupina. Miał
ciemne włosy, podobne do tych Harry'ego, chociaż były nieco
jaśniejsze. Nawet z odległości, jaka dzieliła mnie i stół
widziałem jego ciemne oczy, które patrzyły w moim kierunku.
Wtedy wmówiłem sobie, że pewnie patrzył na Chłopca–Który–Przeżył.
Nie wiedziałem, dlaczego tak silnie na niego zareagowałem. Teraz po
tylu latach stwierdzam, że Korosta po prostu przypominał mi
Harry'ego. Po prostu ulokowałem swoje uczucie w kimś jeszcze
bardziej (nie)osiągalnym. To było łatwiejsze dla mojej młodszej
wersji. Trochę dziecinne i niedojrzałe. Ale w końcu czym jest
zakochanie? Ogłupia, oślepia. Traci się przez to zdrowy rozsądek,
a dla kogoś, kto i tak nie ma go zbyt dużo, może powodować
wielkie straty.
– Ron! Ron słyszysz mnie? – spojrzałem na Hermionę.
Piorunowała mnie wzrokiem. Widocznie od dłuższego czasu coś do
mnie mówiła. Ja w tym czasie byłem zajęty studiowaniem postaci
naszego nowego nauczyciela.
– Nie – przyznałem się. Jedliśmy śniadanie w Wielkiej Sali.
Sowy latały ponad nami, przysyłając z domów rzeczy, o których
zapomnieli uczniowie.
Hermiona westchnęła z irytacją.
– Mówiłam, że teraz mamy obronę i ciekawi mnie, jaki jest ten
nauczyciel.
– Ah, tak.
– Dumbledore nie wybrałby kogoś, kto się nie nadaje na to
stanowisko – wtrącił Harry.
– Mam ci przypomnieć Locharta – odparłem.
– On był dobrym nauczycielem – zaperzyła się Granger.
– W momencie, kiedy mieliśmy zająć się chochlikami, czy wtedy,
gdy chciał zostawić nas rąbnąć Obliviate? – dopytał Harry.
– No dobra, ale chociaż to potrafił, prawda?
Razem z czarnowłosym spojrzeliśmy po sobie. Widocznie Hermiona
nadal uważała, że Lochart był słodki, czy coś w tym stylu.
– Chodźmy na tę lekcję – powiedział Harry – Zobaczymy, jaki
jest ten rusek.
Obserwowałem każdy jego ruch. Z perspektywy czasu myślę, że to
było niezwykle szczeniackie i stalkerskie zachowanie, podpadające
pod obsesję. Podpadające? Kogo ja chcę oszukać! To była obsesja.
Już od jego pierwszej lekcji nie potrafiłem oderwać od niego
spojrzenia. Może to z powodu tego, że uczył nas o Niewybaczalnych?
Może to z powodu tego, jak bardzo niemożliwy się wydawał.
Naprawdę widziałem w nim trochę Harry'ego. Teraz, po tak długim
czasie nie jestem już pewien czy tak było. Pamiętam jedynie, że
naprawdę chciałem być zauważony. Przez niego, tylko niego.
Ale czym były zauroczenia, jak nie wiecznym przyglądaniu się
obiektowi uczuć, poznawaniu całego planu dnia, by móc znaleźć
chwilę na rozmowę? Bycia w centrum czyjejś uwagi?
Bez tego wszystkiego byłoby to niczym. Nie istniałby ten dreszcz
emocji. Motyle lub młot pneumatyczny (jak kto woli) w brzuchu.
Po lekcjach, gdy Harry zajmował się z Hermioną pierwszym zadaniem
turniejowym, ja chodziłem za profesorem. Deptałem mu po piętach.
Do tej pory pamiętam pewien wieczór, gdy prawie zostałem
przyłapany na gorącym uczynku.
Jak zwykle po kolacji, gdy Korosta wychodził już z sali, ja
podążyłem za nim po paru sekundach. Już na pamięć znałem jego
trasę. Nigdy nie szedł prosto do swojego gabinetu. Musiał jeszcze
przejść obok biblioteki, spojrzeć w górę na schody prowadzące
do Skrzydła Szpitalnego oraz dotknąć kamiennej ściany, tuż przed
skręceniem w prawą odnogę korytarza. To był jego swoisty rytuał.
Kamienna podłoga była zdradziecka. Trzeba się było obchodzić z
nią delikatnie i ostrożnie. Jeden nieuważny krok i Piter mógłby
się o wszystkim dowiedzieć. A ja miałem inne plany.
Tuż przed jego gabinetem na korytarzu wisiał gobelin
przedstawiający Morganę, która walczyła z Merlinem. Nie wiem
jakim cudem, ale za tym cholernym razem coś musiało pójść nie
tak. Sprzączka mojego paska zaczepiła się o jeden frędzel.
Pamiętam łomot mojego serca, który rozniósł się po całym moim
ciele. Krew szumiała w uszach, a tętno niebezpiecznie podskoczyło.
Gorączkowo starałem się wyplątać z tego kawałka materiału, ale
stres mi nie pomagał. Dodatkowo metalowa część paska uderzyła o
ścianę. Po całym korytarzu rozległ się głuchy odgłos.
Profesor odwrócił się w moim kierunku. Zmarszczył brwi w
zdziwieniu. Przylgnąłem do ściany, przeklinając swoją głupotę,
z czego Hermiona byłaby niezwykle zadowolona. Tym razem zapomniałem
wziąć różdżkę, a co za tym idzie rzucić na siebie zaklęcie
Kameleona.
Mocno się szarpnąłem. Pobiegłem przed siebie, nie patrząc do
tyłu.
Modliłem się o to, by nie zdołał mnie dopatrzyć. Ten jeden raz.
Potem wszystko już poszło z górki. Miałem plan i chciałem go
wypełnić, chociaż z pozoru wydawał się niemożliwy do wykonania.
Bo jak tu uwieść faceta, który jest od ciebie starszy o
dwadzieścia lat i nie wiadomo nawet, czy jest zainteresowany płcią,
którą reprezentujesz?
Po długich zastanowieniach wymyśliłem coś na kształt pułapki,
którą nieświadomie podpatrzyłem od Ginny, a raczej z książek,
jakie czytała.
Głównym punktem całego planu było spowodowanie w nim
zainteresowania moją osobą. Musiał czuć, że chce go mieć. Że
nie jest mi obojętny. Taką śmiałość w czynach mógł mieć
tylko Gryfon. Gdybym trafił do takiego Hufflepuffu z pewnością do
czegoś takiego by nie doszło.
Gapiłem się na niego bezwstydnie o każdej porze dnia. Podczas
śniadania, lekcji, lunchu (o ile był w Wielkiej Sali) i kolacji.
Prawdę mówiąc, wiedziałem, że czuł się przeze mnie osaczony,
ale jeszcze bardziej mnie to ekscytowało. To była zabawa w kota i
mysz... a może raczej szczura.
Im bardziej do niego lgnąłem, tym bardziej on mnie unikał.
Aż nadszedł ten niespodziewany szlaban od Snape'a, który chociaż
raz okazał się w czymś przydatny.
Podczas jednej z lekcji eliksirów, jak zwykle rozmyślałem o pewnym
nauczycielu. Oczywiście nie powstrzymywał mnie fakt, że jestem na
lekcji u największego postrachu Hogwartu.
Byłem w parze razem z Nevillem, ponieważ nadal byłem pokłócony z
Harrym. Moje marne umiejętności (wraz z dodatkowym rozproszeniem) w
warzycielstwie plus totalne nieogarnięcie Neville'a spowodowały
kataklizm w naszym kociołku.
Mieliśmy przygotować eliksir spokoju, a naszym moglibyśmy wysadzić
brytyjski parlament. Byliśmy świadomi zbliżającej się kary. Obaj
dostaliśmy szlaban. Nie uśmiechało mi się to. Miałem inne plany.
A tu nagle niczym spóźniony prezent gwiazdkowy dostałem sowę od
Snape'a, która stała się posłańcem dobrych nowin.
Pani Weasley
Informuję pana, iż szlaban, który panu wymierzyłem odbędzie
się, jak już wcześniej zapowiedziałem w sobotę o godzinie 19.
Obowiązek pilnowania pana oddałem panu Koroście.
S. S
Jak mogłem nie skorzystać z takiej okazji?
Byłem szczęśliwy przez ten krótki czas, jaki dzielił nasz
pierwszy raz, a dzień trzeciego zadania turnieju.
Dostałem to, czego chciałem. Może nawet więcej. Oczywiście nikt
niczego się nie domyślał. Nawet Hermiona. Dogadałem się z
Harrym. Uwierzyłem, że to nie on wrzucił papierek z nazwiskiem do
Czary Ognia. Wszystko ułożyło się tak, jak być powinno.
Jak mogłem być tak głupi i naiwny, by wierzyć, że tak będzie do
końca? Jakby nie patrzeć byłem nastolatkiem. Co wtedy wiedziałem
o życiu? Tyle, co nic i jeszcze mniej.
Byłem jak mała dziewczynka. Pomimo tego, co działo się w
poprzednich latach, ja nadal wierzyłem w jakiś pieprzony happy end.
Spędzaliśmy ze sobą niektóre wieczory. Poczułem się taki...
pełny, po raz pierwszy doceniony. Czułem się tak, jakbym znał
Pitera od dawna... Nie myliłem się za bardzo w tej kwestii.
Tuż przed finałowym zadaniem znowu spędziliśmy ze sobą wieczór.
Leżałem przy nim, a on popijał coś ze swojej piersiówki.
Jego dłoń leżała na moim ramieniu, a ja opierałem się o jego
klatkę piersiową, raz po raz sunąc po niej opuszkami palców.
– Co robisz jutro? – spytałem.
Piter skrzywił się lekko. Wtedy zrzuciłem na to winę trunku.
– Pilnuję razem z innymi przebieg zadania – powiedział i
poruszył się niespokojnie.
– A potem? – dopytywałem. W powietrzu wisiało coś ciężkiego.
Zmięta pościel nie wydawała się już być bezpieczna.
Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie. Ciemne oczy zupełnie jakby
wejrzały mi w duszę.
– Ron. Posłuchaj mnie. Dzisiaj był nasz ostatni raz.
Zatkało mnie. Chciałem coś powiedzieć, ale moje gardło nie było
w stanie nic wyartykułować.
– J – jak to?
Odwrócił się do mnie plecami. Założył na siebie koszulę, a mi
rzucił moją, która jeszcze przed chwilą leżała na podłodze
przy łóżku.
– Nie ma sensu dłużej tego ciągnąć. I tak rok szkolny się
niedługo kończy.
Trzymałem w dłoniach materiał koszuli i tępo się na niego
patrzyłem nie mogąc zrozumieć słów, jakie do mnie docierały
– ... różnica wieku... stary... możliwości...nic nie
wiesz....mnie – słowa odbijały się ode mnie jak od lustra.
Gorycz rosła we mnie. Nie warto było pozwalać sobie na uczucie.
Ceną za nie było zbyt wysokie ryzyko odrzucenia, które stało się
rzeczywistością, jakiej się obawiałem.
Ubrałem szybko koszulę i wciągnąłem spodnie. Krawata już nie
wiązałem, nie było po co.
Piter uniósł lekko dłoń, jakby chciał mnie dotknąć, ale
wycofał ją.
– Tak będzie lepiej, niedługo to zrozumiesz.
– Zakochałem się w tobie, to ty powinieneś zrozumieć to! –
krzyknąłem
– Cofniesz te słowa – rzucił gorzko – Będziesz żałował.
Złość buzowała we mnie. Nie pozostało mi nic.
– Myślisz, że wszystko wiesz, ale tak naprawdę to nic nie
rozumiesz – wykrzyknąłem w gniewie. Odwróciłem się na pięcie
i wyszedłem.
W ten sposób zatrzasnąłem drzwi i pewien etap mojego życia, który
jednak cały czas ciągnął się za mną, prosząc o przypomnienie.
Chciałbym przyznać, że nie miał racji. Naprawdę. To, co stało
się dwadzieścia cztery godziny później, sprawiło, że marzyłem,
aby to wszystko okazało się jedynie koszmarem.
Na początku wszystko wydawało się w porządku. Starałem się
kibicować Harry'emu pomimo mojego parszywego humoru. Razem z
Hermioną, Nevillem oraz Ginny stałem na trybunach i oczekiwałem
końca zadania.
Kiedy wszyscy zobaczyliśmy, jak Harry pojawia się z pucharem oraz
ciałem Cedrica Diggoriego na polanie przed labiryntem zamurowało
nas. Nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Byliśmy tak zaaferowani
śmiercią Puchona, że nie zauważyliśmy zniknięcia Harry'ego.
Dopiero później Dumbledore razem z profesor McGonagall i Snapem
poszli do zamku. Widocznie wiedzieli już czego się spodziewać.
Pamiętam, że kilka minut później ja i Hermiona znaleźliśmy się
w pobliżu komnat Korosty. Dobiegały stamtąd krzyki.
Serce przestało mi bić, gdy zobaczyłem jak wyprowadzają stamtąd
Petera Pettigrew. Potem ogarnęło mnie złe przeczucie. Co on
tutaj robi? Gdzie jest~?
Mętne, niebieskie oczy Petera skierowały się w moją stronę. Nie
musiałem słyszć żadnych słów wyjaśnienia. Skrucha, żal, może
nawet i cierpienie były widoczne w tych dwóch punktach. Przez
chwilę przestał się szarpać. Otworzył usta, by coś powiedzieć,
ale nic się z nich nie wydostało. Nic oprócz jednego krótkiego
wydechu.
– Chodź stąd Hermiono, potem się wszystkiego dowiemy –
pociągnąłem przyjaciółkę za sobą. Nie chciałem Go już więcej
widzieć.
Zostałem oszukany. Zdradzony przez własne głupie serce, które nie
rozpoznało kogoś, kogo znałem przez praktycznie całe swoje życie
(co z tego, że pod postacią zwierzęcia). Nie życzyłbym tego
nawet Snape'owi.
Po Drugiej Bitwie o Hogwart Harry opowiedział mi, jak to Peter
pomógł mu i został uduszony przez własną dłoń, podarowaną
przez Voldemorta. Mówił, że to przez dług życia, ale ja lubiłem
myśleć, że to przez wzgląd na mnie. Nigdy nie miałem dowiedzieć
się prawdy. Od piątej klasy do czasu wyruszenia po horkruksy
unikałem tematu śmierciożercy jak ognia.
Mimo to nie żałowałem niczego. Przeżyłem, co miałem przeżyć.
Nie posiadałem zmieniacza czasu.
Teraz jako dojrzały mężczyzna. Mąż i ojciec wspominałem to z
ciężkim sercem. Nikt nie miał prawa się o tym dowiedzieć.
Nauczyłem się chować pewne sekrety i uczucia gdzieś głęboko na
dnie serca. Tam nikt nie mógł dotrzeć. Życie dało lekcję.
Każdy z nas ma drugą stronę, o której nikt nie wie. Nawet ktoś,
kogo myślisz, że znasz całe swoje życie.
*Parafraza dialogu
z Kamienia Filozoficznego za przekładem Andrzeja Polkowskiego
Piękny art Sary –
da da da dam! *piski i fanfary*
Prawda, że piękny?
Jej, jak dobrze, że zdecydowałas się napisać druga część Pana <3 �� Dobrze poznać tą historie z perspektywy Rona, zwłaszcza, że okazała się taka... no wiesz, stalkerska ������ Uwielbiam stalkerow ���� Rosyjskich chłoptasi również �� Hehe, dzięki Tobie mogę poczytać o moim OTP, nawet nie wiesz, jak mnie to raduje ���� Dobrze się spisałas, Towarzyszko ���� Szkoda tylko, że w tej części nie było lemona *minka zboczeńca* Art Sary jest na serio cudowny *o* Warto było czekać na Parszywka �� Cholera, jak ja to kocham <3 Może jeszcze się skusisz na jakiś ovę ���� W każdym razie jestem pod wrażeniem zajebistości Sługi ��☺ Dobra robota, Mistrzu <3 I like it ��
OdpowiedzUsuń/K.K.
Dziękuję Ci Towarzyszko :D Wyobraziłam sobie te wszystkie emotki, tak jak kazałaś. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ci się spodobało. W końcu Panie i Sługa były tak jakby dla ciebie i Sary. No cóż, lemona nie było, bo co za dużo to niezdrowo. Nie wiem czy byłabym w stanie pisać kolejny raz pełną scenę lemona w rolach Rona i Petera. Miałaś ruskiego chłoptasia, a to i tak dużo. I był nawet parszywy humor, zauważyłaś? :D
UsuńSara również się spisała <3 Kochana kobieta.
Pozdrawiam ciebie i do zobaczenia w szkole *szeroki uśmiech psychopaty*
I gitara! Wreszcie wstawiłaś :3
OdpowiedzUsuńMimo pairingu, jakiego nie znoszę, a wręcz nienawidzę przeczytałam "Sługę". Szykowałam się na najgorsze i się nastawiałam na Apokalipsę mojego mózgu, ale takowa się nie odbyła. Na szczęście :v
Ku mojemu zaskoczeniu spodobało mi się. Nie był on przerysowany, szablonowy i robiony na odpierdol. Nie jest także przesadnie napisany - nie ma cukru do kwadratu, ani angstu do kwadratu. Jest neutralny. Brawa leco~
Lubię to w twoim pisaniu, że nie ma tej naiwności. Są rzeczywiste, czasami nawet do bólu (patrz: Dokonując wyborów).
Co mogę dalej napisać, oprócz tamtych? Najwyraźniej nic :')
Pozdrawiam serdecznie, ściskam mocno i wysyłam paczkę mocno mrożonych (jak istnieją :v) sorbetów na gorące dni xD
Piszajta dalej perełki! <3
Truskawko, ja też nie trawię tego pairingu. Jak pisałam w Panie sama wiesz jaką scenę to aż mnie telepało. A co dopiero to wyobrazić. Straszne rzeczy się dzieją w tym świecie.
UsuńDzięki za miłe słowa. Staram się przenieść do fanfików trochę gorzkiej rzeczywistości, więc dobrze, że ci się to podoba. Kochana Truskawka. Zasługujesz na bitą śmietanę i cukier xD Może pewien chłopak ciebie zje :D
Pozdrawiam ciebie ciepło (ale nie tak, abyś się ugotowała) i życzę dużo, dużo weny. Po Pajęczyna była kompletnym niewypałem ~sorełka. Wierzę, że Granat (O BOŻE TO JUŻ W ŚRODĘ) mi to zrekompensuje.
Atramentowa
Moja droga Barbaro~ no w końcu się doczekałaś mojej opinii na temat Panie i Sługi *uśmieszek* Powiem Ci, że już mi się bardzo podobało jak wysyłałaś mi fragmenty, ale całość, gdzie zawarłaś parszywy humor, rosyjskiego chłoptasia i wiele innych fajnych rzeczy była po prostu… nawet nie wiem, jakie słowo tu postawić, bo mogłabym wymienić serię synonimów słowa zajebiste, ale dobrze wiesz, co myślę i nie muszę przedłużać tego komentarza. Nadal nie mogę uwierzyć, że tak świetnie sobie poradziłaś z tak dziwnym pairingiem, jak wymyślił Ci chory umysł naszego Admirała K. *hehe, kocham po prostu te pomysły* Muszę powiedzieć, że uwielbiam styl, w którym piszesz i życzę Ci dużo weny na inne opowieści, bo mam zamiar przeczytać, oczywiście ;3 gratuluję, bo normalnie nie lubię yaoi, ale Twoje kocham, a to głownie dlatego, że zostało to tak dobrze napisane, mistrzuniu. Jestem dumna, że to ja mogłam narysować arty do Twojego opowiadania ^^~ zawsze w przyszłości służę pomocą w tej kwestii :D – MTT-AP99
OdpowiedzUsuńAż się zarumieniłam jak przeczytałam to pierwszy raz... I za drugim razem również, jak i trzecim. Naprawdę cieszę się, że się tobie spodobał Sługa. Owszem ten pairing był dziwny... Może nawet najdziwniejszy napisany przeze mnie w moim życiu... Oczywiście na stan dzisiejszy, bo nie wiem co Admirałowi może jeszcze strzeli do głowy, a chociaż znam ją stosunkowo krótko w przeciwieństwie do ciebie, to podejrzewam, że dużo rzeczy może się jeszcze zdarzyć.
UsuńTy lubisz moje yaoi, ja kocham twoje arty. Ten do Sługi był wspaniały i żadne słowa tego nie opiszą. To idealnie odzwierciedla stalkerską stronę parszywkowego Rona.
Pozdrawiam i życzę nam obu powodzenia na jutrzejszym sprawdzianie z matmy ;)
Świetne opowiadanie, nie sądziłam, że będzie z perspektywy Rona, ale i tak genialnie wyszło, podobało mi się jak prowadziłaś to opowiadanie, nawet bardzo podobało. Mam nadzieję na więcej naszych równie dziwnych pomysłów zrealizowanych przez Ciebie. (wiesz... blue neighbourhood). Pozdrowionka Usagi :3
OdpowiedzUsuńZobaczymy jak wyjdzie w praniu. Dzięki za miłe słowa :D
UsuńWasze pomysły są... wyzwaniami. Czasami nie potrafię im sprostać. A czasami wspinam sie na wyżyny absurdu, by coś zbudować.
Również lecą pozdrowienia. Już niedługo wakacje <3
Atramentowa